środa, 24 czerwca 2020

Od Spero - "Przeszłość zawsze cię dopadnie" cz. I

Nigdy nie sądziłam, że podczas jednego z moich, raczej dość częstych, spacerów po Rynku, stanę pyskiem w pysk z moją przeszłością... Do której zdecydowanie nie chciałam wracać. Co było, to było, poszłam już z moim życiem dalej i nie chciałam, nie, wręcz nie życzyłam sobie, by się o mnie upominała. Nie potrzebowałam tego, a jedyne, co takie spotkania mogły mi przynieść, to irytacja i ból. Zawsze tak uważałam i jak do tej pory los nie zrobił nic, by mnie odwieźć od takiego poglądu na te sprawy. Przeszłość to przeszłość... I tyle. Nie powinno się nad nią w ogóle zastanawiać, zamiast tego robić swoje i myśleć o tym, co przyniesie przyszłość.
Życie jednak nigdy nie było proste. Nie moje, w każdym razie. A przeszłość zawsze się o nas upomni. Zwykle gdy najmniej się tego spodziewamy.
To, że wtedy, tego zwyczajnego popołudnia, tak podobnego do wszystkich innych, które spędziłam na wałęsaniu się po Rynku, spotkałam moją matkę, było, mówiąc oględnie, niespodziewane. Gdy dostrzegłam jakby znajomą sylwetkę za jednym ze straganów, uśmiechającą się promiennie, pokazującą zainteresowanym swoje wyroby ziołowe, wszystkie tworzone według receptur z południowych krain i przyrządzane również z ichniejszych ziół. Rarytas na tych ziemiach, nic więc dziwnego, że wokół kramu wadery zebrała się spora grupka wilków, do której po chwili postanowiłam dołączyć, bo musiałam upewnić się, wiedzieć, czy ona tam jest naprawdę, czy to naprawdę ona, czy to tylko wzrok płatał mi figle.
To była ona. Postarzała się przez te lata, w wielu miejscach na sierści widać było siwe włosy, pysk już nie był tak promienny, oczy nie patrzyły na świat tak świeżym spojrzeniem, jak w czasie, gdy byłam szczeniakiem... Ile mogła mieć teraz lat? Dwadzieścia? Dwadzieścia parę?
I gdy tak stałam, przypatrując się waderze, zdałam sobie sprawę, że... w zasadzie jej nie znam. Mimo, że była moją matką. Mimo, że dostrzegałam u niej wiele gestów, które sama wykonywałam, zwykle podświadomie... Te uśmiechy rzucane kącikiem ust. Te krzywe spojrzenia, gdy któryś z jej ewentualnych klientów zadał jej jakieś szczególnie głupie pytanie. Nie znałam jej. Ta wadera stała się mi obca, gdy porzuciła mnie na łaskę i niełaskę maga, który trzymał mnie w zamknięciu i katował przez te wszystkie lata...
Jednak, gdy już miałam odejść, jej wzrok padł na mnie, nasze spojrzenia się spotkały. Dostrzegłam w jej oczach, że mnie rozpoznała. W obliczu dorosłej wadery, skrzywdzonej przez życie, czego dowodem były liczne blizny pokrywające moje ciało, dostrzegła tego bezbronnego, nieświadomego niebezpieczeństw świata szczeniaka, którego urodziła, a potem miała wychowywać. Zamiast tego go porzuciła.
Gdy dostrzegłam w jej oczach łzy, skrzywiłam się z obrzydzeniem. Teraz... Po tylu latach... Przypomniała sobie o mnie i co? Co w związku z tym? Żałuje? I? Chce na nowo uznać mnie za swoją córkę, nadrobić stracone lata, poznać mnie na nowo...? Po co? Po co tak komplikować coś, co i tak już jest skomplikowane?
Chciałam odejść. Ale wtedy mnie zawołała.
- Speróś...!
Miałam ochotę stąd zniknąć. Zapaść się pod ziemię, zniknąć jej z oczu... Nie chciałam od niej niczego. Nawet uwagi. Lata temu - może. Teraz, gdy pogodziłam się już z tym, że nie mam matki... Naprawdę, chciałam po prostu zapomnieć. Czy tak wiele oczekiwałam od tej wadery? Żeby zostawiła mi w spokoju, żebyśmy obydwie udawały, że to spotkanie nie miało miejsca?
Oczywiście los zadecydował inaczej. A Valencia z Rodu Xijan ruszyła biegiem za mną, przepychając się przez tłum, porzucając swoje stanowisko... Nie, nie porzucając.
Za kontuarem stała jeszcze jedna wadera, łudząco podobna do Valencji... Młoda, młodsza ode mnie o jakieś trzy, może cztery lata, oceniając na oko. Patrzyła na towarzyszkę zaskoczona... A gdy spojrzała na mnie, na jej pysku pojawiło się jeszcze większe zagubienie. Które tylko jeszcze bardziej się nasiliło, gdy Valencia rzuciła mi się na szyję, tuląc mnie, jak dawno zaginioną córkę, którą w końcu odnalazła... Tyle, że ona mnie porzuciła. Oddała na pastwę tego potwora. Nie ma prawa...
- Myślałam, że cię zabił... - wyszeptała do mojego ucha, a przez moje ciało przeszedł dreszcz strachu i obrzydzenia. Jak ona mogła... Jak... Nie mogłam nawet w tamtym momencie znaleźć słów na to, co czułam. Jak bardzo czułam się oszukana...
- Jak widzisz, żyję i mam się dobrze - warknęłam, odsuwając się od niej gwałtownie. Spojrzałam na nią spode łba, żeby dobitnie pokazać, że nie życzę sobie, by mnie dotykała, by w jakikolwiek sposób się do mnie zbliżała... Zrozumiała aluzję, postąpiła krok w tył i zmarszczyła brwi, jakby zdziwiona. Jakby to nie było oczywiste, że nie będę chciała czuć dotyku wadery, której nie widziałam, odkąd skończyłam dwa lata... Która wyraziła zgodę na całe cierpienie, jakie spotkało mnie z łap Maga.
- Spero... Nie widziałyśmy się tyle lat... Czemu jesteś taka oschła? - wadera, moja matka... wyglądała na autentycznie zawiedzioną.
Chciałam jej coś odwarknąć. Odwrócić się na pięcie, rzucić jej, że już nie uważam jej za matkę... Wadera jednak od zawsze posiadała pewien dar przekonywania. Wykorzystała go również wobec mnie. Przekonała, bym poczekała. Została z nią, usiadła w karczmie... Porozmawiała.
Choć naprawdę, ale to naprawdę mi się ten pomysł nie podobał, nie miałam ochoty na jakąkolwiek rozmowę z nią... Zrobiłam to, o co poprosiła. Trochę wbrew sobie. Ale zrobiłam.
Co z tego wyniknęło? Cóż... O tym opowiem innym razem.

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ

Słowa: 843 = 47 KŁ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics