niedziela, 17 stycznia 2021

Od Lys i Tin do Xevy

 Było jeszcze trochę przed południem, słońce już prawie górowało dumnie nad głowami mieszkańców Królestwa, moszcząc się wygodnie na jasnym, błękitnym niebie pośród sporej ilości kłębiastych chmur i obłoków, które skutecznie uniemożliwiały przedostanie się większości świetlistych promyczków aż do szarej ziemi. Jakieś pojedyncze, cienkie gałązki na kilku drzewach zaszeleściły pod wpływem delikatnego podmuchu chłodnego, północnego wiatru. Zimny, świeży śnieg zazgrzytał, przygnieciony przez racicę jednego z dorodnych jeleni akurat pasących się w tym miejscu. Ten właśnie schylał się ku ziemi, najpewniej w poszukiwaniu pod tym nieszczęsnym śniegiem czegoś jadalnego. 
I w tamtym momencie jego wrażliwe uszy powędrowały ku górze, jak wielkie radary gotowe wyłapać każdy najmniejszy szmer. Z resztą nie tylko jego, a całego stada. Całe stado usłyszało podejrzany, niepokojący dźwięk, zbyt podobny do trzeszczenia kroków czegoś dużego, by pomylić to z czymś niegroźnym. Wszechobecny spokój został zaburzony przez ten jeden mały błąd... Zbita kula ciemnego futra niczym torpeda wystrzeliła z ukrycia, zanim już i tak zaalarmowane stado całkiem się spłoszyło. Śmignęła w stronę dużych ssaków, a one w reakcji, po jednym mgnieniu oka zerwały się do ucieczki. Były szybkie, ale Lys i Tin także. Niczym wprawiony w swoim fachu pies pasterski okrążały zwierzęta, bystrym okiem wypatrując swojej przyszłej ofiary. I był taki jeden osobnik, który mógł się nadać. Przyspieszyły, jeszcze bardziej wydłużając potężne susy, i śmiało wbiegły pomiędzy stado. Jeden zwierz dostał z główki, drugi z łopatki… A ten jeden wypatrzony wcześniej, oddzielił się nieco od grupy, na tyle, że wadery mogły wcisnąć się pomiędzy niego a całą resztę. Oj, nieźle kurzyło im się pod kończynami. Podgryzając rogatego po kostkach, trwały w wyuczonym schemacie, aż ostatecznie jeleń został sam na sam z wilczycami. Reszta stada gnała jak szalona, dalej prosto, byle uciec od głodnych sukcesu łowczyń. A one, zapatrzone w futrzasty zad zwierzęcia, wcale nie zrażały się śniegiem spod racic sypanym im prosto w pysk. Czuły, jak palą je płuca. Zniżyły łeb, już szykując się do jakiegoś skoku czy zadania ciosu...
Zaraz, drzewo?!
Zwinne stworzenie w ostatniej chwili szybko umknęło w bok, jednym susem omijając rosnący w ziemi cienki pień. Jednak ani Lys, ani Tin nie zdążyły. Zupełnie nieprzygotowane na taki obrót spraw wleciały z impetem w biedne drzewko, nie mając już nawet czasu na hamowanie. Zdawałoby się, że pod siłą uderzenia ich rogi rozleciałyby się w drobny mak, ale nic takiego się nie stało. Były całe, w przeciwieństwie do drzewa, które jeszcze trochę, a zostałoby przebite na wylot. Strach pomyśleć, co by się stało z czaszką wader, gdyby nie było na niej rogów. Chociaż te zdarzenie i tak sprawiło, że straciły na chwilę kontakt ze światem. A w tym czasie jeleń dawno już się oddalił, cudem zachowując swe kruche życie. Bo przecież już prawie go miały! 
– AaAH! – szarpnęły się nagle, wstając z powrotem na nogi.
I jeszcze raz, kiedy dotarło do nich, w jak idiotycznej znalazły się sytuacji.
I jeszcze raz, mocniej.
Parsknęły, żeby pozbyć się frustracji i kurzu z nozdrzy.
Nagle rozległ się wokół dźwięk dziarsko, żwawo stawianych kroków. Oh, chyba ktoś idzie. 
O nie, ktoś idzie! Szarpnęły się jeszcze kilka pospiesznych razy, jakby to samo, co nie pomogło wcześniej, miałoby nagle pomóc teraz. Cóż za upokorzenie! Chociaż, z drugiej strony ten "ktoś" może okazać się ratunkiem. Zignorowały więc poczucie zażenowania i odczekały jeszcze chwilę, aż najpewniej zaciekawiony widokiem wilka z rogami uwięzionymi w drzewie osobnik, podejdzie jeszcze trochę bliżej.
– Hejjj – zaczęły, starając się dostrzec, z kim mają do czynienia – pomożesz nam jakoś, jeśli ładnie poprosimy? 
Zaśmiały się nerwowo.


<Xeva?>
 
 
Słowa: 570 = 33 KŁ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics