niedziela, 21 czerwca 2020

Od Spero - Trening IV

Chyba wszyscy moi znajomi, a także nieznajomi, którzy kiedykolwiek cokolwiek o mnie słyszeli, doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że siła fizyczna nie była moją mocną stroną. Lata życia w zamknięciu wciąż dawały mi się we znaki, chociażby tą raczej kiepską wytrzymałością czy znacznymi trudnościami w wykonywaniu niemal wszystkich zadań fizycznych. No poprawę sytuacji nie wpływał również fakt, że jako mag, dość potężny magicznie, byłam w pewien sposób leniwa... Wykorzystywałam magię do niemal każdej czynności, radząc sobie z nimi, mimo że teoretycznie nie powinnam, bo byłam zwyczajnie zbyt słaba. Moje ciało, mięśnie, ścięgna, płuca i inne, nie były przystosowane do fizycznej pracy. Swego czasu starałam się zrobić coś, żeby to zmienić, ale w sumie nieszczególnie długo w tym moim postanowieniu stania się silniejszą wytrwałam. Do tej pory ten jakże ambitny plan zakończył się na bieganiu z cholernie ciężkimi książkami po bibliotece... Nikt jednak nie mówił, że to się nie może zmienić, prawda?
Mimo wszystko, nic na to jednak nie wskazywało. W ostatnim czasie ciężko było mi znaleźć choć chwilę dla siebie, niemal całe dnie spędzałam na treningach magii, szukaniu w księgach nowych zaklęć czy receptur na leki i trucizny... Noce natomiast na walce z koszmarami, które przez nową moc, którą posiadłam, zaczęły wymykać mi się spod kontroli. To, czy zdołam nauczyć się nad tym panować, mogło decydować o życiu i śmierci mojej, a także bliskich mi osób. Nie miałam więc zbytnio czasu na jakieś, w mojej opinii w tamtej chwili, "głupoty"...
Jak wyzywanie mnie na pojedynek.
- Sukki... serio? Teraz? - jęknęłam, zdziebko zirytowana, bo przyjaciółka przeszkodziła mi w przygotowywaniu dość skomplikowanego wywaru, w którym każda, minimalnie źle dobrana proporcja mogła zaważyć na tym, czy uda się go skończyć, czy skiśnie, tym samym nadając się tylko do wyrzucenia. - Naprawdę nie mam teraz czasu...
- Właśnie o to chodzi - Sukki zajrzała do garnka, zaciągając się wydobywającym się z niego zapachem. Spojrzałam na nią krzywo, może lekko współczująco, bo zapach, jaki wydzielała substancja był ostry, duszący i... Wadera rozkaszlała się gwałtownie, cofając nos znad gotującej się substancji. Posłała garnkowi pełne wyrzutu spojrzenie, jakby to on zawinił. - Za dużo uwagi skupiasz na pracy. Ratowaniu świata. Czy czym tam jeszcze - na "ratowanie świata" prychnęłam cicho, bo to było niedorzeczne. Chroniłam tylko swoich bliskich. Przed sobą. Nie byłam bohaterką, która uważałaby, że może uratować cały świat. Wiedziałam, że było to niemożliwe. Mogłam jednak zadbać chociaż o dobro moich bliskich. - Kiedy ostatnio miałaś chwilę na zabawę? Przyjemne spędzenie czasu wolnego?
- Nie mam czasu wolnego - powiedziałam spokojnie, zdejmując garnuszek z ognia przy pomocy magii i przenosząc go do wystygnięcia, koło lodowej bryły, którą przytaszczył tu specjalnie do schładzania eliksirów Valentine.
- Widzisz! - wykrzyknęła Sukki. - I to jest właśnie problem! Nie dajesz sobie nawet chwili na odsapnięcie od tego wszystkiego... Ile dasz radę to ciągnąć?
- Do tej pory dawałam sobie radę - wzruszyłam ramionami, przeciągając pazurem po lodzie na posadzce, poprawiając wyrytą tam kilka dni temu runę. Kilka dni temu po wizycie Koszmaru. I trochę z tą sytuacją związaną.
- Do tej pory sypiałaś - w głosie przyjaciółki doskonale słyszalny był smutek. Podniosłam na nią wzrok. Wpatrywała się w lodową runę. - Raz lepiej, raz gorzej. Ale sypiałaś.
- Teraz też sypiam... - próbowałam się bronić.
- Val twierdzi co innego.
Cholerny donosiciel.
- Dlatego rzuć to wszystko w cholerę. Chociaż raz - Sukki podeszła do mnie, trącając mnie zaczepnie łapą. - Jeden krótki pojedynek. Bez magii. Pobawmy się tak, jak robią to niemagiczne wilki.
Naprawdę nie miałam ochoty. Ale jednocześnie nie chciałam zawieźć przyjaciółki. Ona też miała masę swojej roboty, mimo to znalazła chwilę, żeby mnie odwiedzić i zaproponować jakąś rozrywkę... Niekulturalnym byłoby odmówić. Nawet jak mi to nie pasowało.
Dlatego już kilka minut później stałyśmy przed moją jaskinią, ustalając zasady. Na sędziego zgarnęłyśmy Valentine'a, który akurat na czas wrócił z Centrum z pocztą i kilkoma księgami, o które prosiłam. Nie wyglądał na szczególnie zadowolonego, ale nigdy nie potrafił mi odmówić.
- Przyjmujecie zakłady? - zapytał basior, lekko rozbawiony, gdy ustawiałyśmy się naprzeciwko siebie w wyrysowanym na śniegu okręgu. Ja spokojnie, przysiadając, czekając, aż rozpocznie się odliczanie, Sukki wręcz skacząc z radości w miejscu.
- To ty tu jesteś bukmacherem i prowadzącym zawody w jednym - zaśmiała się młodsza wadera. - Ty decydujesz!
Najpierw machinalnie uśmiechnął się szeroko, pewnie już wymyślając w głowie treść zakładu... wtedy jednak jego wzrok padł na mnie. I mój morderczy wyraz pyska. Irytujący uśmieszek natychmiast zszedł mu z pyska, zastąpiony lekko zmieszanym, nerwowym śmiechem.
- To... może kiedy indziej... - mruknął cicho, co wywołało wyjątkowe rozbawienie Sukki.
- Widać, kto nad kim ma władzę - zaśmiała się, patrząc na mnie znacząco. Pokręciłam lekko głową, niby z pobłażaniem, ale gdyby przyjrzeć się bliżej, widać było moje rozbawienie. Co chyba tylko bardziej rozbawiło waderę. - Dobra, zaczynamy!
Val posłusznie rozpoczął odliczanie.
I... START!
Sukki skoczyła na mnie, gdy tylko wybrzmiał sygnał dany przez Valentine'a. Odruchowo uchyliłam się, nie chcąc oberwać całym impetem względnie rozpędzonego ciała wadery. Prawdopodobnie wymiotłoby mnie to od razu poza wytyczone pole, tym bardziej, że byłam drobna, zdecydowanie wątlejsza od mojej przyjaciółki. Waderę wyniosło kawałek, z trudem, wzbijając w powietrze kłęby śnieżnych drobinek, wyhamowała, w zasadzie cudem mieszcząc się w tym manewrze w okręgu. Sapnęłam głucho, obracając się szybko, by ponownie znaleźć się obrócona przodem do wadery. Gdy Sukki zbierała się z ziemi, ja postanowiłam jednak jakoś zaangażować się mimo wszystko w walkę. Skoczyłam w jej kierunku, celując łapami w klatkę piersiową, z zamiarem przewrócenia jej i wypchnięcia poza krąg, by zakończyć ten bezsensowny pojedynek. Nie wyszło. Tym razem to moja przyjaciółka wykręciła się przed moim atakiem, nie tyle narażając mnie na wypadnięcie za krąg, co obracając się tak, że uderzyłam w łopatkę wadery. A ona była na tyle silna (albo ja na tyle drobna), by się nawet jakoś specjalnie pod tym uderzeniem nie zachwiać.
- Nawet się nie starasz! - zaśmiała się Sukki, choć bez żadnego wyrzutu w głosie.
Nie zaprzeczyłam, bo w sumie miała rację. Już pomijając fakt, że siła fizyczna nie była moją mocną stroną... Nie miałam teraz głowy do takich przepychanek. Moje myśli zajmowało co innego.
- Skup się, bo przegrasz! - usłyszałam gdzieś za sobą krzyk Valentine'a akurat w momencie, gdy Sukki kłapnęła mi zębami przed pyskiem. W ostatniej chwili odchyliłam głowę w tył, unikając przygryzienia nosa.
Szybko zostałam zepchnięta do defensywy. Raz za razem unikałam ciosów, które spadały na mnie ze strony wadery. Co chwilę nie wiadomo skąd pojawiały się zęby i pazury, sięgające do mnie, próbujące zmusić mnie do cofnięcia się za okrąg, a zatem poddania walki... Po kilku minutach takiej zabawy w końcu coś się we mnie obudziło.
Kłapnęłam zębami, powstrzymując serię ciosów zadawanych mi przez Sukki. Specjalnie dałam się dosięgnąć, by zyskać lepszy dostęp do szyi wadery... Zacisnęłam szczęki na szyi wadery, jednym, silnym ruchem przewracając ją na ziemię, wzbijając w powietrze kolejne tumany śniegu. Wadera jeszcze chwilę machała łapami, próbując się wyswobodzić, uciec z uścisku moich szczęk... Nie wyszło. Chciało mi się wręcz śmiać. Nie sądziłam, że wygram ten pojedynek. Co prawda żadna z nas nie była wojownikiem, miałyśmy raczej wątłą budowę... Ale jakoś odgórnie zakładałam, że faktycznie jestem od niej słabsza. Słabsza od wszystkich.
Może jednak niekoniecznie?
- Dobra! Po... ddaję... się... - wydukała, uderzając łapą trzykrotnie w śnieg, a ja zwolniłam uścisk zębów. Nie zacisnęłam ich na tyle mocno, by zrobić przyjaciółce jakąkolwiek krzywdę, dlatego teraz po prostu podniosła się i otrzepała ze śniegu. - Nieźle ci poszło - uśmiechnęła się promiennie, szturchając mnie łapą w bok. Uśmiechnęłam się lekko.
- Jakbym zdecydował się obstawiać, to bym przegrał - dorzucił Val, zbliżając się do nas. Zmroziłam go spojrzeniem.
- Dobrze wiedzieć, że we mnie wierzysz - powiedziałam, udając obrażony ton, jednak już po chwili nie mogłam powstrzymać wypływającego na pysk uśmiechu, czym się zdradziłam.
Choć nie miałam ochoty tego powtarzać w najbliższym czasie, musiałam przyznać, że ten pojedynek był dla mnie w istocie całkiem dobrą odskocznią od trudnej rzeczywistości. A przy okazji... Na pewno pomógł mi nieznacznie wzmocnić moją siłę. W końcu taka forma treningu, to też jakiś tam trening... W lepszy lub gorszy sposób spełniający swoją funkcję.
Ja byłam z niego całkiem zadowolona. O dziwo.


Nagroda: 2 punkty siły

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics