czwartek, 2 kwietnia 2020

Od Ashayi do Jastesa

Pierwszy dzień samodzielnego działania jako mag czarnej magii, tydzień po Próbie Śniegu, pierwsze zadanie do wykonania. I już zaczynałam współczuć Spero, że przez tyle czasu była w tym sama, wśród innych magów, parających się innym rodzajem magii... Powszechnie uważanym za lepszy, właściwszy. Nie wiem skąd to się brało, ale miałam wrażenie, że wszyscy magowie białej magii patrzą na mnie z pewną wyższością. Jakby mieli mi za złe, że nie postanowiłam poświęcić się ich rodzajowi magii... Jakby to miało jakieś znaczenie. Jakby jeden rodzaj magii różnił się od drugiego czymś więcej niż przeznaczeniem, do którego się je wykorzystywało. A ich zdziwienie było nad wyraz wielkie. Jakby sądzili, że postanowię iść ścieżką białej magii, na przekór tego, co podpowiada mi serce.
Pomijając to, nowe zajęcie, którym zaczęłam się zajmować po egzaminie na maga, było całkiem przyjemne. Na co dzień nic szczególnego, czarną magię wykorzystywało się głównie w sytuacjach patowych bądź jakiegoś zagrożenia, do badań... A czasami magów posługujących się nią brano do ochrony.
- Naprawdę? - popatrzyłam z niedowierzaniem na mojego przełożonego. Rosły basior nawet nie podniósł na mnie wzroku znad przerzucanych telekinezą papierów. - Mam ochraniać posłańca? Będę go tylko spowalniać.
- Musi przejść przez Strefę Wykluczenia - powiedział spokojnie, z pewnym roztargnieniem. Jakby dawał mi do zrozumienia, że ma ważniejsze rzeczy na głowie niż użeranie się ze szczeniakiem.
No tak, wzorem okazywania empatii to on nie był.
Więc zwyczajnie, z ciężkim westchnieniem, odwróciłam się i wyszłam. Musiałam się skontaktować z tym gościem i przygotować do wyprawy. Miałam tylko nadzieję, że nie okaże się chamem. Pewnie byśmy się wtedy po drodze pozabijali...

~*~

Wróciłam do mieszkania Spero w Centrum, gdzie chwilowo pomieszkiwałam, żeby zebrać potrzebne  do podróży rzeczy. Skóry, jagody, suszone mięso, kilka eliksirów rozgrzewających z bogatej kolekcji mojej mamy, no i oczywiście krew. Fiolki z nią posegregowałam mniej więcej przeznaczeniem, pozwiązywałam sznurkiem i ostrożnie umieściłam w jednej z dwóch sakw, z których składała się torba, którą wybrałam. I płaszcz. Tak... Płaszcz.
Tylko gdzie on, do kurwy nędzy, jest?
Nie wiem jakim cudem, ale dzień wcześniej musiałam go gdzieś rzucić. Przez jakieś pół godziny miotałam się po mieszkaniu, szukając czerwonej pamiątki po mojej biologicznej matce. W końcu znalazłam ją pod skórami, z których skombinowałam sobie wczoraj legowisko. Jak się tam znalazł? Dobre pytanie. Bo nie przypominałam sobie, żebym szła z nim spać...
Niemniej jednak znalazł się, a to najważniejsze.
Chwilę kręciłam się jeszcze, szukając po szafkach i kredensach świeczek z pszczelego wosku, kredy i odpowiednio szerokiej miski. Potem otworzyłam okno, żeby zgarnąć zalegający na parapecie śnieg do naczynia. Krótkim zaklęciem roztopiłam go, miskę przeniosłam na blat w kuchni, uważając, by nie rozlać wody. Szybko nakreśliłam kredą na drewnianej podłodze pentagram, najprostszy symbol  pozwalający zgromadzić moc, na jego krańcach ustawiłam świeczki, które zapaliłam, również korzystając z zaklęcia. Następnie miskę przełożyłam na jego środek.
Wzięłam głęboki oddech i zanurzyłam pysk w wodzie.
Gdy otworzyłam oczy, zobaczyłam białego basiora z czerwonymi piórami wyrastającymi z grzbietu. Dostrzegł mnie niemal natychmiast, przerywając to, co robił, upuszczając na podłogę jakieś naczynie.
Nie widziałam do końca jego otoczenia, z resztą nie było mi to potrzebne, a kreowanie takich niuansów to tylko niepotrzebne marnowanie energii. Grunt, żebym widziała wilka, z którym chciałam się skontaktować i żeby w miarę możliwości on widział mnie.
- Co...? - zaczął basior, widocznie wytrącony z równowagi, pewnie co najmniej przestraszony moim nagłym pojawieniem się. Od razu jego wzrok przykuły moje oczy... Z trudem powstrzymałam się od fuknięcia za to czegoś niemiłego pod jego adresem, ale w porę uświadomiłam sobie, że to pewnie tylko odruch. Dlatego zamiast wyrzutów, powiedziałam po prostu spokojnie:
- Nie ma mnie tu fizycznie. Wykorzystałam projekcję astralną, żeby się z panem skontaktować - i, skoro już wiem, do kogo mam się zwracać, będę teraz mogła bez większego problemu kontaktować się z nim przy pomocy telepatii, pomijając różnorakie skomplikowane rytuały magiczne. Ale tego na razie nie mówiłam; wiele wilków na początku zraża się do tego. Z resztą, nie dziwię się im, bo na ich miejscu, gdybym nie wiedziała, na czym ta cała telepatia polega, też nie byłabym zadowolona świadomością, że ktoś może mi grzebać w myślach. Basior dowie się co i jak... później. - Może już pan wie, może nie, ale do następnej podróży jako posłańca przydzielono panu ochroniarza, czyli mnie.
- Ochroniarza...? - zaczął, ale nie dałam mu dokończyć. Nie miałam zbyt wiele czasu, projekcje astralne są średnio preferowaną przeze mnie formą komunikacji, bo w ich czasie moje ciało pozostaje bez opieki i bardzo łatwo można mnie zranić.
- Jestem magiem czarnej magii - uściśliłam, a w oczach basiora pojawiło się coś na kształt zrozumienia. - Nie wiem, co ma pan przenieść, ale widać coś istotnego dla Królestwa, skoro przydzielili panu maga - uśmiechnęłam się lekko, żeby złagodzić nieco ton, jakim mówiłam. Musiałam się streszczać, nie miałam czasu na takie niuanse jak modelowanie głosu. - Mam pomóc panu przejść bezpiecznie przez Strefę Wykluczenia, ale myślę, że wygodniej będzie iść od początku razem. Nie będziemy się szukać na granicy Strefy i marnować czasu. To gdzie moglibyśmy się spotkać?
Basior milczał chwilę, pewnie zastanawiając się nad odpowiedzią, ewentualnie próbując połapać się w znaczeniu słów, które wyrzuciłam z siebie przed chwilą z zabójczą prędkością. Za długo.
- Najwygodniej mi będzie przyjść tutaj. Wyruszamy skoro świt? - basior skinął powoli głową. - Super. To do zobaczenia... Ach. Gdzie moje maniery - uśmiechnęłam się promiennie. - Jestem Ashaya z Rodu Xijan. I, jak mógł się pan domyślić z mojego pospiesznego monologu, jestem magiem, który przez kilka najbliższych dni będzie panu towarzyszył w wykonywaniu posłańskich obowiązków. Mam nadzieję, że to będzie owocna współpraca i obydwoje wyjdziemy z niej żywi. Widzimy się jutro zaraz po wschodzie słońca, tutaj, gdzie się pan znajduje. Gdziekolwiek to jest - uśmiechnęłam się jeszcze promienniej. Basior ewidentnie nie wiedział, co się dzieje. Tym ciekawiej. Jak się do jutra nie połapie, wytłumaczę mu po drodze.
Zniknęłam. To znaczy, zniknęłam ze wzroku białego basiora. W rzeczywistości po prostu zakończyłam projekcję, wyciągając pysk z miski z wodą.
Otrzepałam się, żeby pozbyć się wody z sierści. Resztę wieczoru spędziłam na dokończeniu pakowania, by z samego rana być gotową na przeskoczenie, wykorzystując krew Spero, do miejsca, w którym dzisiaj zastałam basiora.

~*~

Wraz ze świtem, z zarzuconym na siebie czerwonym płaszczem i torbą podróżną na grzbiecie, wymieszałam swoją krew z tą należącą do Spero, która nadal mi została po Próbie. Przypomniałam sobie mniej więcej otoczenie, w którym wczoraj zastałam basiora, i przeskoczyłam.
Tym razem omal nie przyprawiłam posłańca o zawał, bo nieopatrznie wylądowałam... na nim. Zwalając go z nóg.
- Najmocniej przepraszam - powiedziałam z autentyczną skruchą w głosie, pospiesznie próbując zejść z wilka. - Nie miałam zamiaru... Nie sądziłam, że będzie pan akurat tędy przechodził.

<Jastes? Coś Ash ma tendencję do wielkich wejść xD>

Słowa: 1070

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics