niedziela, 21 czerwca 2020

Od Aarveda CD. Reny

Plan był taki: Rena miała odciągnąć jak najwięcej tych szczurów, podczas gdy moim zadaniem było wyeliminować resztę. Czekałem więc, aż wadera wykona swoją część planu, a gdy zniknęła mi z pola widzenia, ścigana przez czarną, przelewającą się i bezkształtną masę, wybiegłem na pozostałą grupę. Powietrze przeszył pisk, kiedy czujki mnie zauważyły. Rurki, którymi stworzenia atakowały barierę, momentalnie się wycofały, odsłaniając brudnoróżowe wnętrza pokryte niewielkimi ząbkami. ,,Obrzydliwe", pomyślałem. ale po chwili zwróciłem moją uwagę z powrotem na przeciwników. Otworzyli paszcze, sycząc wściekle, ale gdy zdali sobie sprawę z bezcelowości takich działań, momentalnie ruszyli do ataku.
Skoczyłem w bok, unikając pierwszego ciosu. Wykorzystałem okazję i oderwałem istocie głowę. Niestety ta chwila nieuwagi wystarczyła, aby kolejny szczur przyczepił się do mojego grzbietu. Przewaliłem się w bok, rozległo się mokre plaśnięcie. Zakryłem brzuch przed ciosem ostrych siekaczy, a potem jednym szybkim ruchem łapy zdzieliłem atakującego w bok. Poleciał kilka metrów dalej i z gruchotem uderzył o ziemię. Znieruchomiał, w przeciwieństwie do reszty. Wgryzała się w łapy, szarpała ogon, rozrywała kark. Była eliminowana siłą, brutalnością, szybkością, ale szczurów nie ubywało. Do głowy przyszedł mi pomysł; nie wiedziałem, jak zadziała, ale uznałem, że warto spróbować. Posłałem w kierunku rzucających się na mnie potworów kulę ognia. Uderzyła w nie, jednak oprócz tego nic się nie stało. Nie miałem czasu czekać na rezultaty; kolejne gryzonie wczepiały mi się w ciało. Pchany adrenialiną, ignorowałem ból i rozrywałem coraz więcej cienistych powłok z każdym kolejnym ruchem. Z upływem czasu stało się to naprawdę męczące - im więcej ciosów mi zadawano, tym trudniej było mi się bronić, natomiast moi przeciwnicy rośli w siłę. Przez to stawałem się coraz bardziej odsłonięty, trudniej było mi się chronić, a cykl zataczał błędne koło. Skupiłem się na unikach, całą moją uwagę przeznaczając na ochronę magii, która mi pozostała. Z tyłu głowy jednak pamiętałem o Renie i o wielkości grupy, jaką wzięła na siebie - musiałem się spieszyć.
Spiąłem mięśnie. Jednym ruchem łapy pozbawiłem życia trzech szczurów, w zęby łapiąc kolejnego. Rozgniotłem mu ciało i od razu rzuciłem się na kolejnego, gdy tylko ujrzałem okazję. Jednocześnie starałem się jak najbardziej unikać ostrych zębów i rurek czających się we wnętrzu obślizgłych gardeł. W końcu jednak mogłęm stanąć spokojnie. Odetchnąłem głęboko, patrząc po czarnych zwłokach i splunąłem ciemną, gęstą mazią. Smakowała obrzydliwie i sprawiała, że cały pysk mi zdrętwiał jak po porządnej dawce znieczulenia. Wiedziałem jednak, że to nie czas na odpoczynek i rzuciłem się w stronę, w którą pobiegła Rena. Miałem nadzieję, że nie zwlekałem za długo, ale jednocześnie nie martwiłem się zanadto - wadera była wyszkoloną wojowniczką i z pewnością dobrze sobie radziła. Na pewno przewyższała też szczury szybkością, więc w razie kłopotów mogła się bezpiecznie oddalić i uciec. Nie chciałem jednak zostawiać jej samej. Nie po to sobie partnerowaliśmy, aby rozdzielać się w środku akcji.
Gdy tak biegłem, próbując ją dogonić, pozwoliłem się sobie trochę pocieszyć adrenaliną pulsującą w żyłach, przyspieszonym oddechem i zapachem walki w powietrzu. Nie byłem w stanie nawet opisać, jak cudowne towarzyszyło mi wtedy uczucie, ale to właśnie dla niego kochałem bycie wojownikiem. Oddanie się wysiłkowi fizycznemu, dreszczykowi emocji i czemuś, co mogę określić tylko jako trans walki było czymś, za czym tęskniłem. Nie uczestniczyłem w wielu akcjach, a moje obowiązki skupiały się na dostarczaniu przesyłek i pilnowaniu porządku w Centrum. Miałem jednak pewność, że niezależnie ile razy i jak często brałbym udział w misjach w przyszłości, po powrocie do domu brakowałoby mi tego uczucia tak, jak podczas tych miesięcy, w których pełniłem rolę chłopca na posyłki. Tego się nie zapomina. To się kocha i za tym się tęskni.
Widziałem jednak, co ta miłość może zrobić z innymi. Pochłonięci furią i szałem walki oddawali się okrucieństwu, pragnąc niebezpieczeństwa, pragnąc dreszczyku emocji, który wreszcie byłby w stanie ich zaspokoić. Adrenalina i poczucie nietykalności ich zaślepiały, sprawiając, że zamiast odebrać przeciwnikowi życie jednym prostym pchnięciem, woleli roztrzaskać mu głowę o posadzkę i zostawić, aby dogorywał w agonii przez długie godziny samotnie. Rzucali się na bezbronnych i poddających się, eliminując jak najwięcej w jak najkrótszym czasie. Basiory, wadery, szczenięta - nieważne. Atakowali zwłoki i umierających wrogów w potrzebie wyładowania jakoś swojej frustracji w ślepym akcie bestialstwa. Nie znałem tego uczucia, nigdy nie znalazłem się w sytuacji wyzwalającej takie... stany. Nie wiedziałem, czy sam nie stałbym się maszyną do zabijania pozbawioną wilczych uczuć, zwykłym zwierzęciem wyładowującym swój gniew na wszystkim, co się rusza. Nikt tego nie wiedział, póki nie doświadczył pokusy utraty kontroli, zatracenia się w szale mordowania i okaleczania. Skąd miałbym to wiedzieć? Wygodniej było jednak myśleć, że nigdy bym tak nie postąpił; nigdy nie postawiłbym się nad bezbronnym, nigdy nie zdekapitowałbym zwłok. Pewnie ci, który pastwili się nad bezbronnymi i dekapitowali zwłoki, też tak myśleli. Właśnie w tym tkwił haczyk.
Czy coś jest nie tak w miłości do adrenaliny? W końcu bierze się z upojenia walką, chęci krzywdzenia, zadawania bólu, zabijania. Od barbarzyńskich żądzy dzieliła ją jednak chęć ratowania ojczyzny. Tak, to usprawiedliwiało te działania - pragnienie obrony słabszych, swej rodziny i matczynej ziemi. To był jeden z niewielu słusznych kierunków, w które można było skierować drzemiące w każdym wilku skłonności do przemocy. Wszyscy je mieliśmy, mamy i mieć będziemy, niezależnie jak głęboko skrywane pod plandeką cywilizacji, postępu i moralności - stanowią one naturalną część każdego zwierzęcia. Nie można pozbyć się czegoś takiego, niezależnie od stopnia z jakim się to coś nienawidzi lub się tego nie akceptuje. Istnieją dwie opcje: okłamywać się do końca życia i w najmniej odpowiednim momencie przekonać się, że niewiele ma się wspólnego z wyidealizowaną wizją samego siebie lub zaakceptować bolesną rzeczywistość i nauczyć się kierować dzikie impulsy w odpowiednie rejony. Stanowisko wojownika umożliwało to drugie.
W końcu wbiegłem na wzgórze, a nowo zdobyta pozycja umożliwiła mi dostrzeżenie w oddali Reny wraz z otaczającą ją ciemną chmarą. Serce mi zabiło szybciej i rzuciłem się w jej kierunku, gotów na przedarcie się przez ścianę demonicznych gryzoni za pomocą własnych kłów i pazurów, aby pospieszyć towarzyszce z pomocą.

<Renuś?>

Słowa: 972 = 53 KŁ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics