piątek, 8 stycznia 2021

Od Karwieli - Trening IV

Karwiela przeczuwała, że ta podróż w góry będzie nieco inna niż wszystkie, lecz zignorowała dręczące ją wówczas upierdliwe myśli oraz nieprzyjemne wrażenie nadciągającego punktu kulminacyjnego napięcia, które od czasu podjęcia decyzji o wycieczce po środku Kontynentu i usytuowanych tam szczytach stopniowo narastało. Brak możliwości wyjaśnienia dziwnego zjawiska doprowadził do tego, że szczerze pragnęła by, jeśli to nie obsesja, w końcu miało nadejść to, co miało nadejść, była już bowiem zmęczona zbyt wielką ostrożnością, która po pewnym czasie zaczęła kierować jej ciałem. I prawdopodobnie dlatego pozwoliła sobie na chociaż chwilę rozluźnienia po wielu dniach przezorności, przestając wierzyć w instynkty i skupiając się na rzeczywistości, a nie ubzduranych przeczuciach. Jednak złośliwy los właśnie wtedy postanowił ją zaskoczyć, pokazując żeby nigdy nie tracić czujności i zaufać siódmemu zmysłowi, który niekiedy był w stanie ustrzec przed tragedią.
Wspinała się po stromej ścieżce, będąc mniej więcej w połowie drogi na szczyt. Kamienie uciekały spod jej łap, niektóre trasą, którą wchodziła, inne od razu spadając w przepaść, raz po raz obijając się o zróżnicowane pod względem kształtu górskie zbocza. Wiedziała, że musi uważać. Jeden zły krok postawiony w nie to miejsce co trzeba i mogłaby podążyć w ślad kamieni, zjeżdżając po stromych ścianach i po drodze obijając się o wystające skały. Poza tym nie wiedziała co może spotkać w tych górach, spotkane wilki opowiadały historie o żyjących w tutejszych jaskiniach podstępnych bestiach... jednak o tym chciała przekonać się sama, a jak dotąd nic nie zakłóciło przebiegu jej wędrówki.
Do czasu.
Kilka potężnych susów i stanęła na skraju dość szerokiej półki skalnej, zastygając na parę chwil w bezruchu, pełna podziwu dla widoku, który rozpościerał się przed jej oczami. W dole mieścił się piękny, ciągnący się aż po horyzont jednolity dywan iglastych lasów, przykrywający stopy sąsiednich gór, które sprawiały wrażenie, jakby pochylały się nad nią, zasłaniając większą część nieba. W dole wiła się błękitna wstęga wartko płynącej rzeki.
Kiedy oddech powrócił do odpowiedniej prędkości odwróciła się od niesamowitego obrazu, szukając znaków obecności dalszej trasy. Szybko zauważyła, że półkę otacza niemal całkiem gładka ściana, która zaczyna strzępić się dopiero kilka metrów wyżej. Przeszła jeszcze kilka metrów i stało się jasne, że tutaj ścieżka się kończy.
-Do diabła.- warknęła zła na siebie, rozumiejąc że pomimo wielu wskazówek od żyjących tu wilków wybrała złą drogę, która wyprowadziła ją na manowce. Ogarniętą irytacją rzuciła ponownie okiem na rozpościerający się przed nią świat z wyższej perspektywy oceniając jak wysoko zdążyła wejść i burknęła z wściekłości, zdając sobie sprawę jak dużo czasu straciła. Nawet słodki widok nie zdołał przezwyciężyć siedzącej w niej goryczy. Nie widząc sensu dalszego tkwienia w tym miejscu i będąc świadoma, że do zachodu nie pozostało aż tak dużo czasu zawróciła. Pełna rozczarowania i zdenerwowania nie zauważyła, że wśród rosnącej przed nią skąpej roślinności znajduje się dobrze ukryta, ledwo widoczna pętla. Nie przeczuwając niczego przypadkowo włożyła w nią tylną łapę i nagle coś ścisnęło ją za nogę i pociągnęło do góry, a grunt uciekł jej spod przednich kończyn. Chwilę później wisiała nad ziemią głową w dół, bezsilnie przebierając w powietrzu pazurami i próbując metalowym odwłokiem przeciąć linę trzymającą ją w pułapce. Na nic się to zdało. Wypluła z siebie pokaźną porcję soczystych przekleństw, nadal szamocząc się i kołysząc, za wszelką cenę próbując uwolnić od wrzynającej jej się nieprzyjemnie w nogę pętlę. Zaraz jednak zreflektowała się i także w bolesnym miejscu zapewniła sobie ochronę w formie metalu.
W podobnej sytuacji, ale w zgoła innych okolicznościach z pewnością wyglądałaby zabawnie- niezgrabnie obracający się, niezdarnie machający skorpionim odwłokiem złapany za jedną tylną nogę ptaszek na uwięzi. Bachory miałaby ubaw, nie ma co. Szkoda, że znajdowała się na zadupiu, kilkaset metrów ponad jedynymi żyjącymi w tych okolicach wilkami, w pułapce zastawionej przez niewiadomo kogo, nie widząc możliwości uwolnienia się. Po prostu cudownie, powtarzała w myślach. Gdyby ktoś ją teraz zobaczył umarłaby ze wstydu. Najzaje*istrza wadera na ziemi zaplątana w linę! Z tego powodu, chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że to idiotyczne nawet nie próbowała wołać o pomoc. Chociaż kto by ją tu teraz usłyszał...
Ktoś usłyszał. 
Zaaferowaną szarpaniną Karwiela z początku nie zauważyła wyłaniającego się z mroku zakamuflowanej w ścianie skalnej jaskini białego kształtu, który przycupnął przy wejściu i obserwował ją swoimi inteligentnymi akwamarynowymi ślepiami. Dopiero, gdy lekko się poruszył wadera nagle zdała sobie sprawę z jego obecności i momentalnie zastygła, kierując na tyle ile mogła metalowy kolec jadowy w jego stronę. Zapadła pełna wyczekiwania cisza, wypełniona intensywnym kontaktem wzrokowym i delikatnym kołysaniem się uwięzionej, która patrzyła na bestię z pozornie spokojną miną. W rzeczywistości wiedziała, że ma naprawdę przesrane.
Stała się ofiarą wyjętego z legend stworzenia, o którym wielu myślało że wyginęło podczas Wielkich Polowań. Mierzyła się spojrzeniem z prawdziwym Suḷḷugārem, niegdyś białym wężem, który niedługo po urodzeniu przybrał postać przypominającą mlecznego, pierzastego smoka o długich falowanych rogach, tylko jednej, tylnej parze nóg i skrzydłach które oprócz latania służyły do chodzenia. Skupiła wzrok na jego pysku i w duchu odetchnęła z ulgą- Manipulator miał knebel powstrzymujący przed wyciekiem jego magicznych słów, które mogłyby zmusić ją do skoczenia w przepaść. Niestety wyglądało na to, że wszystkie kończyny miał wolne. 
Karwiela znała bardzo wiele z opowieści o tych niesamowitych istotach, które sama opowiadała w gospodach. Podobno potrafią mówić w języku wszystkich stworzeń na ziemi i głównie wykorzystują to do zmuszania podróżnych do śmierci samobójczej, wyjawienia przez nich informacji lub w celu nakłonienia wędrowców do wyswobodzenia takiego węża z okowów. Przez ich sadystyczny charakter kilkadziesiąt lat temu urządzono ogromne polowanie na te stworzenia w celu złapania ich i uwięzienia w górskich jaskiniach po to, by nie stanowiły dłużej zagrożenia. Niektóre jednak pozbyły się, czy to stalowych obręczy na kończynach, czy takich samych knebli, a niektóre nawet i tego i tego. Wszystkie pozostałe dążą do tego samego, kto bowiem nie chce być wolny? 
Obserwujący Karwielę osobnik z pewnością nie złapał jej dla jedzenia, bowiem mając skuty pysk nie miałby możliwości pożywić się. Poza tym bestie te nie muszą ani jeść ani pić  i właśnie dzięki temu udało im się przetrwać w jaskiniach. Najwyraźniej.
Nie mogąc użyć mowy do swoich niecnych igraszek najprawdopodobniej złapał ją, by siłą zmusić do zdjęcia kabla. Nie ma mowy kolego, pomyślała zwężając powieki. 
Suḷḷugār w końcu się ruszył. Podpierając się swoimi skrzydłami podszedł do niej powolnie i obrzucił ją jeszcze jednym przeciągłym spojrzeniem, mając błysk zadowolenia w oczach, po czym znienacka poderwał się do góry, pazurami tylnych łap złapał za trzymającą Karwielę linę i wzleciał razem z nią w powietrze. Waderą mocno szarpnęło i sekundę później znalazła się nad przepaścią, przed upadkiem powstrzymywana jedynie przez silne kończyny bestii.
Może ten uznał, że nie nada się na pomocnicę w uwolnieniu pyska i po prostu zechciał popatrzeć jak łamie sobie kark przy upadku? Nie chcąc się przekonać czy te spekulacje są prawdą wilczyca postanowiła interweniować. Zignorowała nieprzyjemne wrażenie głowy wypełnionej po brzegi krwią i zmuszający do szybszego bicia serce okropny strach.
-Możesz mnie zrzucić, lecz kolejne lata spędzisz bez możliwości otworzenia pyska.- wydusiła z trudem, czując jak przechodzą ją lodowate dreszcze. Wąż pochylił głowę i zakołysał liną, lecz nie puścił.- Dobrze o tym wiesz. A ja mogę ci pomóc.- Suḷḷugār wydawał się zainteresowany propozycją, jednak dalej tkwił w tym samym miejscu, poruszając jedynie długimi skrzydłami by utrzymać się w powietrzu.
-Moglibyśmy zrobić zawody i ustalić zakład. Wygrywam ja i puszczasz mnie wolno. Wygrywasz ty- pomagam ci pozbyć się knebla, a potem zrzuć mnie z urwiska, czy co tam chcesz.- słowa przychodziły z trudem, wadera powoli zaczęła tracić przytomność. Bestia jakby zdając sobie z tego sprawę puściła linę. Karwiela z przerażeniem myślała, że to już koniec, jednak coś nagle szarpnęło, poleciała w górę i została złapana bezpośrednio przez pazury istoty, która przysunęła ją sobie tuż przed oczy. Twoje życie zależy ode mnie, zdawała się mówić. Wadera przełknęła ślinę.
-Wyścig w dół góry. Bez używania skrzydeł. Kto pierwszy zbiegnie wygrywa.- stworzenie przybrało zadowoloną minę. Dobrze wiedziało, że ma ogromne szanse na wygraną nawet bez latania. Gdyby wilczyca zechciała uciec, najpierw musiałaby dostać się do porastających stopy góry lasów, bowiem tutaj byłaby jak na widelcu. Bardziej opłaca się wygrać zakład, który mógłby przynieść mu zarówno upragnioną rozrywkę jak i przywrócenie pełni potęgi, dlatego skinął głową na zgodę i będąc pewnym zwycięstwa opuścił Karwielę na tę samą półkę skalną na której jeszcze chwilę temu była. Sam zaś stanął tuż obok niej i machnął bujnym ogonem, patrząc na nią wilkiem. Ona zaś odczuwała jedynie wielką ulgę, że nie wisi już głową w dół nad przepaścią. Zaraz jednak przywołała się do porządku i nie pozwoliła na przedwczesne świętowanie, wiedząc że teraz ma przed sobą zadanie może trudniejsze od przekonania bestii do swojego pomysłu. Wiedziała, że żyjący od dziesiątek lat na tej górze Suḷḷugār niewątpliwie ją pokona, poruszając się jakąś inną, łatwiejszą trasą. Dlatego postanowiła zaatakować już zaraz, by odpowiednio go spowolnić.
-Do biegu...gotowi...Start!- wrzasnęła i skoczyła na przygotowującą się do startu bestię, która wyraźnie się tego nie spodziewała. Jak jakiś głupi kundel śmie rzucić się na swojego zbawcę? 
Karwiela głęboko wbiła się metalowymi pazurami w grzbiet stworzenia, którego bolesny syk nie zdołał powstrzymać nawet knebel i pociągnęła łapą, tworząc długą, mocno krwawiącą ranę. Widząc, że oszołomiona bólem istota z opóźnieniem kieruje na nią swoje skrzydło, by zrzucić wroga z grzbietu wadera czym prędzej zeskoczyła i nie oglądając się za siebie popędziła w dół górską ścieżką, którą wcześniej weszła. Kamienie sypały jej się spod łap jeszcze gęściej niż poprzednim razem, tworząc mini lawinę na trasie, którą prawie przypłaciła życiem, bowiem w pewnym momencie poślizgnęła się i prawie zleciała z nimi wszystkimi w dół. Udało jej się jednak nie upaść i wyhamować przed zakrętem, wkrótce zostawiając za nim wściekłe powarkiwania i jęki bólu bestii. Karwiela wiedziała, że potwór zaraz rzuci się za nią w pogoń, więc skakała tak szybko jak mogła, mając wrażenie że za chwilę pazury wbiją jej się w kark. Nie zważała na to, że może ponownie się poślizgnąć, obsunąć, potknąć, bo spowolnienie tempa musiało równać się skutkom tego samego. Gnała więc na tyle na ile mogła, wiele razy niemal się przewracając. Jakimś cudem jednak zawsze ustawała na nogach i nie tracąc sekundy kontynuowała bieg o życie. Gdzieś w górze słyszała stukające o siebie kamienie- to niewątpliwie goniący ją Suḷḷugār. Było poharatać mu skrzydło!
Cała droga wydawała się czymś tak nierzeczywistym i niewyobrażalnym, że wadera jej do końca nie zarejestrowała. Cudem nie łamiąc karku, mając wrażenie że już czuje na sobie oddech wściekłej bestii, po niewiadomo jak długim czasie wskoczyła w bezpieczne ramiona lasu, który zamknął się nad jej głową, chroniąc przed dostrzeżeniem jej przez nieprzyjaciela. Lecz nie pozwoliła sobie na ani na  odpoczynek, ani na chociaż zwolnienie tempa, szaleńczo mijając stające na jej drodze drzewa, przeskakując powalone pnie. W końcu upadła, potykając się o niezauważoną gałąź, ale zaraz wstała popędzaną adrenaliną oraz strachem, że bestia ją goni i ruszyła dalej, byle dalej od tej przeklętej góry...
Przeklętej? Błogosławionej! Do dnia dzisiejszego nie może uwierzyć, że udało jej się zbiec po stromej ścieżce i ujść z życiem. Wolałaby jednak już nigdy nie wracać w tamte strony.



Nagroda: 2 punkty siły

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics