Przeklęłam cicho pod nosem, podnosząc się z kałuży, na której się poślizgnęłam, biegnąc za złodziejem. Jego czarny ogon zniknął za rogiem rozwalającego się budynku i wiedziałam już, że moja wypłata zniknęła tak szybko, jak spłoszona ryba w wodzie. Moje ciężko zarobione grosze zabrał byle jaki złodziejaszek, tylko dlatego, że zajęłam się oglądaniem jakiegoś szczeniaka, próbującego wcisnąć staruszce szary naszyjnik. Chcąc wiedzieć, czy młodemu się uda i spełni wymagania naszego ponurego świata, nie zauważyłam, kiedy obok mnie przechodził obcy wilk, który sięgnął do mojej torby i wyciągnął brązową sakiewkę. Gdy poczułam różnice z boku i się odwróciłam, złodziej już uciekał. Instynktownie ruszyłam w pogoń i chociaż siedziałam mu na ogonie, za samcem nagle pojawiła się kałuża wody. Kałuża jak kałuża – a jednak nie. Tę, którą basior stworzył, pokrywała cienka warstwa lodu. Nie zdążywszy zmienić kursu, wpadłam w pułapkę, poślizgnęłam się i tak o to straciłam swoje pieniądze.
- Mógł chociaż zaczekać, aż sobie żarcie kupie – wymruczałam pod nosem.
Teraz miałam trzy opcje. Pierwsza, to odnalezienie złodzieja. Wiedziałam jednak, że mogę nie zdążyć go odnaleźć, nim nie wyda lub schowa moich pieniędzy. Druga opcja to polowanie w lesie. Problem jednak polegał na tym, że nie do końca potrafiłam polować. Jako szczenię łatwiej było kogoś okraść lub wziąć kogoś na litość, robiąc ładne szczenięce oczka, niż zapolować na jakiekolwiek zwierzę, nawet te najmniejsze. Została więc mi trzecia opcja; znalezienie ofiary, którą można łatwo zrabować.
Nim jednak zabrałam się za poszukiwania ofiary, poszłam nad pobliskie jezioro, w którym najczęściej znajduje starych znajomych. Miałam nadzieję, że któryś poratuje mnie paroma monetami (lub pomoże odnaleźć winowajcę). Gdy dotarłam na miejsce, zauważyłam, że przy zbiorniku wodnym nikogo nie było, oprócz jednego wilka. Nie rozpoznałam w nim nikogo, kogo znałam. Prawdopodobnie moi znajomi postanowili tego dnia pospacerować gdzieś indziej – akurat jak ich potrzebowałam. Westchnęłam zrezygnowana i nie chcąc ich już szukać, rozejrzałam się ponownie po miejscu. Mój wzrok napotkał torbę, leżącą nie daleko wody, w której do połowy był zanurzony nieznajomy mi wilk. Od razu wszystko przekalkulowałam: wilk zostawił torbę, on jest w wodzie, a w torbie musi coś być.
Nie myśląc za długo i wiedząc, że lepszej okazji nie napotkam, zakradłam się do torby. Wilk szukał czegoś w wodzie, więc na spokojnie podeszłam do zdobyczy. Chwyciłam ją powoli w zęby, a wtedy nieznajomy poruszył uszami i odwrócił głowę. Była to samica, która szybko pokazała kły.
- Zostaw to – powiedziała spokojnie i wyraźne. Ja tylko uśmiechnęłam się do niej krzywo, unosząc jeden kącik ust do góry, po czym poderwałam się do ucieczki.
Za sobą usłyszałam głośny chlupot wody. Samica szybko wyskoczyła z wody i popędziła za mną. Słysząc, jak szybko pokonała odległość między sobą a torbą, będąc w wodzie, wiedziałam, że była szybsza. Inny wilk zrobiłby to dwa razy wolniej, a może by nawet później niż ona zdał sobie sprawę, co się stało. Skręciłam ostro w lewo i wbiegłam do lasu, wskakując na pierwszą gałąź, jaka była wystarczająco nisko, by móc się z łatwością na nią wspiąć. Wskoczyłam jeszcze gałąź wyżej, wdrapałam się na górę po korze, po czym zatrzymałam się 6 metrów nad ziemią. Nieznajomy wilk przebiegł obok drzewa. Obserwowałam go, jak biegnie dalej, zatrzymuje się, skręca, biegnie, zatrzymuje się i wącha. Zaczęła krążyć i wtedy zobaczyła moje ślady, mniejsze od jej, odbite w śniegu i kończące się przy drzewie. Zadarła głowę do góry.
- Oddawaj to złodzieju! – zażądała. – I tak nie masz gdzie uciec – dodała. Ignorując ją, wsadziłam pysk do torby, poszukując pieniędzy.
Wyciągnęłam łeb i telekinezą wywróciłam torbę do góry nogami, a cała jej zawartość poleciała na śnieg.
- Serio? Ukradłam torbę z muszelkami? - zapytałam samą siebie. – Z cholernymi muszelkami? Ja tu głodna chodzę i nawet żadnego kawałka jedzenia nie masz? – powiedziałam trochę głośniej, po czym puściłam torbę, która poleciała pod nogi samicy. – To jest upadek na samo dno – westchnęłam, zeskakując dwie gałęzie niżej. Nie miałam zamiaru skakać na ziemię, nie byłam pewna, czy nieznajoma mnie nie rozszarpie. Chociaż za co? Oddałam jej głupie muszelki.
- Mógł chociaż zaczekać, aż sobie żarcie kupie – wymruczałam pod nosem.
Teraz miałam trzy opcje. Pierwsza, to odnalezienie złodzieja. Wiedziałam jednak, że mogę nie zdążyć go odnaleźć, nim nie wyda lub schowa moich pieniędzy. Druga opcja to polowanie w lesie. Problem jednak polegał na tym, że nie do końca potrafiłam polować. Jako szczenię łatwiej było kogoś okraść lub wziąć kogoś na litość, robiąc ładne szczenięce oczka, niż zapolować na jakiekolwiek zwierzę, nawet te najmniejsze. Została więc mi trzecia opcja; znalezienie ofiary, którą można łatwo zrabować.
Nim jednak zabrałam się za poszukiwania ofiary, poszłam nad pobliskie jezioro, w którym najczęściej znajduje starych znajomych. Miałam nadzieję, że któryś poratuje mnie paroma monetami (lub pomoże odnaleźć winowajcę). Gdy dotarłam na miejsce, zauważyłam, że przy zbiorniku wodnym nikogo nie było, oprócz jednego wilka. Nie rozpoznałam w nim nikogo, kogo znałam. Prawdopodobnie moi znajomi postanowili tego dnia pospacerować gdzieś indziej – akurat jak ich potrzebowałam. Westchnęłam zrezygnowana i nie chcąc ich już szukać, rozejrzałam się ponownie po miejscu. Mój wzrok napotkał torbę, leżącą nie daleko wody, w której do połowy był zanurzony nieznajomy mi wilk. Od razu wszystko przekalkulowałam: wilk zostawił torbę, on jest w wodzie, a w torbie musi coś być.
Nie myśląc za długo i wiedząc, że lepszej okazji nie napotkam, zakradłam się do torby. Wilk szukał czegoś w wodzie, więc na spokojnie podeszłam do zdobyczy. Chwyciłam ją powoli w zęby, a wtedy nieznajomy poruszył uszami i odwrócił głowę. Była to samica, która szybko pokazała kły.
- Zostaw to – powiedziała spokojnie i wyraźne. Ja tylko uśmiechnęłam się do niej krzywo, unosząc jeden kącik ust do góry, po czym poderwałam się do ucieczki.
Za sobą usłyszałam głośny chlupot wody. Samica szybko wyskoczyła z wody i popędziła za mną. Słysząc, jak szybko pokonała odległość między sobą a torbą, będąc w wodzie, wiedziałam, że była szybsza. Inny wilk zrobiłby to dwa razy wolniej, a może by nawet później niż ona zdał sobie sprawę, co się stało. Skręciłam ostro w lewo i wbiegłam do lasu, wskakując na pierwszą gałąź, jaka była wystarczająco nisko, by móc się z łatwością na nią wspiąć. Wskoczyłam jeszcze gałąź wyżej, wdrapałam się na górę po korze, po czym zatrzymałam się 6 metrów nad ziemią. Nieznajomy wilk przebiegł obok drzewa. Obserwowałam go, jak biegnie dalej, zatrzymuje się, skręca, biegnie, zatrzymuje się i wącha. Zaczęła krążyć i wtedy zobaczyła moje ślady, mniejsze od jej, odbite w śniegu i kończące się przy drzewie. Zadarła głowę do góry.
- Oddawaj to złodzieju! – zażądała. – I tak nie masz gdzie uciec – dodała. Ignorując ją, wsadziłam pysk do torby, poszukując pieniędzy.
Wyciągnęłam łeb i telekinezą wywróciłam torbę do góry nogami, a cała jej zawartość poleciała na śnieg.
- Serio? Ukradłam torbę z muszelkami? - zapytałam samą siebie. – Z cholernymi muszelkami? Ja tu głodna chodzę i nawet żadnego kawałka jedzenia nie masz? – powiedziałam trochę głośniej, po czym puściłam torbę, która poleciała pod nogi samicy. – To jest upadek na samo dno – westchnęłam, zeskakując dwie gałęzie niżej. Nie miałam zamiaru skakać na ziemię, nie byłam pewna, czy nieznajoma mnie nie rozszarpie. Chociaż za co? Oddałam jej głupie muszelki.
<Xeva?>
Słowa: 646 = 37 KŁ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz