sobota, 9 stycznia 2021

Od Xevy do Karwieli, Nevt, Lys i Tin

Cisza. I pustki panujące na ulicach. Dopiero co wstał nowy dzień, a wczesnoporanna mgła jeszcze nie zdążyła zupełnie zniknąć. Świat był zalany spokojem, który jeszcze nie został stłamszony przez głośny rytm życia wielkiego miasta. Przez niewielkie, brudne okno, wychodzące na ubłocony rynsztok, wpełzły promienie porannego słońca. Padły na porysowaną, starą podłogę i zabłyszczały na powierzchni niewielkich, odcinających się swoim kolorem od szarego otoczenia, kałuży krwi.
Posoka zamazywała wyrysowany na panelach białą kredą diagram złożony z rombu i kilku innych, niewyraźnych już, kształtów. Niewielkie plamy prowadziły do wadery siedzącej tuż przy obrysowanym, ceglanym kominie, z którego odpadał pomarańczowy pył. 
Samica obwiązywała prawą łapę bandażem i, paradoksalnie, uśmiechała się szeroko, nucąc pod nosem egzotycznie brzmiącą piosenkę. Biały materiał barwił się na czerwono, ale absolutnie nie przeszkadzało to wilczycy. Wręcz przeciwnie - to właśnie ta rana była przyczyną jej dobrego humoru. A właściwie to, co ta krew umożliwiła.
Xeva zabrała się za porządkowanie swojego rytualnego pomieszczenia. Spieszyła się, nie mając ochoty na zmywanie zakrzepłej juchy, która dodatkowo zdążyła wniknąć w podłogę. Nawet nie pomyślała o tym, że jej przyszli goście mogliby wziąć ją za morderczynię, gdyby zobaczyli tego typu bałagan - zależało jej jedynie na tym, aby utrzymać swoje gniazdko w porządku. Było ono dla niej idealnym miejscem, które pragnęła zamienić w swój kąt na ziemi - nawet jeśli było prawie że ruiną, ze spróchniałymi okiennicami i tynkiem odpadającym ze ścian. Jedna szyba została wybita, a wadera została zmuszona do przybicia do ściany dwóch grubych skór, aby przeciąg nie zamroził jej w nocy. Co prawda zrobiła przez to siedem dużych dziur w ścianie, ale nigdy nie miała do czynienia z budynkami, gwoździami czy młotkami. No i przynajmniej było ciepło!
Odkrywczyni poszła wyrzucić brudne szmaty i wylać zużytą wodę, uprzednio upewniając się, że dokładnie zamazała symbol Rakazuth - pozostawienie choćby jego części po skończonym rytuale byłoby bardzo dużą zniewagą. 
Zeszła po starych, trzeszczących schodach i sprawnie ominęła stopień, z którego wystawały gwoździe. Mimo że odbycie rytuału z samego rana znacznie podniosło jej nastrój, musiała przyznać - nie był taki sam, jak te, które wykonywała w domu, na łonie natury. Nie czuła dogłębnego spokoju, relaksu i przepełnienia siłą, jakich doświadczała na Teneris. Było jej z tego powodu przykro, bo religijne rytuały były dla niej bardzo ważne - w końcu Najwyższej Matce należał się szacunek, a każda okazja do zbliżenia się do niej był wyjątkowa i jedyna w swoim rodzaju. Najczęściej był to najlepszy element tygodnia Xevy. Być może gdyby w mieszkaniu było więcej roślin, łatwiej byłoby jej utworzyć mocne połączenie z boginią i osiągnąć stan głębokiego transu. 
Mówiąc o florze, samica weszła do niewielkiego kuchnio-jadalnio-salonu, gdzie trzymała kilka roślin wyhodowanych z ziaren pochodzących z Wysp Trojaczych. Rosły one w doniczkach zawieszonych na drucianej siatce przybitej do ściany. Większość dopiero kiełkowała i nie była zbyt duża - wyglądały bardzo podobnie, z wyjątkiem kilku gatunków kolorowych traw. Dobrze, że żadna nie miała jeszcze wykształconych charakterystycznych dla własnego gatunku cech; wiele z nich było bowiem zakazanymi w Królestwie narkotycznymi ziołami. Xeva nie miała jednak o tym pojęcia. Jej matka od lat przyrządzała z nich hipnotyczne napary, czego nauczyła swoją córkę. W głowie odkrywczyni nie mieściło się, że tak nieszkodliwe w jej mniemaniu kwiatki mogłyby być zabronione prawem. Przecież każdy wiedział, że nie je się ich na surowo i nie zaparza we wrzątku, dodając nie więcej niż dwa średniej wielkości liście, bo umrze się podczas wstrząsu z biegunką i wymiotami! Przesadzają, po prostu przesadzają. Amatorzy.
W kącie pokoju, stała potężna, brązowa donica, w której wilczyca zasadziła szarozielone chwasty - na razie jedyną roślinkę pochodzącą z Królestwa, jaką posiadała. Ukradła ją pewnego dnia z taczki ogrodnika, który pielił rabatki koło Wielkiej Bibloteki.
Przeszła obok pokrytego kolcami fioletowego kwiatka, rzucając szybkie ,,haraara" czyli ,,dzień dobry" w stronę kłującego zielska, po czym poszła zabrać dwie torby ze stołu. Zostały one wyplecione z mocnej, odpornej na rozrywanie trawy o wielu kolorach. Pokrywały ją tradycyjne zygrazki i pętle układające się w przemyślane wzory. Może i nie zachwycała paletą barw (zawierała ona bowiem gryzące się kolory, w większości sprane i szare), ale umiejętnościami autora i złożonością plecionki - już tak. 
Xeva musiała mieć dobry powód, aby zabierać ze sobą obie torby, które przyniosła z domu - tak było też w tym przypadku. Wybierała się na swoją pierwszą zleconą misję jako profesjonalny odkrywca! I to jeszcze JAKĄ misję!
Przez większość jej pobytu w Królestwie, nie robiła nic konkretnego w kwestii swojego stanowiska. Ba, ledwo udało jej się je zdobyć. Wilk, który ją przepytywał na rozmowie o pracę, stwierdził, że ,,nieznajomość flory i fauny jest niedopuszczalna, ale ma szczęście, że umie szybko biegać i nie przeszkadza jej nocowanie w dziczy". Potem powiedział jej, że na razie dostanie minimalne wynagrodzenie (cokolwiek to znaczy), a kiedy zda testy ze znajomości gatunków Krainy Wiecznie Skutej Lodem, to mogą porozmawiać o podniesieniu wynagrodzenia. ,,Na razie... Na razie będziesz chodziła i liczyła roślinki. Jasne?".
I tak zaczęła się jej przygoda. Dzielnie kontrolowała populację najbardziej popularnych ziół w dwóch częściach Dystryktu III. Była wilkiem od brudnej roboty, bo monotonne przeliczanie okazów należało do najbardziej nielubianych przez odkrywców czynności. A skoro znaleźli naiwniaka, który nie dość, że zgodził się na karygodne warunki umowy, to jeszcze niesamowicie przykładał się do swojej pracy i się nią emocjonował, to pozwolili jej zostać mimo niskich kwalifikacji. W końcu nie trzeba być wybitnie wykształconym, aby liczyć chwasty. 
Tym razem jednak jej zlecenie było inne. Wyjątkowe. Nie prosili jej o skontrolowanie populacji wełniaczka pospolitego w Lesie Ayre na przestrzeni tygodnia czy sprawdzeniu ilości męskich osobników krzesnówki czerwonej we wschodniej części Ulove. Teraz poprosili ja o wytropienie... wulwury. Czymkolwiek owa wulwura jest. Przełożony powołał się jednak na jej doskonałą znajomość lasów otaczających Centrum i doświadczenie tropiciela, które zdobyła na Teneris. Bo rzeczywiście w tropieniu była dobra, mimo że tak naprawdę chodziło o to, że wszyscy inni odkrywcy nie zgodzili się na wzięcie udziału w tej misji. Doskonale wiedzieli, czym jest bestia, której mają szukać. I mieli odrobinę zdrowego rozsądku. Zleceniodawca potrzebował jednak wymówki, aby zatrudnić samicę i nie mógł jej napisać ,,nie mamy nikogo na tyle głupiego, kto by się zgodził na tę robotę i zostajesz nam tylko ty". Dlatego przeczytała, że ,,docenia się jej umiejętności rozpoznawania śladów i znajomość lasów", co sprawiło, że zrobiło jej się bardzo miło.
Xevę czekał jednak poważny research, ponieważ nigdy nie słyszała o czymś takim jak wulwura. Zleceniodawca zapewnił ją jednak, że umożliwi jej porozmawianie z bardziej doświadczonymi kolegami po fachu jak i całodobowy dostęp do Wielkiej Biblioteki, o ile wadera się zgodzi. I zgodziła się bez mrugnięcia okiem. A potem zaczęła skakać po domu z podekscytowania, nie mogąc się doczekać dnia, w którym rozpocznie swoją przygodę. A w dodatku miała być częścią zespołu! Zaczęła marzyć o spotkaniu nowych wilków, o tym, że będą się świetnie dogadywać i zostaną paczką przyjaciół na lata. Nie mogła już powstrzymać rosnącej ekscytacji i narzuciła na siebie płaszcz.
Wyleciała z mieszkania, zapominając o zamknięciu drzwi, i wyskoczyła na ubłoconą ulicę, o mało nie wpadając na pijanego basiora. Rzucił za nią bełkotliwe przekleństwo, plując na kocie łby. Xeva odwróciła się na pięcie, zamiatając ogonem w powietrzu i uśmiechnęła się.
- Ja panu też miłego dnia życzę! - uśmiechnęła się, aż jej różowe oczy zabłyszczały. Pijak patrzył na nią z tak wyraźnym szokiem wymalowanym na pysku, że można by pomyśleć, że momentalnie wytrzeźwiał. Wilczyca jednak tego nie zauważyła, bo już biegła przez wąskie uliczki jednej z gorszych dzielnic Centrum, zwinnie przeskakując za pomocą tarczy dwa zagradzające drogę wózki i ich głośno kłócących się właścicieli. 
Xeva pasowała do tej okolicy jak pięść do nosa. Rozradowana szła po śmierdzących jezdniach, a jej jasne, przepełnione szczęśliwą niewinnością oczy zdawały się nie dostrzegać płaczących, brudnych szczeniąt wtulających się w matkę, kiedy ta próbowała wściekle utargować niższe ceny jeleniego mięsa z grubym handlarzem, śpiącego pod ścianą oszronionego wilka czy przemykających w cieniach podrostków o niebezpiecznych, przenikliwych spojrzeniach. Śledziły one prężnie truchtającą samicę, a właściwie dwie, obficie wypchane torby podskakujące pod starym płaszczem. Każde z nich zauważyło też zranioną łapę i ostry kawałek kości podrygujący wśród obfitego futra na szerokiej piersi. Było jednak za jasno i zbyt tłoczno, aby ją zaatakować i okraść.
Uciekało to jednak uwadze odkrywczyni. Dla niej dzień był piękny, a to już był powód, aby cieszyć się życiem. Żałowała jedynie, że w nocy nie spadł śnieg, bo uwielbiała patrzeć, jak błyszczy on w jasnym słońcu, chodzenie po świeżym puchu należało też do jednej z jej ulubionych czynności. Długie uszy wyłapywały każde delikatne trzaśnięcie delikatnych śnieżynek, co sprawiało, że waderze przechodził przyjemny dreszcz po grzbiecie.
Unikała jednak wzroku przechodniów. Już wiele razy miała okazję się przekonać, że nie przepadają oni ani za jej optymizmem, entuzjastycznym wzrokiem, a tym bardziej specyficznym, szorstkim akcentem. 
Po kilkunastu minutach ni to spaceru, ni to biegu, doszła do TEJ ulicy. Zatrzymała się i wzięła głęboki wdech, czując, jak przyspiesza jej serce, a ona zaczyna się denerwować.
Zwolniła krok, wchodząc do bogatszej części Centrum. Wiedziała bowiem, że znajduje się na terytorium, które absolutnie nie tolerowało jej wybryków. Z jakiegoś powodu właśnie te biedniejsze części miasta wydawały jej się przyjaźniejsze. Nie jakoś specjalnie, ale gdy w nich przebywała, miała pewność, że nikt na nią nie burknie. Mogła skakać i wariować, witać nowy poranek z uśmiechem na pysku. Bardzo się z tego cieszyła, nie zdając sobie sprawy z tego, że tamtejsze wilki były po prostu zbyt zajęte walką o przeżycie, aby przejmować się jakąś postrzeloną małolatą - prawdopodobnie po prostu kolejna świruska z sąsiedztwa. Tam było takich pełno i każdy zdążył się do nich przyzwyczaić. Nikogo nie dziwiło, że ktoś zatacza się po ulicy, krzyczy lub pusto wpatruje się w dal. W głowie Xevy ta bierność oznaczała, że wilki z jej dzielnicy były po prostu milsze.
W sercu Centrum było jednak inaczej. Wiele razy usłyszała, że odstrasza klientów, gdy zbyt długo patrzyła wielkimi oczami na migoczące w słońcu szklane obrazy czy drogie kamienie. Zdarzało się, że wygoniono ją ze sklepu, bo z podniecenia nie mogła przestać machać długim ogonem i zrzucała towary z półek. Raz czy dwa zaczepiła ją straż i bardzo podejrzliwie zaczęła wypytywać o coś zwanego ,,alkoholem" i ,,narkotykami", tłumacząc przy okazji, że zakłóca porządek swoim głośnym śpiewaniem. A przecież nucenie pieśni pochwalnych w teneriskim było normalną sprawą! W domu robiła to codziennie z koleżankami.
Takie sytuacje, jak i wiele innych nieprzyjemnych przypadków, sprawiały, że w środku Centrum Xeva zmieniała się w idącą z opuszczoną głową kulkę nerwów. Nie cierpiała, gdy ktoś zwracał jej uwagę, bo najczęściej słyszała przy tym niezbyt przyjemne epitety kierowane w jej stronę. Frustrowało ją też to, że tubylcy tak negatywnie odnosili się do jej uśmiechów, biegania, zabaw i śpiewów. Nikomu przecież nie sprawiała przykrości, nie robiła krzywdy! To, że zdarzało jej się gonić kruki na rynku było jedynie nieszkodliwą rozrywką, a sprawiało jej tyle przyjemności. Wspinanie się na rzeźby przedstawiające Królową pozwalały lepiej się rozejrzeć (szczególnie, gdy ulice były wręcz zalane wilkami), a zagadanie do obcej osoby i zaproponowanie jej przytulenia powinno sprawić jej radość. Wadera nie mogła zrozumieć, dlaczego wilki z Krainy Wiecznie Skutej Lodem tak często chodzą smutne, z głowami niemalże przy ziemi. Dlaczego tak często się kłócą, dlaczego nie uśmiechają się, gdy słońce wyjrzy zza chmur. Czemu ze sobą nie rozmawiają, tylko przeciskają się przez uliczki niczym mrówki, kłapiąc na siebie zębami i śląc w swoją stronę szyderstwa? Dlaczego nagle te wszystkie pozytywne rzeczy, radość, zachwyt i miłość do świata są... złe?
Nie miała odpowiedzi na te pytania, pozostało jej jedynie się przystosować. Szła więc przez Centrum z podkulonym ogonem, posyłając nerwowe spojrzenia w stronę każdego, kto na nią zerkał. Starała się chodzić najmniej zatłoczonymi ścieżkami, jak ognia unikając dużych tłumów, bo tam najłatwiej było o popełnienie błędu. 
Prześlizgiwała się między budynkami, czasami się gubiąc, czasem odnajdując. Zaczynała ją powoli boleć głowa, bo ciągle dochodziła do niej masa odgłosów i zapachów. Ciągle coś się działo, ciągle bombardowały ją miliony bodźców, które non stop się mieszały, przechodziły z jednej strony na drugą, stopniowo ją ogłupiając. Nie wiedziała już, na czym się skupić, bo jej mózg próbował przetrawić mnóstwo informacji na raz. Miała wrażenie, że powoli zaczyna zapominać, jak się nazywa, a wszechobecny hałas, który narastał z każdą godziną, coraz bardziej ją dezorientował i zapędzał w kozi róg. Czuła się niepewnie bez swoich zmysłów, a jeszcze gorzej było, gdy znalazła się w miejscu, gdzie cały czas obawiała się negatywnego komentarza czy krzywego spojrzenia. W pewnym momencie musiała się na chwilę zatrzymać w pustej uliczce, bo zaczęło jej się kręcić w głowie od przytłaczającej ilości bodźców.
W końcu z westchnieniem ulgi udało jej się zauważyć gabinet przełożonego odkrywców. Nad drzwiami niewielkiego budynku wisiał szyld, a przez okno dało się dojrzeć ściany ozdobione trofeami, skórami i przeróżnymi roślinami za szybkami. 
Wadera nieco się ożywiła, ciesząc się z faktu, że wreszcie ma możliwość zejścia z pełnych społecznie niebezpiecznych pułapek. Podbiegła radośnie do wejścia i wkroczyła do środka.
Mimo że nie wrócił jej dobry humor z samego początku dnia, czuła się lepiej w zamkniętym pomieszczeniu, ciepłym i cichym,  które wyciszało cały hałas i smród Centrum. Rozejrzała się i skrzyżowała spojrzenie z niebieskimi oczami należącej do szarej wadery stojącej przy niskim biurku.
- Dzień dobry...? - zaczęła nieznajoma. Xeva uśmiechnęła się niepewnie, czując, jak się czerwieni. Zapadła długa cisza, a z każdą mijającą minutą wyraz pyska drugiej samicy wyrażał coraz większe skrępowanie i zdenerwowanie. W końcu zapytała: - Jak się pani nazywa?
- Xeva! - szczeknęła piegowata. Sekretarka odetchnęła z wyraźną ulgą i zaczęła przeglądać jakieś zapiski.
- Jaka Xeva? - znów odezwała się niebieskooka.
- Jak to jaka? - Teneriska zmarszczyła pyszczek. - Po prostu Xeva!
- A... ha... - wydukała pracownica, poświęcając piegowatej długie, zaniepokojone spojrzenie. - A po co pani przyszła?
Różowooka wyciągnęła list i podała go nieznajomej. Niezręcznie go otworzyła i podetknęła jej pod nos, sprawiając, że szara zmuszona była do zezowania.
- Dziękuję - odparła sekretarkaa i zerknęła na wilczycę z grymasem, odsuwając telekinezą świtek, który lewitował tuż przed jej oczami. Zaczęła go czytać, co jakiś czas kontrolnie spoglądając na długouchą, która z ciekawością rozglądała się po pomieszczeniu, szepcząc coś do siebie pod nosem, zupełnie jakby obawiała się, że zaraz zacznie demolować pomieszczenie. Xeva jednak stała grzecznie i, czekając, aż sekretarka przeczyta jej zlecenie, próbowała z pamięci rozpoznawać rośliny ukazane na ścianie za biurkiem.
- Aha, pani od TEGO zlecenia - pokiwała głową samica, z powątpiewaniem spoglądając na Xevę. Ta uśmiechnęła się szeroko i zamachała gwałtownie ogonem, omal nie strącając nim dokumentów z blatu. Na szczęście papierów, zostały szybko przytrzymane przez szarą łapę.
- Tak, to ja!
- Proszę usiąść i poczekać, aż reszta zleceniobiorców się pokaże - sekretarka z westchniem ulgi wskazała pufy leżące na wypolerowanej podłodze w sąsiednim pomieszczeniu z uchylonymi drzwiami. Piegowata przekrzywiła głowę, nastawiając szpiczaste uszy i zamachała lekko długą kitą.
- Zleceniobiorców? - zapytała, dukając nieznane sobie słowo z bardzo wyraźnym akcentem. Wadera spojrzała na nią niepewnie.
- No... Osoby, z którymi będzie pani wykonywać to zadanie.
- Aha! - podskoczyła Xeva po chwili wyraźnego analizowania słów, które musiała sobie przetłumaczyć na teneriski w głowie. - Ja już rozumiem, ja dziękuję!
I uradowana udała się do drugiego pokoju, radośnie siadając na jednej z puf. Pomieszczenie było niewielkie, ale bardzo przytulne. Przeciągnęła łapą po miękkiej poduszce, podziwiając estetyczne szwy i kolorowe nitki. Podniosła głowę i uśmiechnęła się szczerze do sekretarki, którą widziała przez otwarte drzwi, a ta niepewnie odwzajemniła gest, dalej obserwując nietypowego gościa. Zastanawiała się, czy powinna ją poprosić o odwieszenie płaszcza, ale zdecydowała się machnąć na to łapą. Zorientowała się, że nie pochodzi z Królestwa. Być może jest jej zimno. Poza tym nie chciała z nią rozmawiać więcej, niż to było potrzebne. Poprawiła rozrzucone papiery, zastanawiając się, skąd biorą się TAKIE osobistości i wróciła do pracy.
 
 
< Karwiela? Lys i Tin? Nevt? >

  


 Słowa: 2541 = 202 KŁ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics