Wracając ze spaceru, zaczął odzywać się mój pusty brzuch. Słońce stopniowo zniżało się na niebie, wyznaczając późną porę popołudniową, a tym samym narzuconą sobie porę obiadową. Kiedy po raz kolejny poczułem skręt kiszek, zwróciłem się do towarzyszki.
- Co powiesz na wspólne polowanie, jak za dawnych, dobrych czasów?- uśmiechnąłem się krzywo, przypominając sobie początek naszej znajomości i osobliwe łowy, od których zaczęła się nasza przygoda z Caiasem. Vallieana zastanawiała się krótko, po czym skinęła głową.
- Jak mogłabym odmówić? - parsknęła cicho, schodząc ze ścieżki w las. Podążyłem za nią, nastawiając uszu i wdychając zapach sosnowego boru.- Mam jednak nadzieję, że ominą nas takie atrakcje jak wtedy. Niespecjalnie widzi mi się dzisiaj uciekanie przez cienistą armią. - zaśmiałem się krótko, chociaż sprawa nie bardzo była zabawna, cóż nam jednak pozostało?
Rozeszliśmy się, pilnując, aby przez większość czasu być w zasięgu wzroku, a jeśli nie, to przynajmniej słuchu. Nie zdecydowałem się na użycie wiatru, w końcu moje uszy wcale nie były najgorsze, w dodatku chciałem również odpocząć od używania mocy. Cieszyć się polowaniem tak, jak moi pozbawieni mocy przodkowie. Zbliżyłem więc nos do ziemi i pozwoliłem instynktowi przejąć kontrolę, budząc głęboko skrywaną dzikość. Sekundy przemieniały się w minuty, a minuty w kwadranse bez żadnego obiecującego tropu. Kiedy jednak poszukiwania zbliżyły się do godziny, dobiegło mnie krótkie wołanie Vallieany. Truchtem przeciąłem dzielącą nas odległość, skulony i uważny, aby nie spłoszyć ofiary, jeżeli znajduje się w pobliżu. Szybko uświadomiłem sobie, że tak jednak nie jest, ponieważ zapach, który unosił się w powietrzu był dopiero lekko wyczuwalny. Gdyby zwierzęta znajdowały się niedaleko, byłby tak mocny, że ledwo dałoby się wyczuć cokolwiek innego. Był to bowiem bardzo dobrze rozpoznawalny zapach dzików.
Stanąłem obok skupionej przyjaciółki i zamarłem, wsłuchując się w las. Woń przybierała na sile z każdą chwilą, zwiastując rychłe pojawienie się zwierząt. Milczeliśmy w oczekiwaniu. Wtem usłyszeliśmy odległe chrząkanie, sekundy później przytłumione przez śnieg tętnienie biegnącego stadka. Przywarliśmy brzuchami do śniegu, licząc na to, że wiatr w ostatniej chwili nie zmieni biegu (jak już bowiem wspomniałem, postanowiłem tym razem się nim nie posługiwać) i że nie zaalarmuje dzików. Odgłosy jednak zbliżały się nieustająco, pobudzając nasze organizmy ekscytacją. Jeszcze tylko krótki moment... są! Przebiegną obok!
W odległości kilku metrów śmignął ciemnobrązowy kształt, zaraz za nim kolejny. Chwila przerwy i następny, z głośnym chrząknięciem torując sobie drogę przez śnieg. Byliśmy tak blisko, że ziemia niemal trzęsła się nam pod łapami, dziki jednak wydawały się nie zdawać sobie sprawy z naszej obecności. Być może spłoszyło je coś innego?
Nie mieliśmy jednak czasu na zastanawianie się. Z grupy, która już nas minęła rozległy się ostrzegawcze burknięcia. Czyżby nas wyczuły? Jeszcze jeden dzik przemknął obok nas. Teraz! Wyprułem z miejsca, skacząc za samicą. Wzburzony śnieg wirował w powietrzu, przesłaniając obraz biegnącego przede mną zwierzęcia. Wyczułem obecność Vallieany tuż za sobą i poczułem nagły przypływ radości. Jak to dobrze być wolnym, choć na chwilę!
<Valli? A propos biegania po lesie x'DDD>
Ilość słów: 470 = 29 KŁ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz