niedziela, 4 września 2022

Od Aarveda, CD. Jastesa

Dzwoniło mu w głowie. Pusty dźwięk blakł i rósł w siłę, zupełnie jakby jego źródło przybliżało się i oddalało. Serce Aarveda dalej biło, jednak czas między kolejnymi skurczami wydłużał się i skracał na zmianę, za każdym razem zaskakując go głośnym tąpnięciem w uszach. Przez chwilę trwał w tej ciemności, zbudowanej jedynie z tych odgłosów i pulsowania krwi w skroniach.
A potem doszedł do niego ból.
Promieniował od potylicy i klatki piersiowej, potem pojawił się na całym ciele. Miał wrażenie, że cały się dusi. Skóra go piekła. Po chwili zdał sobie sprawę, z czego to wynika - nie musiał nawet się nad tym zastanawiać, to było instynktowne, mimo że nie pamiętał, co się wydarzyło wcześniej. Tak jak zwierzę, które wiedziało, że się wykrwawia, on wiedział, że wyczerpał swoją magię, a usiłująca masowo do niego wpłynąć moc rozrywa mu żywcem skórę.
Nigdy nie zdawał sobie sprawy, jak wiele racji miały osoby twierdzące, że jedna z najokrutniejszych śmierci to umieranie z magicznego wyczerpania - nigdy. Aż do teraz, nawet jeśli było mu względnie daleko do prawdziwego zagrożenia życia. Nie był też świadomy, że katusze, przez które przechodził, to było nic w porównaniu do zupełnego braku magii w organizmie.
Nie wiedział też, że taki los był mu przez niektórych pisany.  
W pewnym momencie swojego trwania w prawie pustej nicości poczuł ostre zimno, a potem gorąco. Usłyszał czyiś głos. Po chwili znów wszystko ucichło.
Zaczął odzyskiwać przytomność. ,,Ile ja wczoraj wypiłem…?”, przemknęło mu przez głowę. Odkrztusił ciepły, metaliczny płyn, który spłynął mu po pysku przywierającym do zimnej, twardej podłogi. Westchnął głębiej, a ogłuszający zapach krwi zapiekł go z tyłu gardła. Znów kaszlnął, tym razem o wiele mocniej, a przepona spięła się boleśnie wraz z posiniaczonymi żebrami. ,,Chyba, kurwa, za dużo”. Jęknął, a ten gwałtowny przypływ bodźców nieco go otrzeźwił. ,,Albo, co gorsze… W ogóle”. Ta myśl dodała mu motywacji. Uniósł powieki, a obraz, który mu się ukazał, był zamazany i lekko falował. Przełknął ślinę i resztkę krwi, którą wcześniej odkrztusił. Zaczęło mu się kręcić w głowie, a żołądek podszedł do gardła. Wilk zamknął powieki, próbując uspokoić swoje ciało. Poczuł mrowienie w lewej przedniej łapie i zorientował się, że leży na zdrętwiałym boku. Nie wiedział, czy ból w kończynie spowodowany był odcięciem dopływu krwi, czy jakimiś obrażeniami. ,,Chyba rzeczywiście nie piłem. O kurwa...”. Po raz pierwszy w życiu pomyślał, że naprawdę wolałby mieć kaca.
Nagle coś szczęknęło i rozległo się metaliczne skrzypnięcie. Otworzył oczy i ujrzał jasną plamę pod przeciwległą ścianą pokoju, ruszającą się i przyciskającą do skały oświetlonej jedynie zimnym światłem wpadającym przez drzwi. Odetchnął, a obłok pary zakrył mu oczy. Ujrzał, jak pochyla się nad nim jakaś sylwetka, poczuł obcy zapach. Do jego uszu dotarł poddenerwowany, obcy głos, a po chwili odpowiedź. Słowa zlewały mu się w jedno.
Świat wirował. Każdy skurcz serca sprawiał, że obraz pokrywał mu się czarną mgłą. Nie wiedział, co się dzieje, ani nie pamiętał tego, co stało się wcześniej.
Ostre zimno przecięło mu łapę, rozległ się krzyk, głośne przekleństwo i plaśnięcie, następnie skowyt. Do nosa wdarł się gryzący zapach metalu. Spojrzał na swoją kończynę i dostrzegł, jak wylewająca się z długiego nacięcia krew formuje pod nią niewielką kałużę. ,,Czy to… czy to moja noga…?”, przemknęło mu przez myśl, jednak zanim zdążył znaleźć odpowiedź, coś ciężkiego upadło mu za głową, powodując, że wszystko na moment zrobiło się czarne. Oddychał płytko, a z pyska wydarł się niekontrolowany krzyk, gdy głośny huk rozerwał mu czaszkę. Nieznajoma sylwetka rzuciła coś ostro, jednak Aarved był zbyt ogłuszony, aby to zrozumieć. Łapy mu drgnęły, gdy obcy wilk owijał wokół nich gruby sznur.
Zaczął walczyć o odzyskanie pełnej świadomości. Nie był u siebie w domu, nie zabalował ostro poprzedniego wieczoru, nie stracił większości swojej magii na durne zabawy z kumplami... Coś było nie tak, czuł to. Miał też wrażenie, że nie powinien próbować walczyć. Jeszcze go nie zabili. Gdyby nie mieli powodu, już dawno jego zwłoki dziobałyby kruki. Będą go torturować? Chodzi o paczkę? Może o ojca? Poddał się temu, co miało go spotkać. Przynajmniej na razie.
Poczuł, jak dwa wilki chwytają go za kark. Zagryzł zęby. Świat zawirował, gdy przeciągnęli go na nosze. Przez chwilę miał wrażenie, że się unosi. Nie czuł nic, zupełnie, jakby wyrwano mu duszę z ciała.
Przeraziło go to. Usiłował otworzyć oczy, próbując przekonać samego siebie, że dalej jest w tej zimnej, mokrej celi, jednak jedyne, co widział, to biel. Czy… Czy tak wyglądała śmierć?
Nie, dalej żył. Dalej słyszał swoje serce. Ten znajomy odgłos, który towarzyszył mu podczas nocy w domu matki, kiedy był zbyt głodny, aby usnąć. Przypomniał sobie, jak pierwszy raz spotkał ojca, gdy stanął on na progu tego niewielkiego, zaniedbanego mieszkania, jego wzrok pełen troski i szoku. Nagle zieleń tęczówek znikła, zastąpił ją błękit. Yothiel uśmiechnął się w półmroku, jego pysk oświetlony był jedynie płomieniami ogniska w tle.
- Mógłbym tutaj zostać już na zawsze, razem z tobą. - uśmiechnął się ciepło, ale po chwili odwrócił głowę, spoglądając z melancholią w dal. - W takich momentach wydaje mi się, że reszta świata nie istnieje, jesteśmy tylko my i zapominam o tym, co kiedyś było… A potem muszę wrócić do tego wszystkiego. Mam wrażenie, że za każdym razem boli to bardziej niż poprzednio.
- Thi… - usłyszał swój głos Aarved. Widział, jak kładzie łapę na kończynie basiora, jednak ten nie odwrócił wzroku. - Ja…
Ale wspomnienie się urwało. Płomienie ogniska zaczęły się wić na boki, a potem rozmazywać w jasną, oślepiającą plamę. Wojownik poczuł, jak coś trąca go w bok. Rozchylił powieki.
Po przetrwaniu kilku sekund pulsującego bólu głowy, który wywołało wpuszczenie światła słońca za źrenice, zorientował się, że nie jest już w tym ciasnym, ciemnym pomieszczeniu - wręcz przeciwnie, nad swoją głową ujrzał plandekę, przez którą przebijały się promienie słońca, a obok siebie - leżącego połańca. Do nosa dostał się zapach reniferowego futra. Byli w powozie. Skierował swój wzrok na tyły furmanki, patrząc, jak jadą przez leśną ścieżkę, a mijane drzewa stają się coraz mniejsze i mniejsze.
- Jastes? Co się… - wydukał zdezorientowany wilk, próbując przypomnieć sobie, co się stało wcześniej. Khado nie odpowiedział. Uniósł przednie łapy obwiązane grubym sznurem i to wystarczyło Lerdisowi.
Spojrzał na własne kończyny. Ujrzał dwie długie rany biegnące od nadgarstków aż po łokcie. Nie były głębokie, ale sądząc po brudnej sierści wokół nich, upuściły sporo krwi. ,,Dlaczego..?”, zadał sobie pytanie. Dlaczego go nie zabili? Dlaczego próbowali go ratować przed magicznym wyczerpaniem? Zaczął się zastanawiać, czy powinien się z tego cieszyć, czy wręcz przeciwnie… Zabił kilku ich towarzyszy, a oni się nie zemścili... Jeszcze. W takim razie jak straszny los ich czeka?
Oblizał się po nosie. Znał odpowiedź. Poczuł, jak strach go paraliżuje, wiedział jednak, że poddanie się mu to najgorsze, co może teraz zrobić - mimo że to nie było łatwe. Myśli pędziły, napędzając powoli rosnącą panikę. Dlaczego ich napadli? Gdyby byli zwykłymi złodziejami, szukającymi szybkiego zarobku, nie walczyliby do upadłego. Uciekliby po pierwszej kuli ognia. Musiało chodzić o tę przeklętą paczkę, od samego początku wiedział, że coś jest nie tak, że nie wysyłaliby posłańca z obstawą, gdyby nie było to coś ważnego. Do cholery jasnej, czemu dowództwo nie poinformowało ich lepiej? Dlaczego nie powiedzieli, co jest w tej paczce?
Nagle się zatrzymali. Oba basiory napięły się, stawiając uszy na sztorc. Renifery ciągnące powóz parsknęły, a w oddali odezwały się niewyraźne głosy. Wilki wymieniły zaniepokojone spojrzenia, wspólnie przekazując sobie wsparcie.
Przy tyle powozu ukazała się wysoka sylwetka. Wilczyca była smukła, miała jasną sierść z malinowymi akcentami oraz szpiczaste uszy. Gdyby nie długa, brzydka blizna przebiegająca przez lewy policzek, prawdopodobnie spowodowana poparzeniem, mordercze spojrzenie oraz niekompletne, brudne futro, mogłaby uchodzić za uroczą.
Obok niej stanął niski basior o krępej posturze i popielatej sierści. Miał krzywo obcięte uszy, a jego oczy nie zatrzymywały się w jednym miejscu na więcej niż dwie sekundy.
Widać było, że to rzezimieszki.
Trzecia postać na pewno nim nie była.
W pole widoku wsunął się wysoki śnieżnobiały Sivarius. Jego pysk był długi i smukły, z lekko zaokrąglony, a futro na szyi, które wystawało spod koronkowego kołnierza - uczesane. Nosił kubrak z barwionej na jasny fiolet skóry oraz długi, gruby płaszcz uszyty z tchórzy.
Wzrok Aarveda zatrzymał się jednak na czymś o wiele bardziej subtelnym - niewielkiej, srebrnej broszce. Była okrągła, przedstawiała pochyloną głowę wilka, w którego pysku tkwił zielony kryształ. Łeb otaczał pierścień starych run, których rogacz nie potrafił odczytać. Biżuteria wyglądała na coś więcej niż tylko ładną ozdobę. ,,Symbol?", zadał sobie pytanie samiec. ,,Wataha?". Przeszył go zimny strach. Gorączkowo zaczął przetrząsać pamięć w poszukiwaniu znaków rozpoznawczych grup przestępczych Królestwa, ale wokół nich krążyło tyle legend, że nie potrafił oddzielić prawdy od mitów. Słyszał wiele na temat brutalności gangów i mimo że większość tych opowiadań była zmyślona na poczekaniu podczas picia piwa ze znajomymi, teraz to wszystko do niego wróciło ze zdwojoną siłą.
Poczuł, jak coś naciska na jego kark. Wstał chwiejnie na łapy, a jego ciało momentalnie poleciało na bok, na ścianę wozu. Napięty sznur oplatający jego szyję napiął się, zmuszając basiora do zejścia z platformy chwiejnym krokiem.
- Co wyście mu zrobili? - rozległ się zimny głos. - Naćpaliście go?
Wadera spojrzała na Sivariusa tak, jakby sobie z niej zakpił.
- Miał być silny magicznie, a ledwo stoi.
Aarved kierował wzrok to na białego wilka, to na wilczycę, której pysk wykrzywił się w wściekłości.
- Ciesz się, że w ogóle żyje. Najchętniej rozjebałabym mu łeb za to, co zrobił. Trzymaj - Wepchnęła mu koniec sznura w wypielęgnowane futro na sierści. - I wypierdalaj.
Kłapnęła zębami koło pyska rogacza, po czym odwróciła się na pięcie i odeszła, niemalże parując z furii.
- Ja bardzo za nią przepraszam - wtrącił się niższy samiec. Podkulił ciało i zadarł głowę, tak, jakby miał polizać Sivariusa po brodzie. - Bardzo przepraszam Panie, ona…
- Zamilcz - warknął basior, odtrącając go od siebie. Aarved dopiero teraz zauważył, że za wysokim samcem stała spora grupa wilków. Wszystkie ubrane był w podobne, ciemne kubraki z zielonymi szwami i wbudowanymi, szerokimi kapturami. Wszystkie wbijały swoje spojrzenie w dwóch więźniów. Zadrżał. Poczuł się jak ofiara, jak zraniona sarna otoczona przez myśliwych.
Wysoki basior, który najwyraźniej był ich przywódcą, przekazał kraniec sznura jednemu z zakapturzonych z wyraźnym obrzydzeniem. - I zejdź mi z oczu.
Rozwiązał magią poły swojego płaszcza i wyciągnął z niego wypełnioną po brzegi sakiewkę. Oczy wilka z obciętymi uszami poszerzyły się, a źrenice błysnęły. Sivarius cisnął ją na pobocze drogi. Rzezimieszek rzucił się za nią i uciekł, skomląc głośno,gdy reszta watahy pogoniła za nim w kakofonii jazgotania, warczenia i przekleństw.
- Hołota - prychnął Sivarius i splunął na ziemię. Przez chwilę patrzył za nimi z wyraźną pogardą, gdy nagle jasne spojrzenie przesunęło się na wojownika. Aarveda przeszedł zimny dreszcz. - Nie wiem, za co im płacę, skoro nie potrafią zrobić czegoś tak prostego... Weźcie ich stąd.  - Odwrócił się do reszty. - Główne wydarzenie musimy przesunąć, dopóki na powrót nie będą wysyceni magią. Miejcie się na baczności i...
Basior został pociągnięty do przodu, jednak zdołał dostrzec coś bardzo ciekawego - gdy Sivarius się odwrócił, zauważył, że jedna z kieszeni jego kubraka była pełna. Wybrzuszenie pasowało rozmiarem do paczki, którą nosił Jastes. Wojownik zmarszczył brwi i próbował jeszcze dokładniej się przypatrzeć, ale wilk trzymający za sznur, brutalnie pociągnął go do przodu.
Szli przez nie więcej niż kilka minut, gdy ich oczom ukazało się obszerne wejście do jaskini, przy którym stało kilka zakapturzonych postaci - tym razem pod bronią. Rozmawiali, jednak gdy Aarved oraz Jastes podeszli bliżej, momentalnie zamilkli. Odprowadzali więźniów wzrokiem, a rogacz nie mógł odpędzić od siebie poczucia, że na coś czekają. 
Zaprowadzono ich do zespołu szerokich jaskiń połączonych ze sobą korytarzami. Lerdis nie wiedział, ile szli - czuł, że jego ciało powoli napełnia się magią, ale poprawa była znikoma. Zaczynało mu szumieć w głowie. 
Przechodzili obok różnych pomieszczeń wyrytych w skale. Nad większością z nich wyryty był ten sam symbol, który widniał na broszcze Sivariusa - głowa wilka z kryształem
otoczona runami. Na ścianach niektórych przejść również wyryto symbole oraz zdania w starożytnym języku, którego wojownik nie potrafił odczytać.
Prowadzący ich basior zatrzymał się nagle, a rogacz ujrzał w półmroku rząd grubych, drewnianych krat. Wbite w nie kamienie magiczne błyszczały w ciepłym świetle pochodni. Obcy samiec otworzył ciężkie drzwi i bezpardonowo wepchnął oba samce za drzwi. Wojownik zatrzymał się przy ścianie, słysząc, jak strażnik odchodzi. Uniósł głowę i spojrzał na towarzysza.
 
<Jastesie? Biedny Aarved znowu ma bardzo zły dzień xd>

Słowa: 1991 = 145 KŁ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics