środa, 6 stycznia 2021

Od Jastesa CD. Aarveda

W oddali zamajaczyła sylwetka pokaźnych rozmiarów basiora, która skutecznie pomogła mi wydostać się ze strumienia wartkich myśli, które parę minut temu zakryły mi oczy obrazami z przeszłości. Delikatnie się spiąłem, zaraz jednak na powrót rozluźniłem rozpoznając w zbliżającym się wilku towarzysza wczorajszego polowania i dzisiejszej podróży, którego ciało zakrywał wyglądający na dobrze trzymający ciepło płaszcz. Przeniosłem ciężar ciała z jednej łapy na drugą i rzuciłem okiem na swój grzbiet, sprawdzając czy wszystkie torby są dobrze zabezpieczone przed potencjalnym zerwaniem z pasków, a gdy inspekcja wypadła pomyślnie poprawiłem ciasno owinięty wokół mojej szyi gruby szal, którego długie ramiona niemal pławiły się w śniegu. Po odpowiednim poluzowaniu go lekkimi szarpnięciami uniosłem głowę i skierowałem oczy na Aarveda, któremu do mostu zostało już tylko kilkadziesiąt metrów. Z oddali skinął mi głową na powitanie, a ja odpowiedziałem tym samym, chwilę potem zastygając w bezruchu spowodowanym oczekiwaniem na lerdisa.
-Dzień dobry, panie Jastesie.- dobiegły mnie pierwsze słowa, gdy ów znalazł się naprzeciwko i mierzył mnie poważnym spojrzeniem.
-Witam pana.- odpowiedziałem równie formalnie i uniosłem oczy ku górze, studiując szare na całej połaci niebo jednocześnie głęboko wciągając powietrze. Od rana nie wyczuwałem mocą możliwości zmiany pogody, zawsze jednak sprawdzić kilka razy, prawda? Gdy nie doleciało mnie nic, co mogłoby zwiastować jej rychłe załamanie pokiwałem głową z satysfakcja i zwróciłem się do basiora.
-Możemy wyruszać. Dzisiaj nie grozi nam ani deszcz ani śnieżyca.
-Dobrze to słyszeć.-odparł, ruszając lekko barkiem by wbijająca mu się nieprzyjemnie w bok torba zmieniła pozycję na nieco bardziej wygodną, po czym nie tracąc więcej czasu ostrożnie wstąpił na most ze szkła i uważnie stawiając łapy przeszedł na drugą stronę. Ruszyłem tuż za nim, woląc nie kusić losu równaniem się na niezbyt szerokiej powierzchni, zwłaszcza gdy niosę ważną paczkę, która w razie upadku i zetknięcia z wodą niemal na pewno uległaby uszkodzeniu. Przez pazury rzuciłem spojrzenie na lodowatą rzekę, pokrytą cienką powierzchnią lodu, która bez problemu mogłaby roztrzaskać się w razie kontaktu z wilczym ciałem i zaśmiałem się niewesoło w środku. Niezła by była wyprawa, gdybym schrzanił sprawę już na samym początku. A jeszcze lepsza wizyta w biurze szefa, konieczność wypłacenia odszkodowania i wylanie z roboty na zbity pysk. Mała szansa na to, ale pozwoliłem sobie na rozluźnienie dopiero po przekroczeniu rzeki i zejściu na pokrytą śniegiem ziemię, dziękując za to że nie jestem aż takim pechowcem. Zaraz nadałem nieco szybsze tempo, doskonale zdając sobie sprawę z poziomu jaki muszę zachować a jakiego się wystrzegać, mając zwisające z grzbietu torby pełne mięsa i przesyłkę, a Aarved bez słowa dostosował się do niezbyt szybkiego marszu, utrzymując dystans między nami, za co szczerze mówiąc byłem mu wdzięczny.
A więc przez Centrum, potem Przełęcz Śnieżną i w końcu zbocze Ur'Atuhy. Cieszyłem się na tę podróż na samo wspomnienie przepięknego widoku ze szczytów pasma na granicy I i III dystryktu, po których nie miałem okazji przemieszczać się już dobre kilka miesięcy. Te szybko zmieniające kształty chmury, nasuwające się na siebie jak kolejne fale podenerwowanego morza. Zmieniające co rusz kolor niebo, rozlewające się aż po nam horyzont jak niezmącona niczym tafla jeziora. Orzeźwiająco zimne powietrze, otulone śniegiem skały i tak cudnie namacalna obecność wiatru. Poczucie obejmowania świata spojrzeniem, świadomość górowania nad niemal wszystkim i uwolniony od upierdliwych myśli umysł, mogący napawać się zapierającym dech widokiem, spychając wszystkie kłopoty i nieprzyjemne skojarzenia na dalszy plan.
Tak, zdecydowanie za tym wszystkim tęskniłem.
Zatopiony we wrażeniach z ostatnich wizyt potknąłem się o wystający ze śniegu na dobre piętnaście centymetrów kamień, momentalnie wracając do rzeczywistości z niezmienionym wyrazem pyska. Aarved rzucił mi krótkie spojrzenie kątem oka, lecz nie zareagowałem, czując zalewającą mnie złość na samego siebie za pokazanie się jako fajtłapa przy niemal obcym basiorze. Całe szczęście nie skomentował i po chwili skierował oczy przed siebie, pozwalając moim rozchwianym ostatnio emocjom na uspokojenie oraz skupienie się na otoczeniu zamiast na obrazach w swojej głowie.
Jak nic znajdowaliśmy się w Skalistej Dolince. Wszędzie wokół lekko ośnieżone wzgórza prawie całkowicie ogołocone z drzew, za to pełne wystającym z ziemi skał i kamieni. Piękne, cieszące oczy spokojne miejsce, w którym jednak lepiej uważać gdzie się stawia łapy, chyba że pragnie się upaść, poobijać a w skrajnie fatalnych przypadkach nawet połamać kości.
Czując brak chęci do dłuższej rozmowy z również milczącym basiorem a nieustannie walcząc, by ponownie nie zagłębić się we własnych myślach obiecałem sobie, że jak tylko miniemy przyjazne wzgórza i wyjdziemy na w miarę płaski teren nie będę się dłużej opierać. Od tego momentu droga do Centrum nie kryła w sobie niespodzianek, jedynie wiła się prosto przez pola i lasy, tworząc świetne warunki do kontemplacji. 
-Zakładam, że miał pan okazję zwiedzić Przełęcz Śnieżną?- spytałem, chcąc nie wyjść na całkowitego gbura, a jednocześnie znaleźć wspólny temat który może umiliłby trochę czasu wojskowemu, przynajmniej dopóki nie opuścilibyśmy granic Skalistej Dolinki.
-Tak, na służbie zdarzało mi się podróżować tą trasą.- odpowiedział po chwili namysłu, lekko ruszając uszami. Wiatr na parę chwil poderwał jego płaszcz w górę odsłaniając kawałek pokrytego plamkami ciała.
-I jakie miał pan odczucia?- drążyłem, faktycznie zaciekawiony. Zawsze lubiłem poznawać wrażenia innych, ich myśli i oczekiwania, różne spojrzenia na świat...
-Nie miałem zbyt dużego szczęścia do pogody. Zdarzyła się śnieżyca, zdarzyła się burza, także silny wiatr dawał się we znaki, więc nie wspominam tych wędrówek zbyt dobrze.- wyznał posyłając mi spojrzenie tuż przed zeskoczeniem ze sporej skały na mniejszą tuż pod nią i kontynuowaniem schodzenia z ośnieżonego wzgórza równocześnie ze mną. Kilka kamyków potoczyło się na dół.
-Tym razem nie musimy się zbytnio o to martwić, o ile zjawiska te nie zostaną stworzone nienaturalnie. Zajmę się tym.- zapewniłem, wiedząc jak świetną kontrolę nad wiatrami można uzyskać na górskim szczycie i na samą myśl humor mi się poprawiał. 
-Dobrze to słyszeć.- dobiegła mnie odpowiedź Aarveda, którego chwilę temu wyprzedziłem. 
Będąc niezręcznym mówcą nie bardzo wiedziałem jak podtrzymać rozmowę, więc umilkłem decydując się na przekazanie inicjatywy w tym zakresie basiorowi. Jak będzie chciał kontynuować niech mówi, a jeśli nie... cóż, witajcie otchłanie myśli wilczej! 
Coraz bardziej zbliżaliśmy się do niskich drzew iglastych, będących progiem lasu prowadzącego prosto do Centrum. Niepowstrzymywany przeze mnie wiatr gładził nasze sierści, zapraszał do zabawy odzież i unosił włosy z mojego ogona swoją delikatną dłonią, jednocześnie szepcząc mi do ucha słowa usłyszanej przez niego gdzieś w pobliżu pieśni.


<Vedziu?>



Słowa: 1026 = 71 KŁ




"-Możemy wyruszać. Dzisiaj nie grozi nam ani deszcz ani śnieżyca."

-Nie! Nie możemy! Zostań tu ze mną na zawsze, wielbiąc mnie i dożyjmy swoich dni oglądając te piękne glony na stalaktytach jaskini!!! A stałegnaty, stalanginy i staregliny przeróbmy na posągi naszej wiecznej miłośierności!
 
E makarenaaaaa

-Ależ najdroższy, my nie jesteśmy w jaskini a na świeżym powietrzu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics