– Książka trafiła do naprawy ze względu na jej marny stan i fakt, że nie była używana. – powiedziała szczerze bibliotekarka. – Mieliście, jako medycy, jeszcze jeden egzemplarz, więc ten nie uzyskał priorytetu, więc pewnie nadal tam siedzi. Jest nadzieja, że już może znajdować się w zamku i czekać na oprawienie, w innej salce bibliotecznej, jednak tam nie mam jak wejść. Nie mam kluczy, nie ja się tym znajduję. – Kończąc to zdanie pokręciła głową ze zrezygnowaniem.
Ja tak łatwo nie zrezygnuję… Odłożyłam książkę, zbliżając się do niej i zadałam pytanie:
– Kto ma klucze?
– Albo klucznik, albo jeden z dwóch pracowników, ale nawet nie wiem kim oni są…
Zamknęłam oczy, chcąc pomyśleć co w tej sytuacji można zrobić. Można by było udać się z prośbą o audiencję u kogo trzeba, być może nawet do samej Królowej, ale to może potrwać nawet kilka dni jak nie tygodni.
Otworzyłam oczy, chcąc zobaczyć jak długo jeszcze noc będzie trwała. Niestety, Księżyc chylił się ku horyzontowi, tak więc na realizację swojego szalonego planu nie mam zbyt dużo czasu.
– Ale wiesz, gdzie być może być ta sala lub sam “Leksykon”? Oda była lekko zaskoczona, ale ledwie dała to po sobie poznać. Jej bystre, acz niemal pozbawione emocji oczy zaczęły czytać niewidzialny tekst, a gdy podniosła głowę, przez soczewki, które miała na nosie, przebiegł błysk światła.
– Tak, powinnam wiedzieć… – przyznała szczerze, ale ostatnią sylabę lekko przeciągnęła, zupełnie jakby domyśliła się jaki mam plan. Zmarszczyła brwi i podeszła bliżej, oznajmiając niskim tonem głosu: – Nie pomogę ci włamać się do Zamku! To przestępstwo!
– W takim razie będę musiała dać sobie radę bez ciebie… – powiedziałam neutralnie, spodziewając się sprzeciwu z jej strony.
– Dlaczego nie poczekasz do świtu i poprosisz o pomoc wilki zajmujące się książkami w zamku?
– Mówiłam – potrzebuję tej księgi aby znaleźć odtrutkę dla wilczej rodziny z nieznaną chorobą. Prawdopodobnie chorobę wywołały jakieś kwiaty a do tego potrzebny jest mi księga. – Zaczęłam ruszać do drzwi, odprowadzana wzrokiem wilczycy. Nie zatrzymała mnie, nie zawołała, nawet się nie ruszyła – tylko patrzyła jak wychodzę z Wielkiej Biblioteki.
Zamknęłam za sobą drzwi, które jako jedyne mnie pożegnały skrzypieniem starych zawiasów, po czym wzniosłam się w pobliże Zamku, by następnie się do niego włamać. Mam nadzieję, że przynajmniej uda mi się uratować Arsena oraz jego rodzinę.
Ja tak łatwo nie zrezygnuję… Odłożyłam książkę, zbliżając się do niej i zadałam pytanie:
– Kto ma klucze?
– Albo klucznik, albo jeden z dwóch pracowników, ale nawet nie wiem kim oni są…
Zamknęłam oczy, chcąc pomyśleć co w tej sytuacji można zrobić. Można by było udać się z prośbą o audiencję u kogo trzeba, być może nawet do samej Królowej, ale to może potrwać nawet kilka dni jak nie tygodni.
Otworzyłam oczy, chcąc zobaczyć jak długo jeszcze noc będzie trwała. Niestety, Księżyc chylił się ku horyzontowi, tak więc na realizację swojego szalonego planu nie mam zbyt dużo czasu.
– Ale wiesz, gdzie być może być ta sala lub sam “Leksykon”? Oda była lekko zaskoczona, ale ledwie dała to po sobie poznać. Jej bystre, acz niemal pozbawione emocji oczy zaczęły czytać niewidzialny tekst, a gdy podniosła głowę, przez soczewki, które miała na nosie, przebiegł błysk światła.
– Tak, powinnam wiedzieć… – przyznała szczerze, ale ostatnią sylabę lekko przeciągnęła, zupełnie jakby domyśliła się jaki mam plan. Zmarszczyła brwi i podeszła bliżej, oznajmiając niskim tonem głosu: – Nie pomogę ci włamać się do Zamku! To przestępstwo!
– W takim razie będę musiała dać sobie radę bez ciebie… – powiedziałam neutralnie, spodziewając się sprzeciwu z jej strony.
– Dlaczego nie poczekasz do świtu i poprosisz o pomoc wilki zajmujące się książkami w zamku?
– Mówiłam – potrzebuję tej księgi aby znaleźć odtrutkę dla wilczej rodziny z nieznaną chorobą. Prawdopodobnie chorobę wywołały jakieś kwiaty a do tego potrzebny jest mi księga. – Zaczęłam ruszać do drzwi, odprowadzana wzrokiem wilczycy. Nie zatrzymała mnie, nie zawołała, nawet się nie ruszyła – tylko patrzyła jak wychodzę z Wielkiej Biblioteki.
Zamknęłam za sobą drzwi, które jako jedyne mnie pożegnały skrzypieniem starych zawiasów, po czym wzniosłam się w pobliże Zamku, by następnie się do niego włamać. Mam nadzieję, że przynajmniej uda mi się uratować Arsena oraz jego rodzinę.
– Ile można się dowiedzieć, kiedy się tylko słucha… – mruknęłam zadowolona do siebie. Przy pomocy telekinezy uchyliłam właz prowadzący do starych katakumb, rozejrzałam się dookoła, upewniając się, że jestem sama, po czym zanurzyłam się w ciemności studzienki, pamiętając, by wsadzić z powrotem płytę na swoje miejsce. Minęło trochę czasu, aż moje oczy przyzwyczaiły się do mroku panującego pod ziemią po czym ruszyłam jedyną drogą jaką miałam przed sobą – na przód.
O wejściu wiedziałam od jednego ze strażników, który wraz z kolegami bronili jakiś czas temu drogi do Zamku Królowej przed jakimiś protestantami czy chuliganami… Akurat ten, który został mi przydzielony, nie miał poważnych ran, ale trzeba było co nieco szyć i opatrzyć. Opowiadał koledze z sali, że dobrze, że nie znaleźli tego tajnego wejścia, ponieważ ciężej byłoby uniknąć konfrontacji tychże wilków z dworem i samą rodziną królewską. Z tego co opowiadał, jego dziadek budował te tunele i miały służyć za schron lub ewentualną drogę ucieczki władcy naszego królestwa, stąd wiedział o ich istnieniu, jako jeden z nielicznych (podobno strażnicy znający tajemnice Zamku nazywano strażnikami tajemnic czy jakoś tak…). Kolega, prawdopodobnie znając tą tajemnicę, przyznał mu rację po czym zaczęli obaj snuć plany bezkrwawej acz sprawiedliwej zemsty… Nie licząc kilku wybitych zębów.
Ja natomiast poszłam po narzędzia, lecz postanowiłam za ścianą poczekać, aż skończą rozmawiać. Postanowiłam zachować tą informację dla siebie - na wszelki wypadek.
Taki jak ten…
Po pewnym czasie pojawiła się słaba łuna światła, która przebijała się zza luźno ułożonymi cegłami oraz czymś, co sprawiało, że dziura była zasłonięta – być może obraz lub inna ozdoba ściany. Podeszłam jak najbliżej, szukając jakiejś szpary na tyle dużej, gdzie będę w stanie zobaczyć co jest po drugiej stronie.
Widziałam jedynie ścianę z naprzeciwka oraz zapalone pochodnie, które były źródłem światła. Przyłożyłam więc ucho, mając nadzieję, że nie ma w pobliżu żadnego strażnika… Nasłuchiwałam przez kilka dobrych sekund lub minut… albo i godzin?
Nikogo.
Telekinezą chwyciłam luźno wsadzone cegły po czym wsunęłam je ze ściany. Położyłam je w tym samym ułożeniu z boku ściany, by w razie potrzeby szybko “zamurować” tajne przejście. Odsunęłam kolorowy gobelin z szlachetnej wełny i egzotycznych tkanin (bo tym się okazała wisząca na ścianie ozdoba) na bok i ostrożnie wyjrzałam z ukrycia. Czułam jak moje mięśnie są napięte jak struna – włamałam się przecież do Zamek Srebrnej Królowej Silvarii na bogów! Moje zmysły weszły na wyższe obroty, czuwając by nikt mnie nie zauważył. Przypominając sobie dawne i obecne nauki z treningów, szlam niemalże bezszelestnie, starając się nie zwracać jakiejkolwiek na siebie uwagi…
Żałuję, że nie wzięłam z domu ze sobą swojej włóczni – mojej broni, którą najczęściej (i na razie jedynie) używam podczas swoich treningów. Była wykonana z srebra i stali zwanej tytanem. Metale sprowadziła moja matka – jako alchemiczka miała kontakty i możliwość ich kupna – a wykuciem zajęli się doświadczeni kowale, również dzięki znajomości alchemiczki. Ja i Kye mamy identyczne egzemplarze, jednak różniły się one zatopionymi w nich kryształami – mój posiada ametyst a włóczni Kye'a ma szafir. Ametryt oraz kyanit są niezwykle rzadkie, dlatego zdecydowano się na te dwa kryształy. Włócznia przydałaby mi się, gdyby ktoś nagle mnie zaatakował zamiast zapytać w klasycznym stylu "Kto tam?!" i w równie klasycznym stylu rozpocząć ucieczkę, jednak bez niej nie jestem bezbronna. Zaczęłam się też zastanawiać czy przypadkiem by mi bardziej nie przeszkadzała niż pomagała…
Przemyślania na później, Ami…
Przytulając do siebie skrzydła, ostrożnie skradałam się, przemierzając kolejne metry królewskich podziemi. Minęłam już wiele drzwi prowadzących do różnych pomieszczeń i komnat, ale żadne z nich nie są tymi, którymi szukam. A przynajmniej tak sądziłam… Uznałam, że drzwi do zamkowego archiwum i introligatorni ksiąg będą mniej więcej takie jak drzwi otwierające drogę do wnętrza Wielkiej Biblioteki. Kamienna ściana zaczęła się zmieniać na balustrady oddzielające od czarnej krawędzi w której spadały kaskady wody. Podziemne ogrody wyglądały niesamowicie – różnorodność wielkości, kolorów i zapachów kwiatów przyprawiały o zawrót głowy. Delikatne strumyki przecinały niewielkie wzgórza i łąki, by następnie spaść ciemną otchłań. W oddali majaczył się niewielki lasek a przed nim kilka wiekowych dębów, lip i klonów. Na całą tą zieleń padało srebrno-purpurowe światło, przez co cały Ogród wyglądał żywcem wyjęty z pięknego obrazu.
Zaczęłam się coraz bardziej denerwować, ponieważ im dłużej tu byłam tym większa była szansa, że mnie ktoś tutaj znajdzie. Kolejne metry i nadal nic. Już chciałam zrezygnować, kiedy nagle coś usłyszałam…
Nie tylko kroki ale również…
Cholera!
Stukot zbroi strażników zbliżał się nieubłaganie z korytarza obok, który biegł prostopadle do balkonu z widokiem na którym stałam. Z początku był ledwie słyszalny, ale z każdym uderzeniem mojego serca oni się zbliżali. Gorączkowo rozejrzałam się w poszukiwaniu kryjówki, ale jedyną opcją był Ogród lub przynajmniej przekroczenie barierki która dzieliła od przepaści. No chyba że jakimś cudem nie zauważą mnie przyklejoną do płaskiej ściany. Szybka kalkulacja, przeanalizowanie planu po czym zdecydowałam co robić.
Skoczyłam, jednocześnie skupiając się by blisko krawędzi stworzyć z kryształów coś w rodzaju uchwytów. Latać nie mogłam, ponieważ mogliby usłyszeć trzepot skrzydeł, tak więc potrzebna była mi alternatywa. W chwili, gdy zaczęłam opadać na dół, miałam wrażenie, że strażnicy powoli wychodzili z korytarza i już wyglądali zza krawędzi ściany, kiedy ja znikałam pod balkonem. Był chwila grozy, przez którą omal nie krzyknęłam.
Gdy chciałam złapać z jedną z kryształowych obręczy, łapa ześlizgnęła mi się po gładkiej powierzchni. Strach zatrzymał mi na chwilę serce, ale szczęśliwie zachowałam zimną krew. Niemal natychmiast wyciągnęłam drugą łapę i chwyciłam za uchwyt w ostatniej chwili. Zawisłam tak nad przepaścią, z krzykiem na ustach, czekając, aż strażnicy pójdą dalej.
– Strasznie nudno jest na tej zmianie… – powiedział jeden strażnik.
– No… Zawsze tak jest… – dodał ten drugi, po czym echo ich kroków zaczęło zanikać aż ucichło.
Poczekałam jeszcze kilka chwil, aż zapanuje kompletna cisza i dopiero wtedy puściłam obręcze, rozprostowałam skrzydła i pofrunęłam do balkonu, aby usiąść na barierce. Rozpuściłam kryształy pod balkonem, rozejrzałam się i skierowałam tam gdzie strażnicy.
Po kolejnej niezliczonej ilości kroków i czasu usłyszałam jakieś dźwięki. Kolejne kroki i dzwonienie metalu, jednak one brzmiało dziwnie…
Nie jak zbroja a bardziej jak…
Zza rogu wyłonił się starszy, lekko siejący wilk, mając na sobie dziwne szaty i, co najciekawsze, pęk kluczy zawieszone na pasie przy kiwającym się biodrze.
Basior o bladobrązowych oczach, prawdopodobnie blisko ślepoty, skierował spojrzenie na wyjątkowo duże wrota wykonane z, chyba równie starego jak on, ciemnego drewna, a następnie chwycił klucze pyskiem i wsadził do zamku. Stal zazgrzytała o stal, otwierając zamek wewnątrz drewnianego strażnika. Obejrzałam się szybko za siebie, by upewnić się, że nikogo nie ma w pobliżu, nie licząc mnie oraz Klucznika, po czym wróciłam do dyskretnej obserwacji wilka. Zaczął już otwierać wrota niosąc ze sobą won kurzu, starego papieru oraz atramentu.
Mam Cię!
Stary Klucznik miał już zamykać drzwi, lecz ja wykorzystałam jedną ze swoich mocy – wprowadziłam go w przyjemny sen, gdzie mógł spokojnie zajmować się (przynajmniej tak wyczułam) starymi, zniszczonymi księgami, ratując je przed rozpadem i przywracając dawną świetność. Ja natomiast mogłam spokojnie poszukać "Leksykonu", który był mi tak potrzebny…
Nie zapaliwszy światła, rozpoczęłam poszukiwania.
Zaczęłam ostrożnie szukać księgę na regałach uginających się od starych i zniszczonych tomach. Przeglądałam ich grzbiety, powtrzymując się od dotknięcia ich – niektóre wyglądały tak źle, że przy każdym dotknięciu mogły rozsypać się na proch.
Podeszłam do biurka rzemieślnika, chcąc rozejrzeć się i tu. Już miałam iść dalej, kiedy nagle dostrzegłam kątem oka piękny rysunek pewnego kwiatu.
Podeszłam i ostrożnie chwyciłam telekinezą róg strony i zaczęłam niezwykle delikatnie odwracać strony. Część książki została już odrestaurowana, lecz niektóre jej strony nadal były zniszczone. Prace postępowały, lecz ciut za wolno…
Niespodziewanie dojrzałam znajomy kwiat – pięć niebieskich płatków w czerwone kropki, liliowe kształty… Strona obok niestety nie została jeszcze odnowiona – papier był stary, pociemniały a tekst ledwie widoczny… Jednak po mału udawało mi się rozszyfrować zawartość stron, tym samym odnajdując informacje których tak bardzo potrzebowałam…
Udało mi się znaleźć antidotum!
Chwyciłam luźny papirus i zaczęłam szybko bazgrać instrukcje do stworzenia leku na toksynę pięciopłatka krwistego, bo tak nazywa się ten kwiat.
Już miałam postawić ostatnie litery, gdy zauważyłam pod szparą drzwi cień.
Poruszający się w moja stronę cień.
Gdy drzwi uchyliły się z jękiem stalowych zawiasów (które nie zaskrzypiały gdy otwierał je Klucznik, co było dla mnie zaskoczeniem) ja szybko schowałam się pod biurko, licząc że skrzynie pełne papierów i skór z południa da mi schronienie… Wtedy zauważyłam, że instrukcje zostawiłam na biurku. Zaklęłam pod nosem.
Ktoś wszedł do środka i…
O wejściu wiedziałam od jednego ze strażników, który wraz z kolegami bronili jakiś czas temu drogi do Zamku Królowej przed jakimiś protestantami czy chuliganami… Akurat ten, który został mi przydzielony, nie miał poważnych ran, ale trzeba było co nieco szyć i opatrzyć. Opowiadał koledze z sali, że dobrze, że nie znaleźli tego tajnego wejścia, ponieważ ciężej byłoby uniknąć konfrontacji tychże wilków z dworem i samą rodziną królewską. Z tego co opowiadał, jego dziadek budował te tunele i miały służyć za schron lub ewentualną drogę ucieczki władcy naszego królestwa, stąd wiedział o ich istnieniu, jako jeden z nielicznych (podobno strażnicy znający tajemnice Zamku nazywano strażnikami tajemnic czy jakoś tak…). Kolega, prawdopodobnie znając tą tajemnicę, przyznał mu rację po czym zaczęli obaj snuć plany bezkrwawej acz sprawiedliwej zemsty… Nie licząc kilku wybitych zębów.
Ja natomiast poszłam po narzędzia, lecz postanowiłam za ścianą poczekać, aż skończą rozmawiać. Postanowiłam zachować tą informację dla siebie - na wszelki wypadek.
Taki jak ten…
Po pewnym czasie pojawiła się słaba łuna światła, która przebijała się zza luźno ułożonymi cegłami oraz czymś, co sprawiało, że dziura była zasłonięta – być może obraz lub inna ozdoba ściany. Podeszłam jak najbliżej, szukając jakiejś szpary na tyle dużej, gdzie będę w stanie zobaczyć co jest po drugiej stronie.
Widziałam jedynie ścianę z naprzeciwka oraz zapalone pochodnie, które były źródłem światła. Przyłożyłam więc ucho, mając nadzieję, że nie ma w pobliżu żadnego strażnika… Nasłuchiwałam przez kilka dobrych sekund lub minut… albo i godzin?
Nikogo.
Telekinezą chwyciłam luźno wsadzone cegły po czym wsunęłam je ze ściany. Położyłam je w tym samym ułożeniu z boku ściany, by w razie potrzeby szybko “zamurować” tajne przejście. Odsunęłam kolorowy gobelin z szlachetnej wełny i egzotycznych tkanin (bo tym się okazała wisząca na ścianie ozdoba) na bok i ostrożnie wyjrzałam z ukrycia. Czułam jak moje mięśnie są napięte jak struna – włamałam się przecież do Zamek Srebrnej Królowej Silvarii na bogów! Moje zmysły weszły na wyższe obroty, czuwając by nikt mnie nie zauważył. Przypominając sobie dawne i obecne nauki z treningów, szlam niemalże bezszelestnie, starając się nie zwracać jakiejkolwiek na siebie uwagi…
Żałuję, że nie wzięłam z domu ze sobą swojej włóczni – mojej broni, którą najczęściej (i na razie jedynie) używam podczas swoich treningów. Była wykonana z srebra i stali zwanej tytanem. Metale sprowadziła moja matka – jako alchemiczka miała kontakty i możliwość ich kupna – a wykuciem zajęli się doświadczeni kowale, również dzięki znajomości alchemiczki. Ja i Kye mamy identyczne egzemplarze, jednak różniły się one zatopionymi w nich kryształami – mój posiada ametyst a włóczni Kye'a ma szafir. Ametryt oraz kyanit są niezwykle rzadkie, dlatego zdecydowano się na te dwa kryształy. Włócznia przydałaby mi się, gdyby ktoś nagle mnie zaatakował zamiast zapytać w klasycznym stylu "Kto tam?!" i w równie klasycznym stylu rozpocząć ucieczkę, jednak bez niej nie jestem bezbronna. Zaczęłam się też zastanawiać czy przypadkiem by mi bardziej nie przeszkadzała niż pomagała…
Przemyślania na później, Ami…
Przytulając do siebie skrzydła, ostrożnie skradałam się, przemierzając kolejne metry królewskich podziemi. Minęłam już wiele drzwi prowadzących do różnych pomieszczeń i komnat, ale żadne z nich nie są tymi, którymi szukam. A przynajmniej tak sądziłam… Uznałam, że drzwi do zamkowego archiwum i introligatorni ksiąg będą mniej więcej takie jak drzwi otwierające drogę do wnętrza Wielkiej Biblioteki. Kamienna ściana zaczęła się zmieniać na balustrady oddzielające od czarnej krawędzi w której spadały kaskady wody. Podziemne ogrody wyglądały niesamowicie – różnorodność wielkości, kolorów i zapachów kwiatów przyprawiały o zawrót głowy. Delikatne strumyki przecinały niewielkie wzgórza i łąki, by następnie spaść ciemną otchłań. W oddali majaczył się niewielki lasek a przed nim kilka wiekowych dębów, lip i klonów. Na całą tą zieleń padało srebrno-purpurowe światło, przez co cały Ogród wyglądał żywcem wyjęty z pięknego obrazu.
Zaczęłam się coraz bardziej denerwować, ponieważ im dłużej tu byłam tym większa była szansa, że mnie ktoś tutaj znajdzie. Kolejne metry i nadal nic. Już chciałam zrezygnować, kiedy nagle coś usłyszałam…
Nie tylko kroki ale również…
Cholera!
Stukot zbroi strażników zbliżał się nieubłaganie z korytarza obok, który biegł prostopadle do balkonu z widokiem na którym stałam. Z początku był ledwie słyszalny, ale z każdym uderzeniem mojego serca oni się zbliżali. Gorączkowo rozejrzałam się w poszukiwaniu kryjówki, ale jedyną opcją był Ogród lub przynajmniej przekroczenie barierki która dzieliła od przepaści. No chyba że jakimś cudem nie zauważą mnie przyklejoną do płaskiej ściany. Szybka kalkulacja, przeanalizowanie planu po czym zdecydowałam co robić.
Skoczyłam, jednocześnie skupiając się by blisko krawędzi stworzyć z kryształów coś w rodzaju uchwytów. Latać nie mogłam, ponieważ mogliby usłyszeć trzepot skrzydeł, tak więc potrzebna była mi alternatywa. W chwili, gdy zaczęłam opadać na dół, miałam wrażenie, że strażnicy powoli wychodzili z korytarza i już wyglądali zza krawędzi ściany, kiedy ja znikałam pod balkonem. Był chwila grozy, przez którą omal nie krzyknęłam.
Gdy chciałam złapać z jedną z kryształowych obręczy, łapa ześlizgnęła mi się po gładkiej powierzchni. Strach zatrzymał mi na chwilę serce, ale szczęśliwie zachowałam zimną krew. Niemal natychmiast wyciągnęłam drugą łapę i chwyciłam za uchwyt w ostatniej chwili. Zawisłam tak nad przepaścią, z krzykiem na ustach, czekając, aż strażnicy pójdą dalej.
– Strasznie nudno jest na tej zmianie… – powiedział jeden strażnik.
– No… Zawsze tak jest… – dodał ten drugi, po czym echo ich kroków zaczęło zanikać aż ucichło.
Poczekałam jeszcze kilka chwil, aż zapanuje kompletna cisza i dopiero wtedy puściłam obręcze, rozprostowałam skrzydła i pofrunęłam do balkonu, aby usiąść na barierce. Rozpuściłam kryształy pod balkonem, rozejrzałam się i skierowałam tam gdzie strażnicy.
Po kolejnej niezliczonej ilości kroków i czasu usłyszałam jakieś dźwięki. Kolejne kroki i dzwonienie metalu, jednak one brzmiało dziwnie…
Nie jak zbroja a bardziej jak…
Zza rogu wyłonił się starszy, lekko siejący wilk, mając na sobie dziwne szaty i, co najciekawsze, pęk kluczy zawieszone na pasie przy kiwającym się biodrze.
Basior o bladobrązowych oczach, prawdopodobnie blisko ślepoty, skierował spojrzenie na wyjątkowo duże wrota wykonane z, chyba równie starego jak on, ciemnego drewna, a następnie chwycił klucze pyskiem i wsadził do zamku. Stal zazgrzytała o stal, otwierając zamek wewnątrz drewnianego strażnika. Obejrzałam się szybko za siebie, by upewnić się, że nikogo nie ma w pobliżu, nie licząc mnie oraz Klucznika, po czym wróciłam do dyskretnej obserwacji wilka. Zaczął już otwierać wrota niosąc ze sobą won kurzu, starego papieru oraz atramentu.
Mam Cię!
Stary Klucznik miał już zamykać drzwi, lecz ja wykorzystałam jedną ze swoich mocy – wprowadziłam go w przyjemny sen, gdzie mógł spokojnie zajmować się (przynajmniej tak wyczułam) starymi, zniszczonymi księgami, ratując je przed rozpadem i przywracając dawną świetność. Ja natomiast mogłam spokojnie poszukać "Leksykonu", który był mi tak potrzebny…
Nie zapaliwszy światła, rozpoczęłam poszukiwania.
Zaczęłam ostrożnie szukać księgę na regałach uginających się od starych i zniszczonych tomach. Przeglądałam ich grzbiety, powtrzymując się od dotknięcia ich – niektóre wyglądały tak źle, że przy każdym dotknięciu mogły rozsypać się na proch.
Podeszłam do biurka rzemieślnika, chcąc rozejrzeć się i tu. Już miałam iść dalej, kiedy nagle dostrzegłam kątem oka piękny rysunek pewnego kwiatu.
Podeszłam i ostrożnie chwyciłam telekinezą róg strony i zaczęłam niezwykle delikatnie odwracać strony. Część książki została już odrestaurowana, lecz niektóre jej strony nadal były zniszczone. Prace postępowały, lecz ciut za wolno…
Niespodziewanie dojrzałam znajomy kwiat – pięć niebieskich płatków w czerwone kropki, liliowe kształty… Strona obok niestety nie została jeszcze odnowiona – papier był stary, pociemniały a tekst ledwie widoczny… Jednak po mału udawało mi się rozszyfrować zawartość stron, tym samym odnajdując informacje których tak bardzo potrzebowałam…
Udało mi się znaleźć antidotum!
Chwyciłam luźny papirus i zaczęłam szybko bazgrać instrukcje do stworzenia leku na toksynę pięciopłatka krwistego, bo tak nazywa się ten kwiat.
Już miałam postawić ostatnie litery, gdy zauważyłam pod szparą drzwi cień.
Poruszający się w moja stronę cień.
Gdy drzwi uchyliły się z jękiem stalowych zawiasów (które nie zaskrzypiały gdy otwierał je Klucznik, co było dla mnie zaskoczeniem) ja szybko schowałam się pod biurko, licząc że skrzynie pełne papierów i skór z południa da mi schronienie… Wtedy zauważyłam, że instrukcje zostawiłam na biurku. Zaklęłam pod nosem.
Ktoś wszedł do środka i…
<Oda? Możesz to być Ty lub strażnik. Jak Ty to dziewczyny po kilku chwilach rozmowy zostaną nakryte a jedyną drogą ucieczki będzie ta dziura nad Ogrodem… To moja sugestia ;)
Ale ważne jest jedno – czas goni!>
Ale ważne jest jedno – czas goni!>
Słowa: 1368 = 89 KŁ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz