poniedziałek, 5 grudnia 2022

Od Xevy, CD. Lys i Tin (wątek mnogi)

- Najlepiej będzie się porządnie przygotować - zabrała głos pewna siebie Karwiela. Przesunęła wzrokiem po towarzyszkach, instynktownie przejmując rolę lidera. Najwyraźniej była urodzonym przywódcą. - Niech każda weźmie jedzenie dla siebie, pamiętajcie o bandażach i szwach. Wolałabym, aby się nie przydały, ale trzeba być przygotowanym. Szkoda, że nie dane nam było zobaczyć się z tamtą magiczką, ale mówi się trudno. Z opisu tamtego basiora wynikało, że ma doświadczenie.  Znacie miejsce i termin, nie spóźnijcie się. I trzy razy sprawdźcie, czy macie wszystko, czego będziecie potrzebować, bo nie będziemy zawracać. - Poczekała, aż wszystkie przytaknęły. - Do zobaczenia i niechaj bogowie mają was w opiece.
Odeszła, nonszalancko podkręcając odwłok.  Zapadła chwila ciszy.
Xeva drżała z podekscytowania. Utrzymanie spokoju kosztowało ją mnóstwo energii, ale zimne powietrze trochę ją otrzeźwiło. Jej serce powoli zwalniało, jednak myśli dalej pędziły niczym spłoszone stado jeleni. Nie mogła się doczekać ich następnego spotkania. Gdyby tylko mogła, przeskoczyłaby w czasie do przyszłości! Jakie przygody ich czekają! W głowie miała mnóstwo obrazów przedstawiające ją i jej przyszłe przyjaciółki (bo oczywiście się zaprzyjaźnią i będzie to znajomość na lata!) siedzą przy ognisku i pieką pianki, jak ścigają królika, wpadają na siebie, a potem zanoszą się śmiechem, jak spotykają się na herbatkę, a potem zaplatają sobie warkoczyki w sierści.
Wyobraziła sobie ich powrót z misji - całe miasto wiwatujące na ich cześć, rzucające im płatki kwiatów pod łapy i szczenięta wręczające bukiety roślin. Może życie w Centrum w końcu stanie się przyjemniejsze? ,,Ach, głupia ja", pomyślała Xeva, uśmiechając się do siebie. ,,Przecież wiadomo było, że na początku będzie trudno! Zawsze tak jest. Trzeba tylko przetrzymać trudniejszy okres, a potem jest lepiej".
Spojrzała na wadery stojące koło niej. Jeśli chłodne powietrze powoli ją uspokajało, to ten widok był niczym wodospad lodowatej wody. Ich głowa była zwieszona, a oczy zamglone - zupełnie tak, jakby miały... płakać?
- Lisitin? Coś się... dzieje?
Rogate otrząsnęły się i spojrzały niepewnie na towarzyszkę, po czym zaśmiały się nerwowo, uprzednio uciekając od niej wzrokiem.
- Och... Hah, nie, nie, Xevo, to po prostu... Chłodne powietrze! Tak, trochę nam łzawią oczy przez to. Um... - zamilkły na chwilę i przestąpiły z łapę na łapę. - Było miło cię zobaczyć.
- Mnie też miło was było zobaczyć, Lisitin - odparła Teneriska, machając lekko ogonem. Nie była jednak do końca przekonana, że lerdiski mówią prawdę. - Na pewno wszystko dobrze jest?
- Tak, tak, nie przejmuj się! My... My chyba już pójdziemy. Zimno jest i w ogóle. Do zobaczenia! Niechaj bogowie mają cię w opiece!
Położyły uszy, uśmiechnęły się i po chwili ruszyły w drogę powrotną. Teneriska stała jeszcze przez chwilę, obserwując, jak jej znajome znikają w tłumie. Po chwili dotarł do niej chłód. Zadrżała gwałtownie i skierowała się w stronę domu. 
Nagle poczuła zmęczenie i zawód. Uświadomiła sobie, że jedyne, co jej pozostało, to powrót do domu przez głośne, chaotyczne miasto. Miała wrażenie, że Centrum wysysało z niej energię swoimi dźwiękami, zapachami i ilością wilków krążącą po jego ulicach. Unikała jak ognia spojrzenia innych przechodniów, nagle zdając sobie sprawę, że nie ma siły na więcej interakcji społecznych. Jej dobry nastrój się obniżył, a podekscytowanie zniknęło. Pozostały jedynie zmęczenie i niecierpliwość. Ile jeszcze godzin musi czekać na rozpoczęcie wyprawy? Zaczęła liczyć w myślach, jednak porzuciła to w połowie. Za dużo. O wiele za dużo. I strasznie ją to irytowało.  Ma teraz siedzieć na tyłku i nic nie robić?
Na domiar złego droga powrotna niebożo się przeciągała. Samica wlokła się łapa za łapą, odczuwając dołek po tym, jak wspięła się na emocjonalne wzgórze. W dodatku jedna z głównych ulic dalej była zablokowana wozami i nie zapowiadało się, że miałoby się to szybko zmienić. Z jakiegoś powodu wilczyca nie chciała znowu przeskakiwać nad nimi za pomocą tarczy. Stali tam strażnicy. I gapie. Nie miała ochoty zwracać na siebie uwagi. W dodatku było tam głośno, bo właściciele obu powozów nie znudzili się krzyczeniem i dalej kłócili się tak zajadle, jak tylko pozwalały im na to struny głosowe i wojownicy, którzy pilnowali, aby basiory nie rzuciły się sobie do nadwyrężonych gardeł. 
Zmrok już dawno zapadł, gdy wadera stanęła na schodach swojego domku. Wytarła łapy o szmatę położoną przed drzwiami, po czym popchnęła skrzydło i stanęła w pomieszczeniu. ,,Zimno", pomyślała, drżąc, bowiem nawet taka krótka chwila bezruchu sprawiała, że miała wrażenie, że zamarzają jej włókna w mięśniach. Od razu podbiegła do kominka i zaczęła powolny proces rozpalania ognia. Włożyła do środka kilka kłód, denerwując się na to, że nie potrafi ich przekręcić w taki sposób, aby nie haczyły końcami o kamienne ścianki, po czym zabrała się za zapałki. Próbowała trafić główką w bok pudełka, ale pudłowała. W końcu westchnęło ciężko, umieściła opakowanie między swoimi łapami, a długi patyczek wzięła w zęby. Jeden szybki ruch głowy i zapałka zajaśniała płomyczkiem. Wyjęła ją spomiędzy siekaczy i po chwili w palenisku zatańczył ogień.  
Wadera westchnęła głęboko i położyła się na brzydkim, wytartym dywanie, dalej w płaszczu. Ułożyła głowę na łapach, próbując rozpoznać to dziwne uczucie, które nagle pojawiło się w jej brzuchu. Zwijało się, wirowało, ciągnęło za jelita i kuło w żołądek. Co to było? Zmęczenie? Nie, zmęczenie kleiło jej powieki i kręciło w nosie. Irytacja była jak mrówki gryzące w mózg i pętla zaciskająca serce. To była... Niepewność. 
Niepewność? U niej? U wilczycy, która bez wahania była w stanie wkroczyćdo jaskini mantikory, która szczeniętom pokazywała leże z jajami vitsheri, która jako pierwsza wchodziła na półki skalne wiszące pięćdziesiąt metrów nad ziemią? 
,,Już dawno nie jesteś tą wilczycą", szepnął cichy głosik. ,,Teraz liczysz chwasty i żyjesz w zamknięciu, jak jakieś hodowlane bydło. Widziałaś kiedyś krowę walczącą z potworami?".
Ten głos miał rację. Już dawno nie robiła nic bardziej niebezpiecznego od wpadnięcia na śpiącą lucarię. Co jeśli... Co jeśli zardzewiała?
Poderwała się na równe łapy. ,,Nonsens", powiedziała w myślach sama do siebie. Serce biło jej jak szalone. ,,To nie ty będziesz pokonywać tego potwora. To jest ich zadanie. Ty masz je tam tylko zaprowadzić, a tropić dalej potrafisz. I nie zardzewiałaś, dużo się ruszasz, nie daj sobie tego wmówić... Samej sobie". Przysiadła z powrotem, orientując się, że wciąż ma na sobie kubrak. Zdjęła go i odwiesiła, jednak dalej czuła ten okropny niepokój. Miała wrażenie, że samym zauważeniem swoich uczuć zasiała w głowie ziarno paranoi, które teraz wwiercało się korzeniami w jej głowę. Zaczęła sprzątać, potem się spakowała, jednak nic nie potrafiło odwrócić jej uwagi od przeklętej rośliny zwątpienia w swoje zdolności. Próbowała czytać, ale zmęczenie powodowało, że obcy język bardziej ją drażnił, niż uspokajał, więc w końcu się poddała i udała się na górę, do sypialni, po drodze uważając, aby nie nadepnąć ani na gwóźdź wystający ze środka stopnia, ani na feralną deskę na szczycie schodów.
Przybiła jeszcze kilka gwoździ do płachty skóry, która zastępowała wybite okno, bo czuła zimno ciągnące od dziury, po czym zakopała się pod kołdrą, nie mogąc przestać wyobrażać sobie sposobów, w jaki będzie mogła się ośmieszyć przed nowo poznanymi waderami.
~*~

Ciemność. Martwa czerń naokoło. Rozejrzała się, mrużąc oczy, gdy patrzyła, jak wokół niej rosną drzewa i roślinność. Znajdowała się w lesie... Nocą. Mimo śniegu pokrywającego grunt, nie czuła chłodu. Rozejrzała się, rozpoznając niewielki lasek niedaleko zachodniej części Centrum. Lubiła tu przychodzić. Oferował chwilę odpoczynku od zgiełku miasta, do której nie trzeba było podróżować kilku godzin.
Wyciągnęła łapę przez siebie, gdy nagle poczuła chłód. Przeszywający, mrożący kości i ścięgna, wdzierający się piekącym bólem w głąb ciała. Chciała krzyknąć. Wrzask zamarł jej w gardle. Instynkt podpowiedział, że nie jest sama, a las słucha.
Obróciła się.
Nad jej głową wisiało... COŚ. Mlecznobiałe oczy były jedynym stałym elementem ruszającej się masy kości i ciała. Patrzyła w panicznym osłupieniu, jak włókna mięśni zrywają się i łączą, zęby przemieszczają się w szczęce, kreując nowe żuchwy, a język wysuwa się spod oczodołu. Ściana mięsa rozwarstwiła się, a ta... istota pochylała się, coraz bliżej i bliżej, zupełnie jakby chciała wchłonąć ją w siebie. Xeva poczuła zimny zapach stęchlizny.
 
~*~

Krzyknęła.
Miska z wodą przewróciła się z cichym tąpnięciem, gdy wadera zerwała się z łóżka, zrzucając z siebie koc. Dopiero po sekundzie lub dwóch zorientowała się, że jest z powrotem w domu, w swojej sypialni. Opadła chwiejnie na tylne łapy i naciągnęła materiał na łopatki, tępo wpatrując się w ścianę naprzeciwko. Obserwowała mgiełkę unoszącą się z jej dyszącego pyska.
Mgiełkę?
Nagle doszło do niej, że trzęsie się nie ze strachu, a z zimna. Kominek zgasł? Nawet jeśli, to nie byłoby tak chłodno. Miała wrażenie, że spała na zewnątrz, nie w pomieszczeniu. 
Przełknęła ślinę, rozglądając się z niepokojem po pomieszczeniu. Była sama. Ale czy... Czy na pewno? 
 
Trzask.
Łup.
Trzask.
Łup.
 
Dźwięki dochodziły z parteru.
Powoli wstała na cztery łapy. Próbowała zawiązać koc wokół swojej szyi, ale tak mocno drżała i było jej tak zimno, że w końcu pozwoliła mu ciągnąć się za nią po ziemi. Stąpała ostrożnie, kładąc łapy na środku desek, próbując nie przerywać tej przerażającej, pustej ciszy. Stanęła na szczycie schodów, wpatrując się w głuchą czerń, w której znikały stopnie. Zagryzła zęby, mając wrażenie, że serce zaraz wyskoczy jej z piersi. Sięgnęła telekinezą po nożyczki leżące na szafce w sypialni. Spojrzała na nie, ściskając je mocno magią, po czym zaczęła schodzić.
 
Trzask.
Łup.
Trzask.
Łup.

Każde skrzypnięcie sprawiało, że wydawało jej się, że traci świadomość, a łapy się pod nią uginają. Nic się jednak nie wydarzyło. Miała ochotę zamknąć oczy ze strachu, ale wiedziała, że jeśli będzie musiała się bronić, każde mrugnięcie się liczy. Wydawało jej się, że zrobiła się cięższa i bardziej niezdarna, a każdy jej oddech lub nawet bicie przerażonego serca niosły się po domu głośniej niż grzmot błyskawicy. W głowie powtarzała słowa najróżniejszych modlitw, ale nie była w stanie złożyć ich w całość, więc zapętliła jedynie ,,pomóż mi, błagam pomóż mi, Najwyższa Matko, pomóż mi".
Wzięła głęboki oddech i schyliła się, aby zajrzeć do pomieszczenia.
Drzwi były otwarte na oścież, a wiatr uderzał nimi o ścianę. Na podłodze widoczna była cienka warstewka śniegu, który naniósł do środka. Rozejrzała się. Palenisko było zimne niczym lód. Podmuch powietrza wywiał nawet popiół. Poza tym nic się nie zmieniło.
Zeszła ze schodów, trzymając tułów blisko paneli. Powoli zamknęła drzwi, które zatrzeszczały boleśnie i zaryglowała je. Stanęła w miejscu, oddychając szybko z otwartym pyskiem. Zamykała te drzwi na noc czy nie? Nie pamiętała. Tak, chyba tak... A może nie? Jeszcze raz sprawdziła rygiel.
Otworzyła wszystkie szafki, zajrzała pod stół i do piwniczki. Nie znalazła jednak żadnego złodzieja ani potwora wciśniętego w kąt jej kredensu. W końcu stanęła na środku pokoju, drżąc jak osika i szczękając zębami, gdy nareszcie poczuła się na tyle bezpiecznie, że zabrała się za rozpalanie ognia.
,,Najwyraźniej to był tylko sen. Tylko sen", powtarzała sobie, układając się ponownie do snu, owijając się kocem niczym gąsienica kokonem. Nie odważyła się jednak odwrócić plecami do drzwi. Jakaś część jej podświadomości nie była pewna, że jest zupełnie sama.
Możliwe, że instynktownie wiedziała, że COŚ stoi pod jej oknem.

<Karwielo?>
Słowa: 1768 = 134 KŁ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics