niedziela, 21 czerwca 2020

Od Jastesa CD. Aarveda

Słysząc słowa nowo poznanego basiora, przeniosłem spojrzenie z wyjątkowo interesującego sparingu dwóch świetnie wyszkolonych żołnierzy na mojego przyszłego towarzysza podróży, mierząc go krótkim, lecz wnikliwym, pozbawionym wyrazu wzrokiem. Prezentował się tak, jak na służącego Królestwu walką przystało: wyprostowana postawa, wyraźnie rysujące się pod skórą mięśnie, wysoko uniesiona głowa, nie w geście pogardy czy przekonania o swojej wyższości, ale dumy z zajmowanego stanowiska. Nie dało się również nie zauważyć krętych rogów Aarveda, które szczerze mówiąc, trochę mnie intrygowały, nigdy wcześniej bowiem nie spotkałem wilka z porożem.
Po ukończeniu szybkiej obserwacji i wstępnej ocenie wojownika, położyłem paczkę na ziemi, stawiając ją ostrożnie pomiędzy przednimi łapami, przedtem rozglądając się czy w pobliżu nie ma żadnego łypiącego na nas niby przypadkiem, kręcącego się wydawać by się mogło, że bez celu podejrzanego wilka, który tylko czeka na moje rozkojarzenie, by spróbować przechwycić przesyłkę. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że znajduję się w obozie wojskowym, nigdy jednak nie wiadomo czy wszyscy są godni powierzonego im zaufania, czy nie działają dla własnych celów, czy nie infiltrują...Życie nauczyło mnie, że jako posłaniec z otrzymanym zleceniem powinienem zawsze mieć oczy i uszy szeroko otwarte, nieważne czy znajduję się w Zamku Srebrnej Królowej Silvarii, w drodze, czy we własnym domu. Zwłaszcza, gdy zadanie powierzył mi sam kapitan wojsk Królestwa.
- Ma pan rację. - odparłem zwięźle, rzucając przenikliwe spojrzenie na przechodzącego obok nas młodzika, który z widocznym zainteresowaniem przyglądał się leżącemu bezpiecznie pomiędzy moimi łapami przedmiotowi. Gdy młody basior napotkał mój stalowy, niechcący opuścić jego postaci wzrok szybko się speszył, opuścił głowę i niemal truchtem zniknął nam z pola widzenia, wcześniej omijając naszą dwójkę szerokim łukiem. Prychnąłem pod nosem, śledząc go do czasu aż zniknął za węgłem, po czym ponownie skupiłem się na stojącym cierpliwie przy moim boku rozmówcy.
- Niech mi pan wybaczy, panie Aarvedzie zbytną być może ostrożność, lecz czy na czas omawiania planów moglibyśmy udać się w miejsce, gdzie tylko nasze uszy będą mogły usłyszeć wypowiedziane przez nas słowa? - zapytałem spokojnie, czując lekkie przytłoczenie nieustannymi okrzykami z placu treningowego, których głośność w dodatku potęgował szalejący między nami wiatr. Basior nie wydawał się zdziwiony moją prośbą, tylko lekko przekrzywił głowę w zamyśleniu, jakby zastanawiając się jakie miejsce może zapewnić nam odpowiednie warunki.
- Oczywiście. Niech pan idzie za mną. - odparł po paru sekundach ciszy i nie czekając ruszył w stronę dobiegających nas odgłosów, a co za tym idzie - wytrwale doskonalących swoje umiejętności wojowników, wysyłających w powietrze wyraźne na mrozie oddechy, wzbijając silnymi łapami białe drobinki śniegu. Ten obraz właśnie ukazał mi się, gdy Aarved wyprowadził mnie z labiryntu namiotów i niewielkich baraków wprost na teren ćwiczących wilków. Nie miałem czasu przyglądać się ich precyzyjnym ruchom i godnej pozazdroszczenia prezencji, ponieważ basior szybkim krokiem kierował się ku drugiemu końcu sporego placu. Po drodze mijaliśmy przeróżnej postury, ubarwienia i wyrazy pyska jednostki, to trzymające papiery, to przyodziane kolorowymi płaszczami lub elementami uzbrojenia, jedne pewnym krokiem wkraczające do mijanych przez nas po drodze pomieszczeń za drzwiami, będącymi prawie nieustannie w ruchu, drugie wychodzące na zimno z widoczną na pyskach niechęcią. Nikt jednak nie zwracał na nas uwagi, będąc zapewne zbyt skupionym na swoich zajęciach lub po prostu zatopionym głęboko w myślach. Skłamałbym, gdybym powiedział że ten brak zainteresowania w jakikolwiek sposób mnie rani, ba, byłem z tego powodu bardzo zadowolony i pozwoliłem swojemu ciału nieco się odprężyć.
Minęliśmy wolną przestrzeń i na nowo zagłębiliśmy się w teren bardziej zabudowany, lecz mniej ruchliwy, a idąc coraz dalej i dalej wąska ścieżka niemal całkowicie opustoszała, pozostawiając na swym łonie jedynie mnie i mojego towarzysza, który ani raz się na mnie nie oglądając, podążał ku obranemu celowi. Ten okazał się być jednym pomieszczeń, do którego drzwi już wkrótce zostały otwarte dzięki silnemu pchnięciu łapą Aarveda, który wysławszy w przestrzeń wyraźną wiązkę powietrza cofnął się o krok i głową zachęcił do wejścia do środka. Podziękowałem mu za uprzejmość lekkim skinieniem, po czym ostatni raz obrzuciłem wzrokiem mroźny krajobraz otulonych w śniegu koszarów zanim pewnym krokiem wkroczyłem do środka, odrobinę schylając się przy wejściu, by nie szorować uszami po futrynie. Pomieszczenie było puste i ponure, przez jedno okno wpadało smętne, białe światło, odrobinę oświetlając zdecydowanie ciemniejsze, niewiele cieplejsze od temperatury na dworze wnętrze. Odwróciłem się na linii okna, pozwalając by strumień jasności swobodnie spływał po moim pysku, jednocześnie nie rażąc oczu i usiadłem, ponownie kładąc paczkę pomiędzy łapami, dyskretnie się rozglądając. Wojownik wchodząc, ze względu na rogi pochylił się jeszcze bardziej niż ja, a po przekroczeniu progu energicznie odwrócił się i zamknął za sobą lekko skrzypiące drzwi, po czym podszedł i zatrzymał się przede mną w pewnej odległości, zachowując między nami swobodny, lecz nie zbyt duży odstęp.
- Tutaj nikt nam nie przeszkodzi. - zapewnił. Zamiast odpowiadać sięgnąłem do wiszącej u mojego boku torby poselskiej, w której zawsze trzymałem jakieś papiery, coś do pisania, niewielką sumę pieniędzy i starą, składaną mapę, którą właśnie teraz wyjąłem i rozłożyłem przed sobą na podłodze, zadbawszy by padające na nią światło było wystarczające dla naszych oczu.
- Jako, że znajdujemy się w Dystrykcie II proponuję obrać drogę przez Centrum. - zacząłem przesuwając ostrożnie po papierze pazurem, wytyczając najkrótszą i jednocześnie najbezpieczniejszą drogę. Zatrzymałem go tuż przy oznaczeniu rozpoczynającego się pasma Przełęczy Śnieżnej i parę razy postukałem o wyraźnie odznaczające się czarne pociągnięcia.
- Słyszałem, że ma pan, panie Aarvedzie, pewną znajomość tych gór. - nie podnosząc głowy uniosłem pytający wzrok na siedzącego naprzeciwko basiora.
- Zgadza się.- odparł krótko, spokojnie patrząc mi w oczy.
- Czy lepiej byłoby od samego początku Przełęczy ruszyć trasą wiodącą przez szczyty czy ominąć początkowe i szukać drogi dopiero w okolicach Ur' Atuhy? - zapytałem, nie odwracając spojrzenia. Już kilka razy zdarzało mi się podróżować przez ów masyw, lecz nigdy nie próbowałem wędrować wzdłuż niego na tyle długo, by dotrzeć do owej góry. Nie wiedziałem więc czy w pobliże wspomnianego szczytu nie prowadzi jakaś inna droga, taka która rozpoczynałaby się dopiero u jego stóp.
Basior ponownie skierował wzrok na leżącą między nami mapę i przez paręnaście sekund milczał.
- Wiem, że istnieją takie ścieżki, jednak nie jestem w stanie określić dokładnie, gdzie się znajdują oraz czy są bezpieczne. Dlatego myślę, że powinniśmy iść szlakiem przez szczyty i zejść zboczem Ur' Atuhy. - powiedział w końcu, wyciągając łapę i kładąc pazur na widocznej na mapie nazwie oznaczonej góry, o której mówił. Kiwnąłem głową, jednocześnie w geście podziękowania i zgody.
- Tam wkroczymy w skalne korytarze, które doprowadzą nas do zapadliny i domu pana Cyrusa. - kontynuowałem, zabierając łapę znad mapy i stawiając ją na swoim poprzednim miejscu. Rogacz po jeszcze jednym uważnym spojrzeniu na papier uczynił to samo.
- Czeka nas długa droga panie Jastesie, dlatego uważam, że powinniśmy zabrać ze sobą niewielkie, lecz wystarczające na dwa posiłki zapasy. Więcej mogłoby opóźniać drogę. - zauważył, przekrzywiajc głowę w zamyśleniu.
- Ma pan rację. O wodę raczej nie będziemy musieli się martwić, lecz bez pożywienia w razie wyziębienia czy wypadku będzie nam ciężko.
- A zatem wieczorem obaj wybierzemy się na polowanie i spakujemy ne tyle, by się nie obciążać.
- Tak. Miejmy tylko nadzieję, że pogoda będzie przychylna.- mruknąłem, wpatrując się w świat za oknem, wyobrażając sobie jak mógłby on wyglądać ze szczytu góry w trakcie burzy śnieżnej, na co tylko spochmurniałem się w myśli.
- Nie będę dłużej zabierał pańskiego czasu. - zdecydowałem, wstając powoli i krzywiąc się, gdy usłyszałem strzelające we mnie kości. Pomimo grubej sierści zaczynałem powoli odczuwać skutki mrozu, który już jakiś czas temu dostał się do mojego ciała, które nie napędzane ruchem szybko traciło na temperaturze. Aarved również stanął na cztery nogi i odprowadził mnie do drzwi.- Jeżeli panu pasuje, proponuję spotkać się przy Szklanym Moście o godzinie 6.00.
- Oczywiście - odpowiedział wychodzący z pomieszczenia za mną wilk. Po zamknięciu drzwi chwilę mierzyliśmy się wzrokiem, oceniając nawzajem i wyobrażając sobie jutrzejszy dzień.
- Do zobaczenia, panie Jastesie. - basior przerwał ciszę, uprzejmie kłaniając mi się, na co odpowiedziałem bardzo podobnym gestem i rozstaliśmy się; ja truchtem udałem się ku granicy obozu, a wojownik ku jego sercu.

<Aarved?>

Słowa: 1287 = 84 KŁ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics