niedziela, 19 kwietnia 2020

Od Jastesa CD. Vallieany

Kiedy mały z zaczepnym błyskiem w oku i podstępnym uśmieszkiem pokazał różki, uśmiechnąłem się lekko pod nosem, zdając sobie sprawę, że wspólna droga może nie będzie aż taka zła jak myślałem, przynajmniej jeśli chodzi o atmosferę między nami. Z takim charakterkiem z pewnością nie będzie nudno, a bycie obserwatorem rozmów tego typu czy raczej sprzeczania się, od dawna było dla mnie obfitą fontanną rozrywki i nie powiem, czerpałem dużą przyjemność nawet z uczestniczenia w nich osobiście. Miałem tylko nadzieję, że bachor nie rozpędzi się zbytnio w swojej złośliwości, chociaż...Niech tylko spróbuje. Pozna wtedy prawdziwego mistrza ciętego języka. Pani Vallieana też zresztą nie daje sobą pomiatać...Tak, jeżeli nie bezpiecznie, to zdecydowanie będzie ciekawie.
Ostatni raz obejrzałem się za siebie, puszczając młodszego przodem, który wyraźnie zdeterminowany, by od samego początku nie pozostawać w tyle za waderą, ostro za nią ruszył. Ja zaś obrzuciłem uważnym spojrzeniem drzewa, szukając choćby najdelikatniejszego ruchu, który mógłby wzbudzić podejrzenia, lecz nieruchome pnie nawet jeśli skrywały jakąś niepokojącą obecność, nie dały tego po sobie znać i dalej tkwiły w bezruchu. Nie do końca uspokojony, przywołałem delikatny powiew i pozwoliłem płynąć mu wokół mojego pyska, tak by lepiej móc usłyszeć cokolwiek, co z sobą niósł, lecz i jego pieśń nie miała w sobie żadnych podejrzanych elementów.
- Bądź naszym strażnikiem.-szepnąłem, splatając prośbę z jego wartkim nurtem, po czym puściłem go i jeszcze raz obrzuciłem spojrzeniem rosnącą wokół roślinność. Czułem jak lekki oddech wiatru ślizga się między drzewami, sunie pośród wysokich traw i co najważniejsze, nie oddala się tylko krąży w pewnej odległości. Pilnuje.
- Dziękuję.- odparłem ze szczerą wdzięcznością.
- Hej! Zapuściłeś korzenie, czy co!?- dobiegło mnie wołanie stojącego w dość sporej odległości szczeniaka, mającego waderę kilka metrów przed sobą. Stąd widziałem, jak oboje patrzą na mnie z konsternacją, a mały dodatkowo wydawał się wyjątkowo zniecierpliwiony.
- Czy on ma jakiekolwiek pojęcie o manierach?- prychnąłem z oburzeniem, od razu ze spoczynku przechodząc w płynny, szybki trucht.- Najpierw nie raczył podziękować, teraz próbuje się rządzić i tak odzywa do starszych. Ale dobrze, do mnie niech mówi jak chce, ale jeśli w jakikolwiek sposób urazi panią Vallieanę...nie zdzierżę. - niemal od urodzenia moi surowi rodzice wpajali mnie i mojej kochanej siostrze czym jest szacunek i jak odpowiednio zachowywać się w towarzystwie, nie przynosząc wstydu rodzinie, a dalej idąc- całemu rodowi. Dlatego w rozmowach z wilkami pełnymi pogardy czy też po prostu nieuprzejmymi, jestem wyjątkowo wrażliwy na ich sposób obchodzenia się z moją osobą. Chociaż pal licho moją osobę i opanowanie, które jej zazwyczaj towarzyszy, jeżeli w mojej obecności ktoś obrazi waderę.
- Biegnijcie dalej!- odkrzyknąłem, pokonując w szybkim tempie dzielącą nas odległość, a gdy mój głos dotarł to ich uszu, nie czekając odwrócili się i ruszyli przed siebie, a ja zwiększyłem prędkość tak, że już po chwili znajdowałem się parę metrów za dzieciakiem, któremu w ruchu widocznie przeszkadzała zwisająca z szyi, pokaźnej wielkości maska. Przy odrobinie szczęścia przy polowaniu uda się ją wysłać do stu diabłów, a póki co próbowałem nie skupiać uwagi na jej powierzchni, która w dalszym ciągu wywoływała nieprzyjemne uczucie i nerwowy dreszcz w całym ciele.
~*~
- Wyczułeś coś, przyjacielu?- szepnąłem tak cicho jak tylko mogłem, zanurzając pysk w cieniutkim strumieniu wiatru, który wyciągnąłem z opływającego naszą trójkę szerokiego nurtu, nie zauważonego przez nikogo oprócz mnie i nastawiłem uszy, lecz na próżno. Nic, pomimo nieustannego niepokoju i jakiegoś zmysłu, który podpowiadał mi że od samego początku jesteśmy śledzeni.
Czy gadanie do żywiołu jest normalne? zadałem sobie przypadkowe pytanie, które nagle nasunęło się na myśl i głęboko zastanowiło. Byłem świadomy, że nie jestem jedynym wilkiem na świecie, któremu w udziale przypadła kontrola nad wiatrem i nie miałem zielonego pojęcia jak wygląda ona u innych. Czy posługują się nim tylko i wyłącznie za pomocą woli i chęci? Czy wszyscy potrafią nad nim zapanować przy użyciu tej samej techniki czy na własny, niepowtarzalny sposób? Czy jego inni przyjaciele jeżeli są w stanie złapać powiew, którym akurat się posługuję, są w stanie usłyszeć wypowiedziane przeze mnie słowa? Miałem nadzieję, że nie. Być może nie wszyscy posiadają zdolność do usłyszenia, co ma do powiedzenia...W takim razie, czy ja byłbym w stanie usłyszeć ich?
- Czy moglibyśmy w końcu coś zjeść?- jęknął szczeniak, po raz czwarty w przeciągu ostatnich pięciu minut, oddychając szybko i równając się z przewodzącą orszakowi Vallieaną.
- Niedługo dotrzemy w okolice Lasu Ayre, gdzie nietrudno o wyżywienie nas trojga. Tam zapolujemy i odpoczniemy, pasuje?- odparła lekko znudzonym głosem, nie odwracając głowy od wytyczonej ścieżki, a tym samym nie racząc spojrzeniem wymiękającego szczeniaka.
- No dobrze. Ale trzymam za słowo!- mruknął, skupiając uwagę na otaczających nas drzewach, na które ja nieustannie miałem oko.
Muszę się przyznać, że szczerze sam bym coś zjadł i to jak najszybciej. Z powodu wielu nieprzyjemnych wrażeń i kotłujących się we mnie wcześniej emocji, nie byłem w stanie wyczuć przytłumionych przez nie jęknięć i protestów żołądka, który teraz, raz za razem, pozwalał sobie na coraz gwałtowniejsze i bardziej pewne wołanie. Ostatnie mięso w pysku, będące zaledwie połową zwykłej porcji, miałem wczoraj wieczorem, a porządną strawę- rano przed wyczerpującym treningiem, dlatego teraz truchtałem krokiem ciężkim, nie wysilając zbytnio nóg. Byłem pewien, że jedyna wadera w naszym gronie również była głodna. Przecież cały ten teatrzyk poprzedziła jej prośba o wspólne polowanie.
- Ot i jesteśmy u celu.- rzuciła Vallieana zatrzymując się i odwracając ku nam. Szczeniak szybko robiąc bokami uniósł pyszczek w górę i wpatrzył się w leśną głuszę, jakby już szukał potencjalnej ofiary, przycupniętej i nieruchomej pod wpływem jego uporczywego wzroku.
- Pomożesz nam w tropieniu, a my zajmiemy się resztą. Tylko trzymaj się w pobliżu i spróbuj nadążyć.- mruknąłem, łapiąc szybki kontakt wzrokowy z towarzyszką. Normalnie kazałbym mu siedzieć na tyłku i czekać na nasz zwycięski powrót, jednak miałem nadzieję, że gdy będzie musiał trochę wysilić swoje krótkie nóżki i skupić się bardziej na niezgubieniu i podążaniu za nami niż na wiszącym mu na szyi balaście, maska mogłaby urwać się i spaść. O zrzuceniu jej przez samego szczeniaka mogłem tylko pomarzyć...
A nawet gdyby zniknął nam z oczu i tak szybko go odnajdziemy. Jak nie przez uszy i nosy, to przez wiatr, który w razie czego go ochroni.
- Na co jeszcze czekamy?- zapytał podekscytowany podrostek, energicznie machając ogonem i przestępując z łapy na łapę, jak gdyby nie miał za sobą ponad godzinnego biegu. Skubaniec miał jednak całkiem przyzwoitą wytrzymałość, której nie spodziewałem się zobaczyć, po tym jak ledwo żywy wisiał w moim pysku. Więc albo trenuje, albo wędruje, albo dość często ucieka przed tymi swoimi cienistymi niedźwiedziami.
- Trzymajmy się w zasięgu wzroku. Pan Jastes w lewo, ja w prawo, a ty pośrodku i ławą w las. Jak ktoś coś wyczuje, niech da znać.- zarządziła pani Vallieana. - Nikt nie ma obiekcji? - mały pokręcił głową i z lekkim zniecierpliwieniem zaczął rysować pazurami po cienkiej warstwie żółtawobrązowego śniegu, ja zaś nie wykonałem żadnego ruchu, tylko spokojnie patrzyłem w oczy pytającej, szukając w nich najmniejszych oznak nerwowości czy dalszego strachu i dojrzałem je, lecz ukryte i przesłonięte przez lekką zasłonę podekscytowania i nadziei oraz porozumiewawczy błysk. Uśmiechnąłem się pod nosem na ten widok, ciesząc się że oboje dzięki tej niecało półtoragodzinnej podróży bez żadnych niespodzianek mogliśmy się trochę uspokoić, po czym nie czekając na resztę kompanii ruszyłem powoli w las, z opuszczoną szyją, kątem oka obserwując szczeniaka, jak powoli przekracza granicę lasu i skupia się na szukaniu śladów i zapachów.
Podążaj za nim i w razie czego spróbuj obronić. nakazałem i posłałem przelatujący akurat obok powiew ku najmłodszemu tak, by krążył w pobliżu, ale by mały nie zwrócił na to uwagi. Kiedy upewniłem się, że znajduje się w odpowiedniej odległości, schyliłem głowę i z nosem przy ziemi zacząłem wypatrywać pozostawionych przez zwierzynę oznak niedawnej obecności i poszukiwać wciąż unoszących się, zanikających woni, jednocześnie słuchając czy z oddali nie dochodzą jakieś niepokojące dźwięki.
Co my tu mamy...pomyślałem, natykając się na charakterystyczne zajęcze tropy, z dwoma równoległymi wgłębieniami obok siebie i dwoma kolejnymi przed, jeden tuż za drugim. Krytycznym okiem przyjrzałem się wymiarom skoków i głęboko wciągnąłem powietrze, unosząc powoli głowę by zobaczyć kierunek, w którym podążał szarak.
- Dziś pozwolę ci żyć, przyjacielu.- mruknąłem, porzucając ślady. Takim małym zającem nie najadłby się nawet sam dzieciak, a co dopiero dzielić się nim z dwoma dorosłymi wilkami. Po co więc marnować siły na tak małe zwierzę i potem jeszcze taszczyć je w pysku, by zawadzało w gonitwie za czymś większym?
Podążyłem w głąb lasu, rzucając szybkie spojrzenie w prawo, by zobaczyć w jakiej odległości znajduje się szczeniak i wadera, lecz gdy tylko ujrzałem przeskakującego przez kłodę młodzika, a dalej przypatrującą się czemuś waderę, z powrotem skupiłem uwagę na śniegu przede mną i ostrożnie przedarłem się przez gęsto wypełniony gołymi gałęziami odcinek, czując jak te czarne ramiona mierzwią mi sierść na grzbiecie. Gdy ponownie znalazłem się na całkiem swobodnej przestrzeni, otrzepałem się z niewielkiej ilości białego puchu, który zsunął się na mnie wcześniej.
A tu? jednym rzutem oka ogarnąłem ciągnące się ślady małych łap, jedna za drugą i z westchnieniem oderwałem się od nich i poszedłem dalej. Lisa przecież jeść nie będziemy.
Mój żołądek warknął wściekle, gryząc mnie zajadle od środka, ale zignorowałem niewdzięcznika i westchnąłem. Żeby tak trafił się jakiś porządny rogacz...
Wtem leśną ciszę rozdarł dźwięk tak nagły i uporczywy, że siedzące na gałęziach czarne jak noc gawrony z głośnym krzykiem poderwały się w górę. Głos ten straszny, niby zaklęcie sparaliżował całe moje ciało, spowodował natychmiastowe wstrzymanie oddechu i eksplozję tak wielu gwałtownych i rozhukanych emocji naraz, że mój przytłoczony umysł ledwie poradził sobie z rozpoznaniem ich wszystkich.
Nad leśną otchłanią jak grom przetoczyło się mrożące krew w żyłach, ochrypłe wycie, o barwie tak lodowatej, jakby to wszystkie mrozy świata połączyły się w jedno ciało i wydobyły ze swojej piersi źródło ich istnienia, a jednak tak rozbudowanej i skomplikowanej, że wydawało mi się jakby głos ten był jednocześnie niski i piskliwy, stabilny i chwiejny. Wraz z rozpoczęciem tej okropnej pieśni zalała mnie ogromna fala wściekłości i szaleństwa, które niosła wraz z sobą ta pełna wyrazu rzeka, wlewając się do mojej głowy i czyniąc tam takie rzeczy, jakich chyba nigdy w życiu nie doświadczyłem.
A potworny dźwięk trwał i trwał, ani na chwilę nie tracąc ani na sile ani na potędze burzących się w nim emocji i zdawać by się mogło, że z każdą sekundą nabiera mocy i nakrywa mrocznym płaszczem coraz dalsze połacie lasu, pogrążając je w bojaźni i bezruchu.
I nagle, tak gwałtownie jak się rozpoczęło, tak samo wycie urwało się jak ścięte nożem, pozostawiając po sobie jedynie powoli cichnące echo i bezmiar ciszy, która ogarnęła las.
Przez parę sekund nie potrafiłem się otrząsnąć i stałem tak, z uniesionym pyskiem i zmierzwionym futrem, czując jak po grzbiecie spływa mi lodowaty dreszcz. W końcu jednak wyrwałem się spod złego czaru i rzuciłem w bok, wypatrując sylwetek moich towarzyszy. Stąd widziałem jak mały skulił się i ogromnymi oczami wpatrywał w maskę, leżącą tuż przed jego łapami. Pani Vallieana również zastygła, z jedną łapą uniesioną i lekko skulonymi uszami, pełna napięcia i wyczekiwania.
-Vallieano, dzieciaku, do mnie!- krzyknąłem, celowo pomijając uprzejmości, by choć trochę zyskać na czasie. Miałem takie wrażenie jakby posiadacz głosu specjalnie oznajmił nam swoją obecność i teraz obserwował z pogardą i rozbawieniem, jak zbiegamy się i wodzimy po sobie spanikowanym wzrokiem, oddychając głośno i nieregularnie, rozglądając się na wszystkie strony w oczekiwaniu na niespodziewany atak.
-P-p-przecie-ż, to...- wyszeptał urywanym głosem przestraszony młodzik, ani razu nie odwracając wzroku od drewnianego przedmiotu, trzęsąc się przeraźliwie i wyglądając, jakby właśnie ujrzał ducha. 
-Cicho!- szepnąłem, gdy wiatr owinął się wokół moich uszu, przekazując coś, co wzbudziło jeszcze większy niepokój, po czym szybko oderwał się od mojego ciała i zniknął. I wadera i szczeniak zastygli, z początku wpatrując się w wyraz mojego pyska, gdy starałem się dosłyszeć dziwny dźwięk i go zidentyfikować, lecz gdy sami zaczęli go słyszeć, skierowali pełną uwagę na otaczające nas drzewa. W chwili gdy w polu mojego widzenia ukazała się ogromna masa pędzącego na nas stada spłoszonych zwierząt moje oczy rozszerzyły się i gwałtownym zrywem poderwałem się w górę.
-W nogi!



<Vallieano? Nie może być przecież za łatwo, prawda?>

Słowa: 1971

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics