niedziela, 26 kwietnia 2020

Od Kvischa

Zimny, porywisty wiatr po raz kolejny zaatakował basiora, wbijając swoje niewidzialne lodowe kły w jego odsłonięte ciało. Ten, w kontrataku, jedynie zaciągnął wyżej, bo aż po sam pysk, grube, niedźwiedzie futro i zacisnął mocniej szczękę.
"I jak teraz zamierzasz się do mnie dossstać, co?" pogardliwie przeszło mu przez myśl. Zdążył się już niejako przyzwyczaić, do wiecznie panującego w tym miejscu mrozu, jednak nie mógł powiedzieć, że sprawiało mu przyjemność mierzenie się z ciągłymi ranami i oznakami wychłodzenia. To miejsce znacznie różniło się od jego rodzimych stron. Mimo przeczucia na początku, że fizycznie da sobie radę, to nie był ostatnio w najlepszej formie. Ostatnie dni nie należały do najlżejszych, jego organizm, nieustannie zalewany był coraz to silniejszymi truciznami, w celu uśmierzenia bólu, lecz nie przynosiło to oczekiwanej, długotrwałej ulgi. Zazwyczaj rzadko stosował tego typu środki, więc jego ciało nie było nawet przyzwyczajone do przyjmowania tak dużych dawek. Zdawał sobie sprawę, że doprowadzało go to powoli do skraju wycieńczenia. Nie mógł nic na to jednak poradzić, ostatnimi czasy, pogoda mocno dawała w kość, dni były koszmarnie zimne. Do tego również nie łatwo było mu się przyzwyczaić, szczególnie biorąc pod uwagę, że za rogiem czaiła się wiosna, a pogoda była tak samo marudna, jak podczas zimy. Ale żeby tego było mało, w zajmowanej przez niego komnacie przewalił się jeden z podtrzymujących sufit filar, robiąc przy okazji się sporą wyrwę w ścianie. Teraz już nic nie stało na przeszkodzie, by ten przeklęty wiatr, nieraz wraz z towarzystwem śniegu, wdzierał się do pomieszczenia, a świst, jaki temu towarzyszył, doprowadzał go do obłędu i nie dawał spać po nocach. Przez to wszystko nie miał, nawet kiedy zregenerować sił. Obiecał sobie, że w końcu się tym zajmie, ale jakoś nigdy nie było na to czasu. Oczywiście, mógł po prostu przenieść się do innej pustej komnaty (tak jakby były tu jakieś zajęte), jednak zwyczajnie brakowało mu sił i chęci, by targać ze sobą wszystkie pakunki. Zresztą, znalezienie tutaj miejsca do spoczynku, w co najmniej akceptowalnym stanie, nie było też takie łatwe. Trzeba byłoby przejrzeć co najmniej paręnaście komnat. Przeszło mu nawet przez myśl, czy nie zejść niżej, ale wolałby to zrobić, jak już się nieco zregeneruje. Schody prowadzące do podziemi, nie były w najlepszym stanie, więc potrzebowałby sporego skupienia, by przypadkiem nie potknąć się i nie spaść. Nie wiadomo również, czy ktoś, lub coś, przed nim nie wpadło na ten sam pomysł i przypadkiem tam nie nocuje. Co prawda nie wyczuwał niczyjej obecności w pobliżu, jednak przez zmęczenie, nie do końca ufał ostatnio swoim zmysłom.
Basior leżał tak jeszcze przez chwile, zagrzebując się głębiej i korzystając z, chociaż chwilowej osłony od wiatru i skupiając co jakiś czas myśli na poszukiwaniu rozwiązania całej tej sytuacji. W końcu jednak wziął głębszy wdech i chwiejąc się nieco, podniósł z posłania. Niedźwiedzia skóra zsunęła się po nim, upadając głucho na ziemie, a ciało mimowolnie zadrżało. Jeśli by mógł, najchętniej zostałby tam do rana, jednak zbliżająca się godzina jego zmiany, stanowczo wybijała mu ten pomysł z głowy. Przepasał się nieco lżejszymi skórami, tak by chociaż trochę chroniły go przed mrozem, jednocześnie nie ograniczając jego ruchów i zaczął schodzić krętymi schodami. Te znał już na pamięć, więc z łatwością omijał każde pęknięcie i przeskakując nie raz po parę, co bardziej zniszczonych schodków, szybko znalazł się na dole. Z niezadowoleniem zauważył, że wiatr, nie tyle, co przybrał na sile, lecz zmieszał się ze śniegiem i wirując jak szalony, atakował lodowymi podmuchami, wszystko, co stanęło mu na drodze. Doprawdy, dawno nie było tak paskudnej nocy. Wychodząc, szarpnęło mocno jego ciałem, lecz zaparł się mocno nogami, dzięki czemu udało mu się nie stracić równowagi i powoli posuwać się na przód. Przynajmniej miał pewność, że jego warta będzie spokojna, w końcu żadna inteligentna istota nie będzie wychodziła w taką pogodę z domu, bez naprawdę pilnego powodu... prawda?
Wysokie konary drzew rzucały się na wszystkie strony, zrzucając z siebie kolejne pokłady śniegu, a księżyc spowił się ciemnymi chmurami, nie siląc się nawet na oświetlenie drogi. Nie, żeby basiorowi specjalnie utrudniało to drogę. Znał już te tereny na pamięć, więc bez najmniejszego problemu zaczął kierować się do dobrze znanego mu miejsca. Śnieg trzeszczał nieprzyjemnie pod jego łapami, zagłuszany nie raz przez bardziej porywiste podmuchy wiatru. Zamieć wdzierała się do nosa, szorstko ocierała o skórę i przyklejała do futra, tworząc coraz to większe zbitki, lecz Kvisch nie zwracał na to większej uwagi. Użył nieco swojej magii, mącąc w krążącej w jego ciele truciźnie i dostarczając tym samym do organizmu nieco adrenaliny, która pomogła mu szybciej się poruszać. Musiał tylko dotrzeć do punktu między skałami, skąd zwykle patrolował teren. Wysokie, zlodowaciałe głazy, stykały się ze sobą czubkami, tworząc swego rodzaju mini jaskinie i dając wystarczającą ochronę przed wiatrem, by spokojnie przeczekać noc. Jednocześnie miejsce znajdowało się w na tyle dobrej lokalizacji, by bez problemu basior mógł wyłapać każdy najdrobniejszy szelest w promieniu najbliższych kilometrów, choć nie zapowiadało się, by coś takiego miało mieć miejsce.
Choć droga była długa i żmudna, basiorowi w końcu udało się dotrzeć do wyznaczonego punktu. Wchodząc do środka, od razu zrzucił z siebie przemoczone futra i otrzepał się z pozostałości śniegu. Wiatr dalej szalał na zewnątrz, lecz basior mógł w końcu odetchnąć z ulgą. Zmęczony całą podróżą, położył się przy wejściu i zaczął nasłuchiwać. Mimo niesprzyjającej pogody noc zdawała się jednak spokojna, jedyne co rzucało się basiorowi na uszy to wszelkiego rodzaju świsty wiatru, uginające się pod jego naporem drzewa i ewentualne szmery uderzających o siebie gałęzi. Po niecałej więc godzinie, mocno znużony zasnął płytkim snem.
Odpoczynek jego nie trwał specjalnie długo. Parę godzin przed świtem, obudził go ryk okrutny i trzepot ptasich skrzydeł. Podniósł się szybko na równe łapy, lecz głowa jego zdawała się cięższa niż zwykle. Zachwiał się, o mało nie lądując z powrotem na ziemi, lecz udało mu się w ostatniej chwili odzyskać równowagę. Pogoda niewiele się zmieniła przez ten czas, a może nawet i przybrała na sile. Ciężkie podmuchy zdawały się próbować przewalić już teraz wszystkie drzewa, nawet te najgrubsze i najcięższe, które skrzypiały teraz niemiłosiernie, kładąc się i oddając tym samym pokłony niewidzialnemu panu. Jego położenie zdawało się nie być już tak bezpiecznie, jak wydawało się parę godzin wcześniej, szczególnie biorąc pod uwagę wszechobecność gór w pobliżu. Nie tak mało razy, zdarzały się tu lawiny, a biorąc pod uwagę masę świeżego śniegu, którego napadało przez ostatnie dni, szanse na tragedię niebezpiecznie rosły.
Przede wszystkim należało jednak namierzyć źródło ryku, bo to ono zdawało się teraz najrealniejszym niebezpieczeństwem. Basior wyszedł ze schronienia, a jego futro od razu zostało smagane przeszywającym zimnem. Skupił się, ignorując irytujący fakt, że kręciło mu się w głowie i przeczucie, jakby zaraz jego ciało stracić miało wszelkie siły. Wmawiał sobie uparcie, że przecież nie jest tak słaby, by nie móc zrobić szybkiego obchodu, a jego ciało po prostu jest jeszcze zaspane.
Gdy skupił się na swoich zmysłach, wyczuwał niedaleko stąd obecność dwóch istot, w czym obie totalnie były mu obce, a z tej odległości i przy takich warunkach, ciężko było mu ocenić nawet ich gatunek, choć to drugie niewyraźnie wydawało się przypominać wilka. Brodząc w głębokim śniegu i słaniając się od wiatru, ruszył przed siebie, czując się odpowiedzialnym za to, by zreflektować się, kto, lub co, zakłóca spokój, bądź też czy komuś nie zagraża niebezpieczeństwo. Chociaż niespecjalnie obchodziło go czyjeś życie, chcąc pozostać w tym społeczeństwie, musiał zwracać uwagę na takie rzeczy i reagować, z czego doskonale zdawał sobie sprawę. Choć, kłóciło się to z jego przekonaniami. W duchu przeklinał ich nieodpowiedzialność i wychodzenie w tak koszmarną pogodę, lecz mimo to, szedł uparcie przed siebie. W pół drogi był już w stanie ocenić, że niedaleko znajduję się niewątpliwie wilk, lecz druga postać... Nie zdawała się pasować do żadnego ze znanych mu zapachów. Miała w sobie coś z niedźwiedzia, lecz zapach był o wiele silniejszy i nieco zalatywał padliną, tak jakby istota żyła już zdecydowanie za długo na tym świecie. Bez namysłu Kvisch przyspieszył kroku, by zaraz znaleźć się na terenie lasu, gdzie śniegu leżało zdecydowanie mniej i bieg stał się zdecydowanie prostszy. Jego płuca płonęły od napływu zimnego, ostrego powietrza, lecz nie zwalniał tempa. Powietrze przeszył kolejny ogłuszający ryk i zdecydowanie można było wyczuć unoszącą się dookoła woń krwi. Basior wbiegł w końcu na otwartą polanę, gdzie bez wątpienia przebywał jakiś obcy wilk i to... Coś. Doprawdy, pierwszy raz czuł coś takiego. Ziemia drżała, gdy zwierze się przemieszczało, dzięki czemu basior mógł mniej więcej oszacować jego wielkość, która swoją drogą była zadziwiająca, lecz także bez problemu mógł dzięki temu nawigować, gdzie się owo monstrum przemieszcza. Choć z początku naturalnie przeszło mu przez myśl, by nie wtrącać się w walkę, winą obcego w końcu było, że wyszedł w taką pogodę i natknął się na jakieś zwierzę, lecz niestety zdawał sobie sprawę, że jeśli ten przypadkowo umrze, wina niejako spadnie też na niego, za nie udzielenie pomocy, a to postawiłoby go w niekorzystnym świetle, nie mówiąc już o czekających na niego konsekwencjach. Przemknął więc po polanie, niemalże sunąc brzuchem, po śniegu i starając się nie zwracać na siebie uwagi. W końcu udało mu się dostać do wrogiego stworzenia na tyle blisko, że było na wyciągnięcie łapy. Po drodze udało mu się nawet przygotować silną truciznę unieruchamiającą, którą wprowadził do ciała napastnika dzięki szybkiemu atakowi pazurami. Przez jego gabaryty nie wiedział, czy taka dawka wystarczy, ale najwyżej zaatakuje ponownie. Na tę chwilę odskoczył do tyłu, po czym unikając lecących w jego stronę ogromnych pazurów, dołączył do, prawdopodobnie, członka watahy. W tym samym momencie coś innego przykuło jego uwagę.
Podczas gdy potwór wydał z siebie kolejny ryk i już zamierzał dosięgnąć ich dwójkę, Kvisch czuł, że coś się zbliża. Czuł to pod łapami, bardzo delikatne drżenie ziemi i nie było to spowodowane poruszaniem się zamierzającej atakować istoty. Gdzieś w oddali jego uszy wyłapywały jakieś nowe szumy... Szumy, które niebezpiecznie szybko się zbliżały.
- Na ziemię! - zdążył tylko telepatycznie wysyczeć wiadomość nieznajomemu wilkowi i odepchnąć go za grube skały, samemu jednak nie nadążając, by uchylić się przed niespodziewanym i silnym chwytem ze strony bestii. Zanim zdążył jednak jakkolwiek zareagować, tona rozpędzonego śniegu uderzyła z impetem w jego ciało, uwalniając z uchwytu i przenosząc go coraz to dalej i dalej, przykrywając przy tym coraz to grubszą warstwą. Walcząc o każdy oddech, starał się jakkolwiek zapanować nad swoim ciałem, lecz te bezwładnie turlało się przed siebie, niesione przez lawinę. Czuł jak zebrane razem z nim kamienie i gałęzie uderzają w niego co chwile, otwierając coraz to nowsze rany. Ostatnie co udało mu się zarejestrować, to zahaczenie o coś obrożą, potworny ból i brak możliwości złapania oddechu. Następnie zapadła ciemność.

<Ktoś?>

Słowa: 1741

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics