sobota, 9 stycznia 2021

Od Lys i Tin do Vallieany

Przeciągnęły się, ziewając okazale. Powoli, leniwie wsparły się na przednich łapach i podniosły do siadu. Nie spieszyły się. Był dopiero wczesny ranek, a żadnego zaplanowanego zajęcia na ten zwykły, nudny dzień nie pamiętały, więc pewnie też takiego po prostu nie było. 
Długi, różowy jęzor przejechał po zaschniętych wargach. Westchnięcie. Dźwignęły się na równe łapy, kierując się do wyjścia z gawry. Dzienne światło natychmiast, kiedy tylko wyściubiły czarny, wilgotny nos poza ich norę, oblało jasny pyszczek. Przymrużyły złotawe oczęta na kilka krótkich chwil, aż wzrok przyzwyczaił się do tego rodzaju oświetlenia.
Jak pogoda? Zimno, jak zwykle. Jednak do wytrzymania. Dla odmiany, wiatru prawie nie było, a co za tym idzie, prawie żadnych ciekawych zapachów niesionych razem z nim. Biały śnieg, mieniący się w bladych promieniach słońca (które wcale nie dawały ciepła!), leżał twardo na całej powierzchni ziemi, a przynajmniej tam, gdzie tylko sięgał wzrok wader. Gdzieniegdzie puch przecinały ślady zwierząt, które kiedyś tędy przechodziły, mącąc gładko usypany śnieg. Wadery również zapragnęły zrobić kilka takich śladów. To zabawne, że już od jakiegoś czasu nieustannie mają do czynienia z tym właśnie tworem natury, a i tak nie mogą się nim nacieszyć. Ale on tak miło chrupotał pod łapami! Zaczęły więc dreptać do przodu, powolnym, spokojnym tempem. Wsłuchiwały się w ciche chrupnięcia śnieżynek, które w takt ruchu tworzyły swój własny rytm. Chrup, chrup, chrup. Nie patrzyły gdzie idą, zatraciły się w tym rytmie. Być może dlatego też wpadły w jakiś wyjątkowo kłujący, łysy i dziwny krzak. Zaczęły się szamotać, zdezorientowane raz po raz wydając przy tym krótkie, urywane piski. Kolce atakowały je ze wszystkich stron, a gałęzie plątały ich łapy, zaczepiały się o rogi, a nawet uderzały po pysku. Nareszcie, po wcale nie takiej długiej walce, udało im się wyplątać z tych z pewnością śmiercionośnych, zdradzieckich i podstępnych kolczastych macek. I takie potwory tak blisko domu były!
– No i co robisz, głupcze! – Lys warknęła dziarsko w stronę krzewu, którego los nie oszczędził i po tej bitwie na śmierć i życie wyglądał jak siódme nieszczęście.
Ah, tak. Warto by było dodać, że tego dnia to Lys decydowała o ruchach ich ciała. Otrzepała się, aż jej rogi obiły się o siebie z pustym stukotem, a potem obejrzała dokładnie swoje ciało. Ojej, to krwawi! I tu! Tam też! No, nieźle. Naprawdę wyglądała jak po ciężkiej walce. Rany wcale nie były głębokie, ot zwykłe, niegroźne ryski. Nawet czuć ich praktycznie nie było. Ale za to było ich dużo. A wcale nie zapowiadało się na to, że krwawienie chce ustać. Więc wadera klapnęła tyłkiem na zimnej ziemi, z grymasem na pyszczku. Co teraz robić? Co prawda, dom stał cały czas bardzo blisko, ale Lys wątpiła, żeby miały tam cokolwiek, co by się nadało na opatrzenie zadrapań. A przynajmniej żadna z Sióstr sobie nie przypominała. 
Kap, kap, kap. 
Nagle jednak do głowy wpadł im inny pomysł. Przecież w Królestwie istnieją takie wilki, jak zielarze! Może któryś z nich będzie w stanie im pomóc? Tylko gdzie takich znaleźć? Pamiętały, że jeden z nich mieszkał całkiem blisko. Liczyły na to, że zastanie tam zielarza gotowego udzielić im pomocy. I że w ogóle tam trafią. Bo chyba jest duża szansa, że akurat będzie we własnym domu? Ale nic niestety nie zrobi się samo, zatem wadery podniosły się z powrotem do pozycji stojącej i ruszyły żwawo w stronę, jak ich pamięć nie myli, domu jednego z zielarzy. Cały czas towarzyszyły im zaspy śniegu leżące  wszędzie, gdzie tylko spojrzały wyjątkowe oczy wader. Teraz czeka je nudna droga…
Okazało się, że do miejsca, w które zmierzały, wcale nie było tak blisko, jak im się wydawało. A może po prostu błądziły? Grymas znowu zawitał na ich pysk. W dodatku zrobiło się zimniej. Znacznie zimniej. Lodowaty wiatr muskał raz po raz ich ciemne futro, nieproszony śmigając śmiało między kosmykami włosia. Po ciele wader przeszedł nieprzyjemny dreszcz, stawiający na baczność każdy włosek na karku. Z niezadowoleniem stwierdziły, że z każdym kolejnym krokiem robi się coraz nudniej, im coraz bardziej nie chce się iść, a łapy bolą coraz bardziej. Czuły, jak ich i tak dość twarde, ale wyschnięte poduszki wręcz pękają pod wpływem mrozu. Co za pech do nich przyszedł tego dnia! 
Na szczęście zbawienie znalazło się szybciej, niż wilczyce się spodziewały. Charakterystyczny punkt malował się na horyzoncie. Kości Przeszłości. Przerażające miejsce. A zaraz nieopodal znajdowała się ta jedna, poszukiwana przez Lys i Tin jaskinia… Kilka, może kilkanaście kroków przed mieszkaniem zastały zielarza. A właściwie zielarkę, jak się za chwilę okazało. Jak dobrze, że była akurat w tym miejscu. W kilku prędkich susach znalazły się przed jej obliczem. Może jednak dziewczyny nie mają takiego pecha, jak myślały?
– Dzień dobry! – nie bardzo wiedziały jak zagadnąć – potrzebujemy pomocy z tymi zadrapaniami, nie wiedzieć czemu nie chcą przestać krwawić… – krótkie spojrzenie na ich łapy – i może przy okazji znajdzie się coś na spękane poduszki? 
Jakoś tak, wszelkie formalności jak przedstawienie się uciekły im z głowy. Spojrzały błagalnie na zielarkę.


<Vallieana?>
 
 
Słowa: 806 = 45 KŁ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics