sobota, 11 kwietnia 2020

Od Sarin CD. Valeriana


- Tak właściwie to jak chcesz, żebym ich nastraszył? – usłyszałam w odpowiedzi pytający ton basiora. Moim spostrzeżeniom nie umknął również fakt, że dotychczas idący potulnie za mną samiec teraz znajdował się na równi ze mną. W dalszym ciągu zachowywał jednak bezpieczną odległość, co przyjęłam z ulgą.
- Cóż… widzisz, kwestia tych przemiłych osobników jest dość skomplikowana – odparłam. – Teoretycznie rzecz biorąc, wiszę im pieniądze. I to dość sporo. W praktyce nie mam zamiaru ich oddawać.
Wypowiadając te słowa, czułam, jak wzrok basiora dosłownie wżera się w tył mojej głowy. Jego kroki stopniowo zwalniały, aby ostatecznie zupełnie stanąć.
- Nie mama zamiaru pomagać ci w terroryzowaniu lisów. Potrzebuje informacji, ale nie cudzym kosztem – prychnął z niezadowoleniem samiec, rzucając mi wyzywające spojrzenie. – Mam zamiar złapać lisich złodziei, ale nie przy pomocy wilczego złodzieja.
- To nie wygląda aż tak źle, jak brzmi w teorii. Chodź, wytłumaczę ci w drodze. Nie mam zamiaru robić postoju po środku niczego – powiedziałam, po czym ruszyłam dalej przed siebie. Gdy usłyszałam ciężkie kroki basiora wlokące się za mną, kontynuowałam. – Widzisz, często grywam z nimi w karty. Głównie dlatego, że żaden szanujący się wilk nie podejmie się wyzwania karcianego od kogoś, kto wygląda na lisa. Nawet, jeśli w rzeczywistości nim nie jest. Tym dwóm natomiast gatunek przeciwnika zwyczajnie zwisa – tłumaczyłam. Gdy wijąca się przed nami ścieżka powoli zaczęła przyjmować znajomy kształt, zwolniłam, żeby zdążyć odpowiedzieć basiorowi całość zanim dojdziemy do celu. – Ogólnie rzecz biorąc, kantują jak cholera. Ja naturalnie nie jestem całkowicie czysta pod tym względem, przy czym robię to z klasą. Oni za to są oczywiści. Przy ostatniej rozgrywce, jaką razem z nimi prowadziłam, orżnęli mnie w tak banalny sposób, że szkoda opowiadać. Wytknęłam im wszystkie kanty tej gry i powiedziałam, że nie mam zamiaru oddawać im tego, co wygrali przez oszustwo. Oni natomiast stwierdzili, że dopóki nie otrzymają pieniędzy, nie mam życia w ich wiosce.
Przez chwilę wędrowaliśmy w całkowitej ciszy, w trakcie której mój towarzysz analizował moją opowieść. Ja za to skupiłam się na bacznym badaniu szlaku – byliśmy już bowiem bardzo blisko lisiej osady, a to mogło oznaczać napotkanie na swojej drodze jednego z patroli. O ile moja obecność dałoby się wytłumaczyć w jakikolwiek sposób, z moim dużym kolegom mógłby być mały problem.
- Dobrze, a jaka w tym wszystkim jest moja rola? – spytał po chwili basior.
- Poczekasz przy obrzeżach wioski. Ja w tym czasie pójdę do Informatorki, od której postaram się coś wyciągnąć. Założę się, że w międzyczasie kilku kapusiów zdąży na mnie donieść. Moi „przyjaciele od kart” znają się z dość rozpoznawalną na tym terenie szychą… ZARAZ – momentalnie stanęłam, powoli uświadamiając sobie jak bardzo beznadziejny był mój poprzedni plan, w połączeniu z tym, co mogliśmy zrobić w zamian. Basior stanął w milczeniu, z widocznym zmieszaniem czekając na moje dalsze tłumaczenia.
- Zapomnijmy o Informatorce. Kto może mieć największą wiedzę o lisim półświatku, jak nie lisi mafioso?
- Chyba nie chcesz pakować się w sam środek gangu?
- Jestem spontaniczna, ale nie głupia. Posłuchaj – wystarczy, że wejdę do miasta, a już będę miała na karku gości od długu karcianego. Dla przypomnienia – dobrych kolegów tutejszej grupy przestępczej. Wystarczy, że zwabię ich na obrzeża osady. Z twoją pomocą możemy ich unieruchomić i przepytać! Ty masz informacje, oni robią pod siebie ze strachu przed kolosalnym lwo-wilku i w efekcie ja mam spokój. Wszyscy kończą zadowoleni, każdy ma to co chciał. Rozchodzimy się do domów i zapominamy o całej sytuacji. No, przynajmniej ja zapominam, bo ty dalej szukasz złodzieja.


<Valerian?>

Słowa: 563

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics