niedziela, 14 czerwca 2020

Od Spero CD. Aarveda

Uwaga, opowiadanie zawiera miejscami brutalne sceny walki.


Słowa tych wilków zabolały. Bardziej, niż byłam skora przyznać. Dlaczego? Przecież nie powinno mnie to w ogóle obchodzić. To tylko głupie gadanie byle gadać, żeby ponarzekać na kogoś, być może wyładować skumulowane napięcie, wywołane zbliżającą się walką. A nawet gdyby faktycznie takie myśli chodziły im po głowie, jeśli faktycznie mieli po prostu potrzebę powiedzieć, co im leży na wątrobie odnośnie mojej osoby... W zasadzie nie powinno mnie to nic obchodzić. Nie każdemu będzie się zawsze pasować. Z resztą nie o to w życiu chodzi.
Niemniej, bolało mnie to. Każde ich raniące słowo wbijało się w mój umysł i serce niczym ostry, lodowy szpikulec, pozostawiając po sobie nieprzyjemny posmak. Już chyba bym wolała, żeby mówili mi to wszystko prosto w twarz, niż za moimi plecami acz na tyle głośno, że mimo wszystko mogłam co nieco dosłyszeć. A także w taki sposób, by słyszały to otaczające nas inne wilki. Było to takie trochę... Nieprzyjemne. Tym bardziej, że ich uwagi były bezpodstawne, bo do słabeusza, który nic nie robi poza byciem kulą u łapy, było mi daleko. Ale nie mogli o tym wiedzieć... Jeszcze.
Życie pisze nam różne, zwykle najmniej spodziewane, scenariusze. Wielu wrogów mamy przypisanych od urodzenia, innych, szczególnie w wojsku, wybierają nam za nas. Powinniśmy z rozwagą dobierać sobie własnych. Są w pewien sposób wyjątkowi. Te dzieciaki musiały się jeszcze tego nauczyć.
Wkroczyliśmy do tunelu. Odruchowo chciałam przyciągnąć do siebie tłoczącą się tu magię, by mieć ją w pogotowiu i móc wykorzystać niemal natychmiast w momencie, gdybyśmy zostali zaatakowani. Wiedziałam jednak, że może to zwrócić na nas uwagę. Nie wiedzieliśmy, czy w środku lub w pobliżu znajdują się jacyś magowie. Pozostało mi czekać i sięgnąć po magię dopiero, gdy będzie ona potrzebna... A więc gdy okaże się, że jeniec nas oszukał. Miałam skrycie nadzieję, że nie będę musiała się wysilać, bo to kiepsko by dla nas rokowało. Jeśli basior okłamał nas w kwestii tego, jak dostać się tu niepostrzeżenie, co mu szkodziło zapomnieć wspomnieć, że ten magazyn wypchany jest po brzegi magami, którzy mogą nas po prostu zmieść z powierzchni ziemi? Oczywiście, byliśmy przygotowanie do walki, w końcu wkraczało tu wojsko. Jednak... Dzieciaki miały do pewnego stopnia rację. Byłam jedynym magiem na cały oddział. Potężnym, okej. Ale, jak szło to powiedzenie? "Każdy żołnierz dupa, kiedy wrogów kupa?" Poza tym, nie byałam nigdy szkolona do walki. Mogłam zrobić wielkie bum w stylu Ash. Jednak pociągnęłoby to za sobą więcej trupów, niż tylko wrogich nam wilków. Nie miałam zamiaru narażać swoich obecnych kompanów. Trzeba będzie sobie w razie czego poradzić w inny sposób. Bardziej męczący, bo trzeba będzie rzucać zaklęcia wybiórczo, ale co to dla mnie?
Nagle moich uszu doszły krzyki, płacz, przekleństwa... Odgłosy walki. Coś musiało pójść nie tak, bo miałam wrażenie, że większość tych przeklinających głosów i dźwięków bólu była w jakimś znajomym mi tonie...
- Atakujemy - dowódca wydał krótki rozkaz, a podwładni mu żołnierze natychmiast ruszyli do przodu. Sięgnęłam w końcu po magię, rezygnując z dyskrecji, bo i tak już wiedzieli, że są atakowani. Przyciągając jej pasma do siebie, tworząc dookoła mojej osoby ciemnofioletowe macki, które wiły się wokół mnie, z pewnym marginesem błędu, ale generalnie nie przepuszczając nikogo w moje pobliże. To tak na początek, żeby w czasie, gdy będę skupiona na rzucaniu zaklęć, ktoś nie zaszedł mnie od tyłu i nie zaatakował, pozbywając oddział jedynego maga. W brew pozorom nie mogliśmy sobie na to pozwolić i nie uważałam tak, bo mam jakieś wielkie mniemanie o sobie ani nic podobnego. Po prostu stwierdzałam fakty, z których zdawała sobie sprawę prawdopodobnie większa część oddziału.
Przyspieszyłam do truchtu, starając się nadążyć za ruszającymi do walki wojownikami. Początkowo znajdowałam się na czele pochodu, ale w międzyczasie zostałam zepchnięta w jego środek. Miało to pewnie jakieś znaczenie strategiczne, choć dla mnie najistotniejsze było to, że w ten sposób mogłam wygodniej dosięgnąć magią każdego członka oddziału, wyczuć, kiedy będą potrzebowali pomocy.
- Pani Spero, bariera - padł kolejny rozkaz dowódcy, tym razem skierowany bezpośrednio do mnie. Skinęłam głową, wyrzucając z siebie słowa zaklęcia, które stworzyło dookoła oddziału półprzezroczystą barierę, dodatkową dodałam dookoła wilczego maga, żeby nam nie spierdolił. Bo mogłoby być kiepsko. Kolega telepata mógł pilnować jego myśli, z resztą jestestwa basiora mógł być problem. Dlatego wolałam to w jakiś sposób ubezpieczyć, nie chciałam ponownie stawać przeciwko niemu do walki. Każdy dodatkowy przeciwnik to większa szansa na porażkę.
Odruchowo zaczęłam szukać wzrokiem w oddziale rogatego basiora, z którym to wszystko zapoczątkowaliśmy. Który wstawił się za mną, gdy dzieciaki zaczęły się ze mnie naśmiewać. Byłam mu za to naprawdę wdzięczna, choć jeszcze nie było okazji podziękować. Miałam nadzieję, że  obydwoje wyjdziemy z tego cało i jeszcze to nadrobimy.
Teraz więc musiałam się skupić, żeby niczego nie spierniczyć.
Walka rozpoczęła się na dobre, nim zdążyłam się dokładnie połapać w nowej sytuacji, w którą zostałam wrzucona. Działo się sporo, więcej, niż pamiętałam z walk, w których brałam do tej pory udział. Może dlatego, że brało w niej udział więcej jednostek, elementów, w których było zbyt wiele niewiadomych. Ciężko było przewidzieć wszystkie ruchy każdego z przeciwników. Było tego po prostu za dużo. Szybko szło się zdekoncentrować, zapomnieć o obserwowaniu jakiejś części otoczenia. Wiele można było stracić w wyniku zwykłego błędu czy niedopatrzenia.
- Spero, uważaj! - usłyszałam nagle znajomy głos, choć znacznie głośniejszy, bo musiał przebić się przez zgiełk bitewny. Aarved wystrzelił mi gdzieś z boku, rzucając się na wilka, który widać próbował się na mnie zasadzić, gdy zwarta kolumna wojska rozluźniła się. Każdy zajęty był sobą, każdy musiał dbać o własną skórę, by przeżyć i wyjść z tego cało. No i kto by się poświęcał dla niewyszkolonego w boju maga...?
Za dużo myślałam, analizowałam. Już któryś raz się na tym złapałam. W czasie walki trzeba działać szybko, często bardziej instynktownie, niż w wyniku logicznego rozumowania, co się bardziej opłaca...
Gdy kolejny wilk się na mnie rzucił, ponownie go nie zauważyłam. Pewnie nie zrobiłby mi większej krzywdy, bo byłam otoczona barierą, jednak na pewno wybiłby mnie ze skupienia, jakie osiągnęłam, wręcz machinalnie rzucając zaklęciami na prawo i lewo, raz za razem likwidując magów, którzy znajdowali się po drugiej stronie tego konfliktu. Ponownie załatwił go Aarved, nadziewając go na swoje rogi. Kilku wojowników, którzy się na mnie rzucili zaraz potem, pozbyłam się wystrzeliwując w ich stronę lodowe kolce. Gdy wylądowali bez życia na ziemi, wyglądali jak poduszki na igły... Makabryczny widok. Jednak średnio mnie to ruszyło. Chyba się przez lata znieczuliłam.
- Uważaj na siebie - mruknął Aarved, dopadając do mojego boku. Stanął za mną, gotowy do walki, uważając na otaczające mnie wstęgi magii. Wzajemnie osłanialiśmy swoje plecy, wspieraliśmy się w walce... Nie wiedziałam, czy dowództwo go tu wysłało, czy sam podjął decyzję osłaniania mnie. Ale nie miało to większego znaczenia w tamtym momencie - grunt, że tu był, że mgoliśmy się nawzajem wspierać i osłaniać.
- Uważam - mruknęłam, posyłając kolejnego przeciwnika do piachu... dosłownie, bo przy pomocy zaklęcia otwierając grób pod jego łapami, do którego wpadł przeciwnik, a z którego zaraz wylazł trup... Jęknęłam cicho, gdy zdałam sobie sprawę z tego, że całkiem świeży. I młody. Wątpiłam, by martwy basior w chwili śmierci miał więcej niż dwa lata...
- Co... to jest? - usłyszałam za sobą zduszony jakby przerażeniem głos Veda, ale nie miałam czasu mu odpowiadać. Musiałam szybko zareagować, posłać truposza do walki, żeby przeciwnik nie znalazł czasu na wylezienie z grobu, do którego przed chwilą wpadł. Nie lubiłam tego zaklęcia, naprawdę go nienawidziłam. Ale czasami nie było innej opcji.
Bo podniosłam trupa go z martwych w zasadzie nie dlatego, żeby w jego miejsce wpadł mój przeciwnik. Ta część wyszła zupełnym przypadkiem, napastnik po prostu tamtędy przechodził. Ciało martwego wilka powołałam z powrotem do życia, żeby ruszył na ratunek tym dwóm podrostkom, które wcześniej się ze mnie naśmiewały... Pokierowałam wskrzeszeńca w stronę wrogich wilków, które zaatakowały tę dwójkę. Było ich zdecydowanie więcej, niż dwa ledwo wyrośnięte skurczybyki były w stanie ogarnąć i pokonać. Trup zaatakował dwóch z atakujących ich wilków, jednego młodziki powaliły wspólnymi siłami, kolejnych dwóch sparaliżowałam zaklęciem, ostatniego natomiast nabiłam na ostry, lodowy szpikulec, który wyrósł mu dokładnie pod brzuchem, pod idealnym kątem przechodząc pod żebrami, przez serce i płuca, dalej szyją, by zakończyć swoją podróż, wychodząc z drugiej strony wilka, przez jeden z jego oczodołów. Widziałam, jak parka gwałtownie blednie na ten widok. No cóż, tak, nie należał do najprzyjemniejszych, trzeba przyznać. Za to sposób był skuteczny. I spektakularny.
Zaraz po tej akcji musiałam ponownie przenieść swoją uwagę bliżej mnie (tamte wydarzenia rozegrały się w pewnej odległości od miejsca, w którym znajdowaliśmy się z Aarvedem). Kolejne chordy przeciwników zbliżały się, na jednym z balkonów, jakie naturalnie posiadała jaskinia, dostrzegłam kolejnego maga, którego wargi poruszały się, pewnie wypowiadając zaklęcie, a wzrok utkwiony był we mnie. W sekundę postawiłam między nami magiczną barierę, od której odbiło się jego zaklęcie, sama przywołałam natomiast w odwecie latającą maszkarę, która odwiedziła mnie w moim ostatnim śnie... Pojawiła się tuż nad głową maga, zwisając głową w dół z sufitu. Nim zdążył się połapać, co się dzieje, latający potwór o szczękach, w których bieliło się sześć rzędów ostrych zębów, skoczył na niego, natychmiast biorąc jego głowę w całości do wielkiej, rozciągliwej gęby. Wrzask, przepełniony bólem i przerażeniem, przetoczył się przez jaskinię, a ja odwróciłam na moment wzrok. Gdy tylko wrzaski ucichły, rozległo się natomiast bardzo głośne mlaskanie. Odetchnęłam głęboko i zdematerializowałam koszmar, by na pewno nie wyrwał mi się spod kontroli atakując każdego po kolei, jeśli tylko nie skupię na nim wystarczającej uwagi.
I gdy ja nadal przeżywałam to, co właśnie zrobiłam (wciąż nie do końca oswoiłam się z tą nową mocą i, często brutalnymi, efektami, jakie ze sobą niosła), nie zauważyłam, jak kolejny przeciwnik, zwykły wojownik, a jednak z elementem zaskoczenia równie niebezpieczny, jak mag, rzucił się na mnie, celując od razu zębami w tętnicę szyjną. Jakimś cudem zdołałam przesunąć się tak, że spudłował, zaledwie o milimetry od tego ważnego naczynia w krwiobiegu. Mimo to z rozciętej kłami skóry chlusnęła krew, brocząc posadzkę i moją sierść... Niby zdobyłam materiał do rzucania bardzo potężnych zaklęć, a jednak na niewiele mi się to w tamtej chwili zdało.
Przetoczyłam się z przeciwnikiem uczepionym mojej szyi kawałek po podłodze. Z gardła wydarł mi się głośny jęk bólu, gdy kilkakrotnie większy ode mnie basior na koniec tej kotłowaniny jeszcze przygniótł mnie całym ciężarem ciała do podłogi i mocniej zacisnął szczęki. Nie mogłam złapać tchu, zaczynałam tracić ostrość widzenia... Chciałam krzyczeć, ale z mojego gardła wydobyło się tylko ciche, przepełnione bólem skamlenie.
Śmierć zajrzała mi w oczy, a ja nie mogłam nic z tym zrobić, zbyt byłam przerażona, by choć poruszyć jakąkolwiek kończyną. Zrobić cokolwiek, by powstrzymać zbliżający się w zatrważająco szybkim tempie koniec.

<Vedziu? Trzeba Spero uratować ;P >

Słowa: 1737 = 131 KŁ

1 komentarz:

Layout by Netka Sidereum Graphics