środa, 8 kwietnia 2020

Od Aarveda CD. Vallieany


Przez chwilę, przez ułamek sekundy, jaki zajęło Vallieanie zejście ze śliskiej pokrywy na stały grunt, wierzył, że im się udało. Już miał się roześmiać ze szczęścia, ale zamiast jego głosu powietrze przeszył trzask. Przez chwilę basiorowi wydawało się, że zamarł czas, a świat dookoła się zatrzymał. Nie dał się jednak zwieść, nawet się nie obrócił. Podejrzewał, że gdyby to zrobił, zbliżająca się do niego ciemna, zimna przepaść odebrałaby mu dech na długo przed pochłonięciem go. Serce zapiekło, podobnie jak mięśnie łap, tak poobijane i obolałe, gdy gwałtownie zmusił je do nieoczekiwanego wysiłku. Rzucił się do przodu, słysząc wrzask Vallieany i ryk jeziora. Pazury ryły lód. Oddech zaczął świszczeć, gdy tylko wilk przypomniał sobie, że musi oddychać.
Ach, tak ukochana przez niego adrenalina! Była jak zakazana kochanka, wkradająca się po nocy do jego łoża - zawsze zwiastowała kłopoty, ale i podniecającą ekscytację, przyjemność, której nie mógł opisać. Gdy tak gnał przed siebie, a w tle huczał pękający lód zagłuszający rozpaczliwe krzyki wadery, basior uświadomił sobie, że nie czuje strachu... Właściwie, nie. To nie była prawda, kłamał. Na dnie jego serca czaiła się panika, czekająca na odpowiedni moment. Pewnie gdyby nagle ugrzęzła mu łapa, straciłby kontrolę. Strach mu jednak nie przeszkadzał. Powitał go jak przyjaciela, który towarzyszył mu w tej pogoni za uczuciem, którego nie potrafił nazwać. Napawał się tą chwilą. Napawał się biciem swojego serca, napawał się tym, że jego łapy ledwo dotykały ziemi - zupełnie, jakby leciał. Napawał się dudnieniem w uszach, które sprawiało, że rozdygotane wycie Vallieany zmieniło się w niewyraźny szum.
Głos rozsądku przebił się w końcu przez otumaniony umysł i basior pozwolił mu szybko przejąć kontrolę. Odepchnął na drugi plan upojenie chwilą. Zebrał myśli i skupił się na nieskupianiu się na ruchu swojego ciała, pozwolił mu biec bez jego świadomości, jak maszyna. Gdy miał pewność, że łapy ruszają się automatycznie, odważył się rzucić za siebie okiem. Gardło mu się ścisnęło, gdy ujrzał ciemną wodę, bryzgającą wściekle tuż za swoimi łapami. Przypominała dzikiego gada, który zwijał swoje ciało niczym sprężynę, aby za chwilę wbić mu czarne kły w łapy i ściągnąć w toń, aby spokojnie móc opleść go zwojami swojego cielska i wydusić z wilczych płuc ostatni oddech. Na myśl o zbliżającej się zimnej śmierci zabrakło mu tchu, a świat pociemniał, ale zmusił się do dłuższych skoków. Pazury zdzierały śnieg, wzbijając białe tumany za wilkiem. Niestety odłamki natychmiast lądowały w lodowatej toni - tak niewiele dzieliło łowcę i ofiarę. Aarved wiedział, że nie zdąży umknąć swojemu oprawcy. Zdecydował się więc na jedyne rozwiązanie, które miało szansę go uratować. Tylko jak się zatrzymać?
Czuł, jak powierzchnia rusza się mu pod łapami. Zupełnie tak, jakby gad był tuż obok, tak blisko, że dyszał mu na grzbiet. Niedługo lód załamie się pod wilkiem, a on nie będzie już miał z czego się wybić. Napiął więc mięśnie i liczył na to, że dobrze oceni odległość. Odbił się od resztek zamarzniętej tafli, która natychmiast otworzyła pod lecącym wilkiem swoje lodowate czeluści. Wojownik skupił się na tyle, na ile był w stanie, a po chwili ciemne wody zabulgotały. Wystrzelił z nich filar mokrej ziemi, na który opadły łapy rogatego. Zaparł się z całej siły, jednak nie był w stanie zapanować nad pędem. Pozostało mu jedynie modlić się do bogów.
Stracił równowagę i upadł na bok. Potoczył się w stronę stworzonej przez siebie platformy. Na ten właśnie moment czekała ukryta panika. Gdy ujrzał, jak ciemna tafla zbliża się do niego z zawrotną prędkością, a tylne łapy zupełnie tracą kontakt z lądem, poczuł, że to koniec. Krzyknął i przerażony wbił pazury przednich kończyn w błoto, używając mocy na oślep w ostatnim akcie desperacji. Tylna część ciała zanurzyła się pod wodę, a basior poczuł się tak, jakby ktoś wrzucił go do dołu pełnego igieł. Zadygotał, tracąc przyczepność w przednich kończynach i wierzgnął nogami, próbując rozpaczliwie znaleźć oparcie... I udało mu się to. Zaskoczony odkrył, że pod nim wyrósł kolejny filar, który musiał wywołać w panice. Nie czekając długo, odbił się od niego i wygramolił na powierzchnię, czując, jak dolna połowa ciała mu drętwieje. Padł na mokry piach i dyszał ciężko, uśmiechając się do siebie. Przez chwilę myślał, że utonie w tym głębokim jeziorze, a Vallieana będzie zmuszona wrócić sama do miasta. O ile zdołałaby tego dokonać, pewnie powiedziałaby o jego śmierci odpowiednim służbom. Obce wilki przybyłyby na to miejsce kilka dni później, aby wydobyć jego napuchnięte i dryfujące ciało spod powierzchni. Pewnie poprosiliby jego matkę o identyfikację zwłok, a potem urządzili pogrzeb. Oczyma wyobraźni widział swojego ojca i brata nad świeżym grobem. Czy ktoś jeszcze by przyszedł? Valli? Może. Czy ktoś by po nim płakał? Tak, jedna osoba. Pomyślał o tym, jaką biżuterię ubrałaby na tę okazję. Ten naszyjnik z czerwonych kamieni? Ten, który trzymała w drewnianej szkatułce w swojej sypialni? Nie... Nie pamiętał, kiedy ostatni raz go nosiła, o ile w ogóle. Chyba... Chyba raz. Tak, w jego pamięci pojawił się obraz roześmianej, niskiej wilczycy wchodzącej do kuchni. Słońce pięknie oświetlało jej oczy oraz czerwone kamyki rozwieszone na kręconych rogach. Gdy nadchodziła wiosna, a spod śniegu wynurzały się wątłe kwiaty, matka miała w zwyczaju ozdabiać nimi swoje poroże. Nawet najbardziej pospolite chwasty wydawały się piękne, kiedy oświetlał je blask jej delikanej, drobnej twarzy i czułego spojrzenia.
,,Ale pesymistyczna myśli", przeszło Aarvedowi przez głowę, kiedy bezwiednie wpatrywał się w długie, szerokie pęknięcie w tafli jeziora. Znów było spokojnie. Znów zapadła cisza.
- Na Orimara... Aarved?! Aarved!
Przetoczył się na drugi bok, mając wrażenie, że zaraz wypluje z siebie serce. Płuca piekły przy każdym oddechu. Jeden był krótszy, drugi dłuższy. Trzeciego w ogóle nie było, a kolejny przerywał niekontrolowany kaszel. Krew dudniła wojownikowi w uszach, a szpik wyssany tego ranka najwyraźniej chciał wydostać się z jego żołądka z powrotem na światło dzienne. Powoli dochodziło do niego to, co się stało. Świat falował, ale czarna plama na brzegu jeziora wydawała się skakać z boku na bok bez względu na stan basiora.
- Aarved! - powietrze znów przeszył krzyk. Wilk zmusił się, aby pokonać ciemną zasłonę, która zaczęła przysłaniać jego świadomość i jęknął cicho.
- Żyję... Żyję - mruknął i uniósł głowę, zagryzając mocno szczęki. Podwinął pod siebie nogi i wstał, korzystając z tego, że jego ciało nie zaczęło jeszcze wrzeszczeć z bólu. Adrenalina ma wiele zalet. Odetchnął, przełknął ślinę i ostrożnie pomachał głową, aby pozbyć się tych przeklętych, tańczących drzew. Może i taki efekt byłby przyjemny, ale na dobrym haju - niekoniecznie przez zmuszenie i tak wykończonego już organizmu do nagłego, ekstremalnego wysiłku. Rozejrzał się, szukając sposobu, jak zejść na ukochany ląd. Miał dość wody, był pewien, że przez długi czas nie zbliży się do tego przeklętego żywiołu.
Tylne łapy i brzuch były przerażająco zimne, a lodowate igły wbijały się coraz głębiej i głębiej w jego mięśnie. Brakowało mu kilkunastu metrów do brzegu. Westchnął. Jaka była szansa na to, że uda mu się zbudować pomost przez resztę jeziora z połową ciała niemalże pozbawioną mocy? Może i dałby radę wznieść wąski pas ziemi, przypominający równoważnię, ale bałby się, że albo straci równowagę, albo grunt osunie mu się pod nogami przez wadliwe złączenie go osłabioną magią. Może lepiej stworzyć niewielkie wyspy, na które będzie mógł przeskoczyć? Powinien zdążyć.
Jak pomyślał, tak zrobił. Z wody wynurzyła się płaska platforma z błota, zdeformowana i niepewna. Basior odbił się lekko i wylądował pewnie na swoim tworze. Stworzył ją na tyle blisko, żeby mieć pewność, że nie osunie się z powrotem w mroczne wrota głodnego  jeziora. Przebył tak całą drogę, słysząc, jak po chwili jego twory rozpadają się, kiedy moc okazała się zbyt słaba, aby utrzymać je razem. Z pluskiem wracały tam, gdzie było ich miejsce. Przy brzegu wilk odpuścił już sobie korzystanie z mocy, czując, że jest o wiele bardziej zmęczony niż pięć minut temu. Zeskoczył z ostatniej wyspy, kiedy był w stanie zobaczyć mętny muł przez cienki lód. I tak miał mokre łapy, a woda sięgała mu do stawów skokowych. Przebrnął te sześć zimnych, płytkich metrów i dopiero kiedy stanął na stałym gruncie, uświadomił sobie, że przez większość czasu wstrzymywał oddech. Odetchnął głęboko z ulgą.
- Na bogów, żyjesz! Och, Aarved!
Udało mu się jedynie zobaczyć, jak owa wcześniej skacząca na boki czarna plama rzuca mu się na szyję. Poczuł, jak czoło Vallieany ociera się o jego brodę, a jej bok wciska się w jasną pierś.
- No już, już, spokojnie. Tak, żyję, Valli. - Uśmiechnął się i lekko odsunął rozradowaną waderę. Ta wyraźnie się zmieszała i stuliła uszy, unikając spojrzenia zielonych oczu.
- Tak, przepraszam - wymruczała.
- Nie przejmuj się. Też byłbym przerażony, gdyby na moich oczach ktoś zrobiłby coś takiego - próbował ją uspokoić, po czym kontynuował - Słuchaj, mam jeszcze odrobinę mocy, pomożesz mi zebrać suche drewno? Nie ukrywam, trochę mi zimno i chciałbym się ogrzać. Może uda mi się rozpalić ognisko.
- Oczywiście - kiwnęła głową i nieco za szybko rzuciła się w stronę zarośli, aby Aarved mógł uznać to za naturalne. Czuł, że będzie to nieco krępujące, bo wilczyca wyraźnie się zmieszała przez swój wybuch radości i ulgi, ale podążył za nią. Gdyby usiadł tutaj, na brzegu i w śniegu, prawdopodobnie zamarzłby od końca żeber w dół. Zabrał się jednak za łamanie gałęzi po drugiej stronie wejścia do lasu niż zielarka. Czuł, jak adrenalina przestaje działać, a neurony wracają do równowagi, torturując go przy każdym ruchu. Musi znaleźć opał. To, co czuje teraz, nie dorasta do pięt bólowi, jaki towarzyszy odmarzaniu całych łap.
~*~
- Nareszcie - odetchnął Ved. Był wyczerpany. Osłonił łapą nowo narodzony płomyk i dmuchnął na niego parę razy, aż wszystkie suche w środku gałęzie zajęły się pomarańczowymi językami. W końcu, nie mogąc się doczekać, usiadł w palenisku, pozwalając, aby jasne węże wpełzły na jego sierść. Ich ogony okręcały się wokół szyi, brzucha, ściskały ciepłym, czułym uściskiem żebra. Wilk słyszał, jak woda z futra paruje i syczy cicho, chcąc wydostać się spomiędzy poszczególnych włosów.
- Domyślam się, że to jakaś twoja moc i ci ona pomaga.
Spojrzał na nią z zaskoczeniem i uśmiechnął się przepraszająco.
- A tak, powinienem cię uprzedzić, że wejdę w ogień i dam się podpalić - wyjaśnił szybko, drapiąc się po pysku. Ból do niego powrócił, ale gorąco delikatnie łagodziło cierpienie związane z każdym oddechem.
- Przynajmniej jest widowiskowo - odparła wilczyca, kładąc się przy palenisku.
- Prawda, spokojnie płonący wilk raczej nie jest czymś, obok czego przechodzi się każdego ranka na ulicy, rozumiem to. Wysuszę ogon i możemy ruszać w drogę. Cieszę się, że zostało mi na tyle mocy, aby spokojnie się stamtąd wydostać - wskazał głową w stronę porytego bliznami jeziora.
- Właśnie, jak to działa? Wybacz bezpośredniość, po prostu widzę, że jesteś wykończony. I fizycznie, i magicznie. To pierwsze jest raczej oczywiste, ale co z drugim? Przecież odpocząłeś i sam twierdziłeś, że moc nie będzie żadnym problemem - zapytała Valiieana. Wojownik podejrzewał, że chciała uniknąć nieprzyjemniej ciszy. A może rzeczywiście była ciekawa?
- Przez to, że moim głównym żywiołem jest ogień, woda nie jest moim ulubionym środowiskiem. Gdy jakąś część mojego ciała się zmoczy, automatycznie blokuje to moc w niej zawartą i przez to nie mogę jej używać. Gdy stanie się to z całym... cóż, mną, możesz domyślić się, co się dzieje. Raczej nie jestem wtedy użyteczny magicznie. Przyznaję, że miałem ogromną nadzieję, że lód nie pęknie, ale naprawdę nie sądziłem, że uda nam się przejść przez te góry bez szwanku.

<Valli?>

Słowa: 1817

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics