Rzecz dzieje się jeszcze przed tym, jak Aarved poznał swojego ojca
Dzień w Królestwie był wyjątkowo słoneczny - prawdopodobnie ostatnie oddechy kończącego się polarnego lata. W związku z ładną pogodą rynek był jeszcze bardziej zatłoczony niż zwykle. Zgromadzili się na nim nie tylko sprzedawcy i kupujący, ale również i zwyczajna gawiedź: grupki bawiących się szczeniąt, pary korzystające z bardziej przychylnej temperatury czy znajomi dyskutujący głośno na różnorakie tematy.
To między innymi dlatego interes przy stoisku kupca o imieniu Cervo z rodu Creril wyjątkowo dobrze się kręcił. Nie dość, że dużo wilków wyszło na ulice, to w dodatku otrzymał on świeżą dostawę mięs wielu rodzajów. Klientów było tak wiele, że musiał wystawić kram na rynku, bo w jego niewielkim sklepie nie mieścili się wszyscy kupujący. Miał nadzieję, że jego partnerka radzi sobie za ladą. Zazwyczaj to on zajmował się obsługą, podczas gdy ona pilnowała finansów, dostaw i ogólnej logistyki związanej z zarządzaniem ich niewielkim biznesem.
Cervo nie wiedział jednak, że ten pozorny spokój jest... cóż, jedynie pozorny, a jego dobry nastrój niedługo ulegnie pogorszeniu.
Zajęty rozmową z klientami nie mógł bowiem zauważyć niewielkiego szczeniaka, który od jakiegoś czasu kręcił się w okolicy jego stanowiska. Trudno go było winić - na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że basiorek należy do grupy młodzieniaszków zajętych gonieniem za dużym szczurem na sznurku.
Dopiero po uważnej obserwacji można było dostrzec, że owy dzieciak odstawał od grupy - zarówno fizycznie, jak i wyglądem. Trzymał się na uboczu; na tyle blisko, aby nie wzbudzać podejrzeń, ale na tyle daleko, że nie wchodzić w kontakt z rówieśnikami, których najprawdopodobniej w ogóle nie znał i używał jako przykrywki. W odróżnieniu od reszty szczeniąt jego kubrak był połatany i wyraźnie znoszony, poza tym był o wiele za duży na młodego wilka - jakby kupiony na wyrost. Nie wydawał się też zainteresowany męczeniem gryzonia. Jego zielone oczy uważnie obserwowały rynek - raz podążały za przechodzącą strażą, aby potem szybko powrócić do pobliskiego stoiska z mięsem.
Koło niego przeszedł wilk Khado, wyraźnie kierujący się w stronę kramu, ubrany w długi, ciągnący się po ziemi płaszcz.
Szczeniak zniknął.
Cervo, widząc, że podchodzi do niego następny klient, szybko zapakował porcję mięsa z dzika i wręczył ją z uśmiechem waderze stojącej przy ladzie, po czym obrócił się do nowego przybysza.
- Witam pana! Co podać? - zagadnął pogodnym tonem. Wysoki wilk odpowiedział uśmiechem i zaczął wymieniać rodzaje mięs.
Sprzedawca uwijał się jak w ukropie, ważąc i pakując jedzenie w szary papier. Z ogromną wprawą zawijał jedzenie, a następnie przewiązywał sznurkiem. W końcu przygotował wszystkie pakunki.
- Czy będzie coś jeszcze? - zapytał, telekinezą przenosząc pierwsze paczuszki nad ladą.
- Nie, to chyba wsz...
I wtedy spod długiego płaszcza wystrzeliła kremowa kulka futra.
Ostre kiełki zabłyszczały w świetle słońca, gdy szczeniak chwytał wiszące w powietrzu mięso. Reszta pakunków upadła na mokry chodnik, kilka wilków wrzasnęło, długonogi Khado odskoczył i próbował odkopnąć natręta. Ktoś z tłumu krzyknął ,,Szczur, ogromny szczur!", słychać też było wołania twierdzące, że to lis.
Szczeniak wylądował i bez chwili zastanowienia rzucił się do ucieczki.
- H... hej! - wydukał Cervo, po czym powtórzył głośniej: - Hej! Złodziej! Łapać złodzieja!
Aarved wpadł w tłum. Naciągnął kaptur na głowę i, lawirując w lesie łap, ruszył w stronę jednej z alejek wychodzących z rynku. Już miał do niej wpaść, gdy nagle coś srebrnego błysnęło tuż przed nim.
Wyhamował, ślizgając się na mokrej posadzce i wykręcił. Usłyszał, jak wojownicy, których odznaki na moment go oślepiły, coś za nim krzyczą, jednak nie miał zamiaru lepiej się przysłuchiwać. Popędził w stronę małej, ciasnej uliczki.
Wbiegł do niej, a za nim dwa rosłe basiory. Któryś z nich próbował telekinezą przewrócić jedną z beczek stojących przy ścianie, jednak Aarved zanurkował pod nią sprawnie.
- Stój! W imię królowej rozkazuję ci stać! - wykrzyknął jeden z wojowników. Chwilę później obraz przysłoniło mu pranie, które szczeniak zerwał magią ze sznurka. Potknął się, jednak szybko ściągnął je z siebie i, mimo że nieco z tyłu za swoim towarzyszem, dalej kontynuował pościg.
Drugi wojownik doganiał już młodzieńca. Mimo że szczeniak był szybki i zwinny, nie miał szans z dorosłym wilkiem. Zawiał wiatr. Kaptur opadł z głowy basiorka, odsłaniając niewielkie, bardzo podniszczone poroże oraz brązowy kark.
Aarved wiedział, że jeśli dalej tak pójdzie, to go złapią. Niestety musiał wbiec w tę alejkę, nie spodziewał się, że z tamtej ulicy wyjdzie na niego para wojowników. Miał jednak plan. ,,Jeszcze tylko jedna przecznica", grzmiało mu w głowie.
Zanurkował pod kilkoma deskami opartymi o ścianę, które musiały służyć jakiemuś bezdomnemu za schronienie. Ostatnie z nich potrącił tak, że upadły na środek alejki, wiedział jednak, że to nie powstrzyma strażników. Zmusił się, aby przyspieszyć, mimo że łapy go piekły, a obraz zaczynał lekko falować przez adrenalinę i niemożność złapania oddechu.
Wojownik przeskoczył nad porozrzucanymi deskami. Już prawie miał gówniarza, jeszcze tylko metr lub półtora. Zauważył, że młodzik przyspiesza, jednak wiedział, że to na nic. Zmienił kurs tak, aby biec koło niego, już rozdziawiał szczęki, już schylał się, by chwycić za brązowy kark...
Gdy nagle szczyl zniknął. Wyhamował gwałtownie, zapierając się łapami i prawie siadając na zadzie, sprawiając, że wojownik kłapnął zębami w powietrzu. Zaskoczony basior jedynie patrzył, jak szczeniak skręca w lewo, wybiegając na większą, o wiele bardziej zatłoczoną ulicę i znika za zakrętem.
Zatrzymał się i nawrócił, stając na skrzyżowaniu dwóch dróg. Próbował wypatrzeć, gdzie zniknął szczeniak, ale niczego nie mógł dostrzec pośród setek wilczych łap. Obniżył głowę i razem z partnerem, który po chwili do niego dołączył, zaczęli węszyć.
Aarved prześlizgiwał się między nogami obcych wilków, starając się nie zwracać na siebie ich uwagi. Bał się, że jeśli spróbuje przemknąć do jednej z alejek, to go zauważą, albowiem tłum był o wiele rzadszy na bokach ulicy niż na środku. Wiedział, że za nim idą - cholerni szeregowi, nie potrafili odpuścić, gdy ktoś im wszedł na ambicje. Wilczek zdawał sobie z tego sprawę - to nie był jego pierwszy raz. Zawsze po tym, jak udało mu się ich prześcignąć lub przechytrzyć, następowała gra w kotka i myszkę.
Szukał kryjówki. Oni szli szybciej, w końcu mieli autorytet, przechodnie im ustępowali i nie musieli w kuckach prześlizgiwać się cichutko między dziesiątkami łap, uważając, aby nikogo nie potrącić. W dodatku młody pachniał świeżym mięsem. Musiał porzucić swoją zdobycz, aby zmylić ich ślad - albo szybko coś wymyślić.
Strażnicy byli coraz bliżej szczeniaka. Zmniejszali dystans w oszałamiającym tempie. Minęli stoisko z błyskotkami i, z nosami blisko przy ziemi przeszli koło żebraczki z miotem sześciu szczeniaków. Od złodzieja dzieliło ich zaledwie kilkadziesiąt centymetrów. Nie zdawali sobie jednak z tego sprawy. Minęli się ze starym rybakiem ciągnący wóz z beczkami pełnymi ryb i zatrzymali się.
- No i gdzie on jest?
- Nie wiem, gówniarz rozpłynął się w powietrzu. Co teraz?
Chwila milczenia.
- Jak to co? Jebać, nie płacą mi wystarczająco za uganianie się za bękartami. Wracamy - warknął pierwszy szeregowy. Odwrócił się i już miał ruszyć w stronę jednej z alejek, gdy nagle kłapnął zębami na towarzysza. - I ani słowa, bo dosypię ci oleanru do piwa.
- Uspokój się - mruknął basior. - Nie będę się chwalić tym, że wykiwał nas jakiś gówniarz.
I odeszli.
Aarved obserwował ich uważnie spod plandeki na wozie. Niemiłosiernie śmierdziało tam rybimi flakami oraz octem, więc gdy tylko stracił strażników z oczu, wygramolił się spod materiału i zeskoczył z powrotem na chodnik.
- Ble - otrząsnął się. ,,Mama pewnie będzie zła", pomyślał, chwytając lepiej pakunek w zęby. ,,Znowu muszę ci prać? Czas, żebyś zaczął bardziej szanować swoje ubranie, Aarvedzie i tak dalej". Skrzywił się na samą myśl i przewrócił oczami. To nie była jego wina... No dobra, może trochę. Ale co innego miał zrobić? Pozwolić się złapać?
Westchnął ciężko i postanowił skupić się na tym, aby prędko dotrzeć do domu i nie ściągać na siebie większej ilości problemów. Na wszelki wypadek nadłożył nieco drogi, aby mieć pewność, że nie natknie się znowu na tamtych dwóch strażników. Krążył niewielkimi uliczkami, czasami wychodząc na większe drogi, korzystał z tylko sobie znanych skrótów i przemykał niezauważony pod ścianami. Tyle czasu spędził na włóczeniu się po Centrum, że jego południową część znał niemalże na pamięć.
W końcu jednak dotarł do bramy. Nie chciał przechodzić koło strażników, głównie dlatego, że mieli w zwyczaju go zaczepiać, twierdząc, że ,,podejrzanie wygląda" i ,,wydaje im się, że gdzieś go już kiedyś widzieli" - skręcił więc na prawo, wchodząc za kuźnię. Wcisnął się w przestrzeń między ścianą budynku a wewnętrznym murem, odwrócił się do tego ostatniego tyłem i z całej siły kopnął jedną z cegieł tylną nogą. Obluzowany kawałek kamienia upadł z głuchym hukiem na ziemię, po nim jeszcze jeden i następny, odsłaniając małe przejście w grubej osłonie. Basiorek wpełzł do niskiego korytarza i zaczął się czołgać, uprzednio zasłaniając za sobą wejście. W końcu dotarł do wyjścia. Odsunął telekinezą obluzowane cegły i wyszedł na światło dzienne, tuż przy podstawie pomnika Ararina, który stał przy wejściu do najbardziej wewnętrznej części miasta. Otrzepał się, poprawił pakunek w zębach i przeszedł pod obluzowaną deską na czyjąś posiadłość - tak, aby jak największym łukiem ominąć straż. Wyszedł na ulicę i już bez większych ceregieli ruszył do domu.
Obrzeża, w przeciwieństwie do głównej części miasta, były w większości puste. Najwyraźniej znaczna część ich mieszkańców udała się w okolice rynku. ,,Tym lepiej", pomyślał Aarved. Przynajmniej nie musiał się martwić, że ktoś zabierze mu jego pakunek. Zapracował sobie na niego.
W końcu skręcił w ostatnią uliczkę. Liczył w myślach domy, obok których przechodził. Jeden, drugi, trzeci, czwarty, wreszcie piąty. Przeszedł przez furtkę, która lata swojej świetności miała już dawno za sobą i wspiął się na poniszczone schody. Rozejrzał się, czy na pewno nikt go nie widzi, po czym sięgnął magią za jedną z obluzowanych desek w ścianie. Wyciągnął stamtąd gruby, ciężki klucz i otworzył z głośnym skrzypnięciem drzwi. Zastanawiał się czasami, po co je w ogóle zamykali, skoro w domu nie było niczego cennego - w końcu jednak uświadomił sobie, że to, co on uważał za ,,mało cenne" dla bardziej zdesperowanych wilków może być bogactwem. ,,I wtedy to my bylibyśmy zdesperowani. I zazdrościlibyśmy im bogactwa, które kiedyś dla nas nie było bogactwem i było nasze. A co gdybyśmy je sobie tak ciągle zabierali? Czy w końcu zrozumielibyśmy prawdziwą wartość tego czegoś, tracąc je i odzyskując cały czas?", pomyślał, przechodząc przez próg. Znalazł się w dwupokojowej izbie - jedno pomieszczenie służyło za kuchnio-jadalnię, a drugie za wspólną sypialnię. W tym pierwszym stał stary, niski stół, którego nogi Aarved obgryzł, gdy był jeszcze małym szczenięciem i ząbkował. Przy nim leżały dwie prawie zupełnie płaskie pufy. Mimo tego, że matka regularnie je cerowała, ciągle pojawiały się w nich dziury - pewnie przez myszy.
Basiorek podszedł do kominka i zabrał się za jego rozpalanie. Nie szło mu to za dobrze - jego telekineza nie była jeszcze zbyt dobrze opanowana i zazwyczaj pomagała mu w tym mama. Teraz jednak jej nie było. Szczeniak spodziewał się, że wróci za godzinę, może dwie, ugotuje obiad (z tego, co sam dzisiaj upolował!) i pójdzie znowu do pracy.
Po wielu próbach i zmarnowanych zapałkach w końcu jednak udało mu się utrzymać ogień przy życiu. Dumny z siebie patrzył, jak pomarańczowe płomienie liżą drewno, gdy nagle mieszanka dymu i smrodu ryb gwałtownie uderzyła go w nos. Skrzywił się i podreptał do sypialni.
Pokój był kształtu prostokątnego z zaokrąglonymi rogami - naprzeciwko dwóch ścian po bokach znajdowały się łoża. Na jednym z nich leżała stara, wytarta książka, której brakowało paru stron. Na drugim znajdowało się kilka zabawek - wypchany słomą renifer bez jednej nogi, pasek skóry z zawiązanymi słupami oraz prawie przegryziona na pół kość. Wilczek jednak podszedł do dużego kufra stojącego przy jego legowisku. Zdjął z siebie kubrak i wepchnął go na samo dno skrzyni. Miał nadzieję, że mama nie będzie go otwierać. Jutro jakoś go wypierze tak, aby nie zauważyła. Jeszcze nie wiedział jak, ale wierzył, że coś wykombinuje.
Ułożył się na skórach renifera i zdecydował się wyżyć ze stresujących przeżyć tego dnia na starej kości.
Poza tym pozostało mu tylko czekać.
W końcu jednak usłyszał kroki na schodach, następnie szczęk klucza w zamku, jęk zawiasów i głośne westchnienie. Szczeniak wstał i zajrzał do głównego pokoju. Na progu stała Silence ubrana w jasny, podniszczony płaszcz.
- Cześć mamo!
Wadera spojrzał w głąb pomieszczenia z lekkim zdziwieniem na pysku.
- Vedziu? Ty już w domu? Tak wcześnie? - zapytała, głaszcząc skaczącego koło niej szczeniaka po głowie. - Nie bawisz się dzisiaj z Paerisem lub Arle?
- Nie - pokręcił głową wilczek. - Paeris jest chory, a Arle ma szlaban, bo dwa dni temu rzucał kamieniami w kruki, ale głupi nie trafił i wybił szybę sąsiadce.
- Aarved, nie mów tak o innych wil... - przerwała nagle wilczyca, zauważając pakunek leżący na blacie. Odpakowała kilka grubych płatów dziczyzny bardzo dobrej jakości. - Co to jest?
Młodzik usiadł przy stole i zaczął drapać się po policzku.
- Mięso.
- Skąd jest to mięso?
Chwila ciszy.
- Znalazłem na ulicy.
- ,,Znalazłeś"... Aha... - mruknęła szwaczka, powoli obracając mięso i je oglądając uważnie.
- Musiały komuś wypaść z koszyka - strzepnął ogonek wilczek.
- Mhm. ,,Wypaść"...
Nie była głupia. Teraz już zrozumiała, dlaczego jej syn siedział w domu i śmierdział rybimi wnętrznościami. Prawda była jednak taka, że nie dostała dziś tyle pieniędzy ile oczekiwała, a w spiżarce pod deskami podłogi było jedynie parę warzyw, kosz jagód zebranych przez nią parę dni temu w lasku koło Centrum oraz kilka płatów suszonego mięsa.
Przez chwilę zastanawiała się, co robić. Nie była w stanie dłużej przed sobą ukrywać, że byli w ciężkiej sytuacji. Sam opał zaczął więcej kosztować - a co najgorsze w zakładzie obcięto im wypłatę... A
niedługo zima... Trzeba będzie kupić więcej kocy, cieplejsze ubranie no
i uszczelnić ściany. Może w tym roku spróbuje zrobić to sama, żeby nie płacić? Jeśli jej by się udało, to nawet bez tego wydatku Silence nie wiedziała, jak wyżywi siebie oraz syna, gdy przyjdzie noc polarna.
Dlatego nie miała serca zganić dziecka za kradzież, bo to mięso, które ukradł, było pierwszym świeżym kawałkiem zwierzyny, jaki widziała od kilku tygodni. I pierwszy raz od tych kilku tygodni miała okazję zrobić Aarvedowi prawdziwy posiłek. Wiedziała, że wszedł w taki wiek, w którym musi dużo jeść, aby rosnąć, ale coraz trudniej było mu to zapewnić.
Westchnęła więc ciężko i podeszła do niego. Usiadła na przeciwko, widząc, jak uszy wilczka kładą się po karku, a jego wzrok ucieka w bok.
- Aarvedzie?
- Tak? - zaczął przednią łapą zataczać kółka na podłodze.
- Mam nadzieję, że ta osoba, która to zgubiła, będzie mogła kupić następną porcję. I nie będziesz zabierał jedzenia wilkom, które go bardzo potrzebują - tylko tym, którzy mogą sobie pozwolić na kolejny zakup - powiedziała cicho, ale bez cienia gniewu w głosie.
Basiorek przez chwilę milczał.
- Tak... Tak mi się wydaje, że mógł. Miał długi płaszcz, który ciągnął się po ziemi. Musi go często czyścić.
Silence kiwnęła głową.
- Pamiętaj, Aarvedzie: to, że jesteśmy w trudnej sytuacji nie oznacza, że mamy prawo odbierać innym, którzy są w takiej samej lub większej potrzebie - rzekła poważnie. - A teraz daj mi ten kubrak, pójdę go jutro uprać i umyj się, bo niedługo będzie obiad.
Basiorek skrzywił się.
- Skąd wiesz, że jest brudny?
Wadera spojrzała na niego, odwieszając swój płaszcz na krzywy hak wbity w ścianę.
- Bo czuć od ciebie starymi rybami, więc pewnie ten kubrak również uświniłeś. Powinieneś bardziej dbać o swoje ubranie, to już drugi raz w tym tygodniu, kiedy muszę go prać i pewnie znów spóźnię się przez to do pracy, bo takie zapachy nie schodzą łatwo. Kiedy ja byłam w twoim wieku, to...
Aarved skierował się do sypialni i, uprzednio upewniając się, że matka go nie widzi, przewrócił teatralnie oczami i nadął policzki, przedrzeźniając ją.
- Aarved!
Podskoczył jak oparzony i błyskawicznie otworzył kufer z głośnym hukiem
- Tak, mamo, już!
<Koniec>
Słowa: 2537 = 202 KŁ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz