środa, 24 czerwca 2020

Od Spero - "Zachody na Ulove"

Znowu nie mogłam spać.
Nie wiem, ile razy to powtarzałam... Można chyba powiedzieć, że stało się to dla mnie swego rodzaju mantrą, faktem, o którym wiedział każdy, kto poświęcił choć minimalnie dłuższą chwilę, alby mnie poznać. Nie potrafiłam położyć się, zamknąć oczu i po prostu spać... Zwykle zajmowało mi to o wiele więcej czasu, a jeszcze częściej kończyło się na niczym. Tak jak dzisiaj. Kiedy całe godziny spędzone na bezsensownym przekręcaniu się z boku na bok na posłaniu nie dały zupełnie nic. Umysł nie chciał odpuścić, po prostu się wyłączyć, dać sobie możliwość odpoczynku, choć tak bardzo był tego spragniony, że powoli przestawał normalnie funkcjonować.
Zirytowana, nie chcąc w akcie desperacji sięgnąć jednak po eliksir nasenny, postanowiłam się przejść. Choć na chwilę wyjść z mojej jaskini, dusznej od zapachu specyfików, które tu cały dzień przygotowywałam. By oddalić się na bezpieczną odległość od kuszącego naparu, który mógł przegonić wszystkie moje problemy związane z zasypianiem po zaledwie jednym jego łyku...
Taaaak... Zdecydowanie powinnam choć na moment się stąd oddalić.
Gdy już wyszłam na zewnątrz, nie miałam jakiegoś konkretnego pomysłu co do tego, gdzie iść. Chciałam pójść gdziekolwiek, byle dalej od mojej jaskini. Poczuć chłodny wiatr na sierści, śnieg pod łapami... Odetchnąć czystym powietrzem.
Jakoś tak się złożyło, że łapy zawiodły mnie do Ulove. Piękne miejsce... A tak rzadko znajdowałam pretekst, by się tu wybrać. Jakoś wiecznie było mi tu nie po drodze, odwiedzałam raczej niebezpieczne tereny, na te bezpieczne nie znajdując czasu.
Postanowiłam więc tym razem skorzystać z sytuacji. Podelektować się pięknymi widokami, jakie to miejsce oferowało, szczególnie o tej porze dnia.
Zachodziło słońce.
Zasnąć próbowałam jakoś od południa, jeśli kogoś zastanawiało, jakim cudem trafiłam akurat na zachód słońca, nie, chociażby, na wschód.
Usiadłam pod stojącym tu drzewem. Starym, wręcz wiekowym, pokrytym śniegiem. Po jego gałęziach przebiegła parka wiewiórek, strącając nieco białego puchu na ziemię, tuż koło mnie. Uśmiechnęłam się na ten widok, przymknęłam oczy...
- Cześć, Spero.
Otworzyłam je gwałtownie, spojrzenie przenosząc na siedzącego koło mnie basiora. Skrzydlatego basiora, tak dobrze mi znanego, tak mi bliskiego...
- Lys...? - wydusiłam z siebie, patrząc na przyjaciela w szczerym szoku. - Ty... Już wróciłeś.
W powietrzu rozbrzmiał jego piękny śmiech, a ja poczułam, jak nogi się pode mną uginają. Lysander... był tu. Nareszcie. Po dwóch latach...
- Wróciłem jakiś czas temu - uśmiechnął się lekko, kładąc mi łapę na głowie. Jej ciężar omal nie zmusił mnie do opuszczenia jej. Stęknęłam głucho, zaskoczona.
- Czemu nie przyszedłeś się przywitać? - w moim głosie słychać było coś jakby ślad wyrzutu w jego stronę, ale basior nie wyglądał na przejętego. Pochylił się za to nade mną i zaciągnął się powietrzem, zatapiając nos w sierści na moim karku... Zadrżałam.
- Dziwnie pachniesz - zauważył, odsuwając się po chwili.
- To zioła - wyrzuciłam na bezdechu, wbijając spojrzenie w jego oczy, nadal nie dowierzając temu, co widzę. Że to właśnie on, nikt inny, siedzi teraz koło mnie...
Rozmawialiśmy. Długo. Śmialiśmy się i wspominaliśmy. Czas, który razem spędziliśmy a także ten, w którym zostaliśmy rozdzieleni. To były chyba najpiękniejsze chwile, jakie przydarzyły mi się od ostatnich kilku lat... Zycie bez niego to nie było to samo. Teraz zaczynałam zdawać sobie z tego sprawę...
Trwaliśmy tak, godzinami, patrząc na zachodzące nad Ulove słońce. Co chwilę ponad nasze szepty wydostawał się śmiech, pochodzący z gardła któregoś z nas... Albo obydwóch na raz. Cieszyłam się ciepłem ciała basiora, nareszcie znajdującego się koło mnie... W końcu zmęczone ciało pozwoliło sobie na odpoczynek. Powieki same opadły mi na oczy, a ja zasnęłam. Tak po prostu. Naturalnie...
By się obudzić.
Poderwałam się gwałtownie z ziemi. Czułam przeszywający mnie chłód, spowodowany brakiem towarzysza u mojego boku... Albo to przez trwanie kilka godzin bez ruchu. Warknęłam głucho, gdy do zdrętwiałych kończyn zaczynało wracać czucie.
To był sen.
Byłam zła na siebie. Ba, wręcz wściekła. Jak mogłam nie zauważyć, że zasnęłam? Jak mogłam nie zauważyć, że wszystko, co się wydarzyło, nagłe pojawienie się Lysandra... To tylko cholerny sen?
Tęskniłam za nim. Tak bardzo za nim tęskniłam.
Tyle dobrego, że mój umysł postanowił się nade mną zlitować. Zafundował mi wspaniałe chwile... Teraz może cierpiałam świadomością, że tak naprawdę dalej go nie ma. Ale przynajmniej... Mogłam zaznać chwili spokojnego snu.
Słońce już dawno zaszło. Na niebie królował teraz księżyc i towarzyszące mu zawsze gwiazdy, w których migotliwym świetle skąpana była cała okolica. Ach, Ulove... Niezależnie od pory dnia zachwycało swoim pięknem.
Przeciągnęłam się, by przyspieszyć proces powracania prawidłowego krążenia w kończynach. Po czym ruszyłam truchtem w drogę powrotną do domu.
Do mojej szarej rzeczywistości.

Słowa: 732 = 41 KŁ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics