środa, 28 grudnia 2022

Od Rosa- Trening I, cz. III

    Centrum Królestwa było duże i choć większość głównych ulic była doskonale oświetlona, były również i takie miejsca, w których po zmroku to nocne mary czuły się najlepiej. Zazwyczaj były to ciasno ustawione domy z kamienia i drewna, w okolicach bez żadnych atrakcji turystycznych; biedniejsze strefy, poprzecinane korytarzami, zza rogów których nawet potomstwo Lore-Imri nie wychylało swych przeklętych, powykrzywianych łbów. Jednak Ros nie czuł tam obecności zła, ani nie czuł się też jak zjawa. Był w pełni materialny, a choć ciemności budziły dyskomfort przy jego niepełnym widzeniu, blask księżyca dodawał mu otuchy. Niebo tej nocy było jasne i bezchmurne, jakby zapowiadając nadejście spokojnych dni, na których straży miał stać schodzący z pełni księżyc. Jego delikatna, srebrna poświata docierała nawet w tak mroczne miejsca, łagodząc bóle ciała i serca. Białe nieco się uspokoił. Zapomniał już o dyskomforcie pochodzącym od blizny po wyrwanym na żywca oku i o stresie związanym z ponownym spotkaniem z dowódczynią ze Spalonych Ziem. Chwilę wcześniej spontanicznie przypomniał sobie porady Erwina i jego ciepłe słowa, zapewniające młodego wilka, że jeśli postanowi oddać Lecashi wszystkie swoje troski, ona je przyjmie i zamieni w czysty śnieg. Gdy tego słuchał, brzmiało to nieco abstrakcyjnie, wszak dlaczego tak zajęta bogini miałaby przejmować się losem młodocianego bandyty? Już raz wepchnęła go na ścieżkę cierpienia – czemu teraz miałaby mu pomagać? Jednakże wśród tej ciszy i półmroku pomyślał, że miło byłoby mieć boską istotę u swojego boku. Która odbierze strach i zamieni go w śnieg powoli zsuwający się z nieba. Czy to za sprawą bogini, czy nie, Rosowi udało się względnie odprężyć. Dreptał po zmarzniętej ziemi, wraz z piątką wilków stawiających kroki w równym truchcie, przypominającym dźwięk deszczu uderzającego o cienki dach i sam od siebie dodawał kolejne krople, gdy pazury stykały się z gruntem. Kolejne dochodziły zaraz zza jego pleców, ale były również po lewej i po prawej, ledwo słyszalne nawet wśród całkowitej ciszy. Nie potrafił dokładnie określić gdzie jego towarzysze byli, ukrywani przez echo odbijające się od wysokich murów, jednak nie miało to znaczenia. Ważne, że byli z nim. 

W końcu udało mu się skupić na misji.


Zerdińska część Centrum wcale nie była dobrze chronioną fortecą, strzeżoną przez wielkich, okutych w zbroje wojowników, otoczoną zasiekami. To wciąż była zwyczajna bieda, więc gdy grupa z Białem na czele w końcu dotarła, dowódcy wcale nie zdziwiło kilknaście sporych budowli w typowym północnym stylu, otoczonych dziurawym płotem zbudowanym z wbitych w ziemię pali i desek. O standardowym chodniku również nie było mowy, gdyż już od wielu metrów nie było po takowym śladu. Dookoła wznosiło się jeszcze więcej starych i zniszczonych domostw, zaś po zmarzniętej ziemi walały się śmieci i wysuszone, przeżute przez wiele szczęk kości. Ros jednak nie przyszedł na zwiedzanie, ani tym bardziej na sprzątanie świata. Był w tym miejscu raz, w wieku pół roku i teraz odnosił silne wrażenie, że od tamtej pory nie zmieniło się w żaden sposób. 

– Mais, idź zapowiedzieć, że dowódca Białe dotarł na spotkanie – wymamrotał Ikaharu, a wspomniany wilk po szybkim potwierdzeniu pobiegł przodem, zlewając się z ciemnościami. 


Za późno na wahanie.


Jednooki przełknął ślinę i zastrzygł uszami, słysząc ruch po drugiej stronie płotu. Najchętniej wszedłby tam przez którąś z dziur, kazał Travce podpisać papier z umową i wyszedłby pod tą samą krzywą deską, ale to nie było takie proste. Musiał brać udział w jakichś szopkach, starać się wyglądać i zachowywać godnie, zadbać o własne imię, pod którym podpisało się… w przyszłości miało podpisać się pod nim ponad tysiąc wilków, jeśli dobrze by mu poszło. A to spotkanie było pierwszym krokiem. Oczekując na wieści od Maisa wykorzystał chwilę na spojrzenie po tej małej grupie zaledwie dwudziestu wilków, która przybyła z nim. Wszyscy mieli nieodgadnione wyrazy na pyskach, jednak na żadnym nie było cienia strachu, zmęczenia, czy irytacji. Byli profesjonalni i ułożeni, nawet Truce, który miał naturalny talent do niestosownych zachowań. Wszyscy byli też starsi od niego, a tym samym bardziej doświadczeni. Od wielu lat musieli współpracować ze sobą pod skrzydłem Ivo, przetrwali też krótką erę Bezdnia, więc czuli się dobrze w swoim towarzystwie. Dowódcy jego frakcji musieli też wybrać do swoich grup najbliższych sobie towarzyszy, a jednak prócz zaczepek Ikaharu, które w oczywisty sposób miały prowokować młodego dowódcę do porzucenia niepewności, nikt nie kwestionował jego działań. Przynajmniej nie w jawny sposób. I Ros wiedział, że nie mógł dać im powodu, by to się zmieniło.


W końcu od strony wejścia do tego zapchlonego padołu nieszczęścia pojawiło się światło pochodni, rozproszone na grzbietach ośmiu wilków, pośród których był Mais, a także Zerdińska Dowódczyni we własnej osobie. Przy pierwszym spotkaniu Rosa z południowymi Zerdinami, gdy był jeszcze szczenięciem, po jego plecach przelazł silny, marszczący skórę dreszcz, spowodowany samym ich zapachem. Tym razem nie miał węchu, więc lżejszy o kilka nieprzyjemnych doświadczeń wyszedł na przód swojej gromady.


– Dowódco Białe, znów się spotykamy – mocny, kobiecy głos przerwał ciszę, gdy tylko srebrny pysk został objęty światłem pochodzącym od ognia – Miło mi cię gościć w progach mojego domu, tym razem jako alfę, a nie szczenię. Dowódca Ivo zapewne byłby dumny, z dokonań syna. 

Cały stres odszedł, a jego miejsce zastąpiło chłodne skupienie, gdy w nikłym blasku pochodni jednooki dostrzegał kolory jej aury. Wadera czuła się pewnie na swojej ziemii, jednak badała teren, a on musiał utrzymać jej pewne komentarze w ryzach.

– Dowódczyni Travko, Dowódca Ivo nigdy nie nazwał mnie swoim synem, a ja jego ojcem, więc proszę byś nie mówiła o nim w ten sposób. Zresztą wiele mu zawdzięczam, jednak nie przyszedłem tu na pogawędkę na jego temat – rzucił oschle i wyprostował się, próbując postawą zamaskować brakujące mu lata. Pomagały mu w tym liczne blizny, ciągnące się przez cały pysk. 

– Oczywiście.

Zerdinka ukłoniła się nisko w pozdrowieniu, tak też uczynili jej podwładni. Mais wrócił w szeregi swojej watahy. Travka podniosła się, jednak jej głowa została uprzejmie pochylona.

– Zapraszam za mną.

Powiedziała i zawróciła w kierunku wejścia do swego “królestwa”, a szóstka jej towarzyszy natychmiast się przed nią rozstąpiła tworząc przejście. Białe pozornie bez wahania zajął miejsce po jej prawej, choć nie mógł nic poradzić na silniejsze uderzenia serca, gdy mijał wilki znacznie potężniejsze od niego samego. Wiedział jednak, że Ikaharu i Truce byli za nim, gdyby coś miało się stać… Gdyby coś się stało, oni uratowaliby go. Rzuciliby się na pomoc ich szefowi, rozbijając najpierw tę szóstkę, a potem całą resztę parszywego, zdradzieckiego klanu. Gdyby coś stało się ich szefowi, roznieśliby te cholerne slumsy w proch, a potem..! A potem… 

a potem..? 

A potem ktoś inny przejąłby Watahę Krwawej Łezki, znów odmieniając rzeczywistość jej członków, tak jak działo się to wielokrotnie. Tylko kto zająłby jego miejsce? Pewnie na początku znów toczone byłyby walki, ale w końcu…

Odpowiedź była nazbyt oczywista.

Białe zacisnął szczęki, a jego ciało się spięło w nagle zebranym gniewie. 

Nie odda watahy Ikaharu. Ani jemu, ani nikomu. Choćby miał roznieść całe Królestwo, zabić króla i królową, zamordować swoich braci… nie odda swojego własnego tronu, do którego ścieżkę naznaczyli mu bogowie. 

Nie zauważył kiedy przeszli przez płot, jednak paskudne zacięcie na jego pysku błyskawicznie się zreflektowało, gdy zerdiński świat rozjaśnił się poprzez płomienie z wielu pochodni. Natychmiast dostrzegł przed prowizorycznie ocieplanymi i załatanymi budynkami, a także za nimi wiele wilków. Od najstarszych dziadków, po maleńkie szczenięta, wszyscy czarni jak sadza z zaciekawionym błyskiem w czerwonych ślepiach. Basior nie pamiętał tej sytuacji z przyszłości, nie pamiętał też, żeby tych wilków było tak dużo. Jednak nieoczekiwanie nie czuł do nich wrogości. Pobudzenie związane z wizją zostania zamordowanym, a następnie zastąpionym przeminęły razem z wiatrem, który przyniósł ze sobą kilka drobnych płatków śniegu, topiących się w cieple ognia. Wilki jednak nie drgnęły. Wszystkie okryte grubymi skórami, choć niewyciętymi na kształt płaszczy, zapewniały mieszkańcom ciepło. Na żadnym pysku nie było również śladu wygłodzenia. 

Obserwacje zostały zakończone, gdy alfa Spalonych zatrzymała się przed jedną z chałup, a Ros razem z nią, w odpowiedniej odległości. 

– Zapraszam do środka, porozmawiamy. 

Drzwi otworzyły się telekinetycznie i wadera weszła do środka. Białe zaś rzucił okiem na swoich bezpośrednich podwładnych i kiwnął na nich głową.

– Ikar, Truce, chodźcie. 




    Travka była dużą, muskularną waderą, a przynajmniej mogłaby zostać tak oceniona przez pryzmat oczu wika, który całe swoje życie spędził gdzieś w bocznych dystryktach królestwa i przez większość czasu oglądał puchate, białe Sivariusy. Jak na standardy Zerdinów z południa, była bardzo standardowa, choć wciąż nieco wyższa od Rosa. Jego ciało, pomimo że już w wieku trzech lat, nadal wyglądało przy niej jak pierzący się gołąb stojący obok dojrzałej samicy kruka. Jej futro oczywiście było czarne, a oczy szkarłatne, takie same jak u jej braci. O wyższym od innych Zerdinów statusie mogła świadczyć co najwyżej większa ilość czerwono-złotej biżuterii wplecionej zarówno w sierść na karku, szyi i ogonie, jak i wbitej w jej uszy, choć takich ozdób również nie nosiła przesadnie dużo. Na jej grzbiecie leżało grube futro z niedźwiedzia podbite od środka czymś mniejszym i czarnym, prawdopodobnie z jakiejś odmiany czarnego renifera. Ros niemal uległ garbarskiemu zboczeniu i prawie zapytał waderę o możliwość przyjrzenia się, jednak w porę się opanował, zachowując odpowiednią  odległość. Choć Travka była dowódczynią najbardziej gnębionego gangu w podziemiu, robiła wrażenie.

Zerdinka zaprowadziła swoich gości do salonu, najwyraźniej jej własnego domu. Weszli od razu do docelowego pomieszczenia w kamiennej chacie, gdzie podłoga została wysłana nieobszytymi skórami z dzików, których brakowało tylko przy głębokim kominku. Konstrukcja odgrodzona była małym, żelaznym płotkiem, a wewnątrz płomień trawił drewniane szczapy, z których dym uchodził w górę przez komin. Pod ścianami i na nich znajdowały się namalowane krajobrazy oraz półki obsadzone dekoracjami z motywem zachodzącego słońca, mieniącymi się znaczną ilością kolorów w odcieniach złotego, różu i pomarańczy. Basior wśród tego zauważył także portrety nieznajomych mu Zerdinów, a także reprezentacje nieznanych mu bogów w formie malowideł i figurek. Jak to w prymitywnych domostwach, okien nie było wcale, aby nie przepuszczały cennego ciepła.

– Zasiądź proszę, Dowódco Białe – zaświergotała swobodnie wadera, choć jej pysk raczej nie wskazywał na wielkie zadowolenie. Dawała wrażenie dwulicowej, a przy tym zaskakująco otwartej, zupełnie  jakby mówiła "odgrywam tę rolę bo muszę, a ty mi nic nie zarzucisz". Rosowi to jednak nie przeszkadzało. Wedle polecenia usiadł przy okrągłym stoliku do którego dostawione były dwie duże, wysiedziane pufy z przetartej brązowej skóry. Ona sama zasiadła po drugiej stronie, a basior natychmiast uniósł brew w kulturalnym zainteresowaniu.

– A moi towarzyszy nie zasługują na miejsce przy stole?

Czerwone ślepia błysnęły.

– Pomyślałam, że będziemy rozmawiać we dwoje. Moi doradcy również będą u mojego boku. Oczywiście mogę poprosić o dostawienie puf, jeśli takie jest twoje życzenie.

– Nie ma potrzeby, moi bracia są silni – odparł swobodnie. Czuł za plecami ich wyraźną obecność, czuł jak wypełniają całą wolną przestrzeń niedużego salonu. Stali tam po obu jego bokach, niczym dwie wielkie głowy jakiejś chimery, a jej centrum dowodzące było zaledwie trzyletnim wilkiem, który jednak zdawał się pasować tam jak ulał. Poorany przez doświadczenie, lecz zapewniony o lojalności pozostałych łbów był bardzo spokojny, niemal zrelaksowany w jakiś dziwny, pokrętny sposób – A kiedy zjawią się twoi poplecznicy?

– Za kilka chwil. Poszli po przygotować poczęstunek.

– Nie muszą się trudzić, naprawdę.

– Ależ musimy godnie ugościć drugiego Dowódcę.

Białe skinął głową, po czym zaczął się rozglądać po pokoju rozjaśnionym wieloma świecami, ustawionymi  w różnych miejscach – na podłodze, dekoracjach, w świecznikach na ścianach. Jeszcze raz spojrzał na bożków na tle zachodzącego słońca, nieprzejęty niezręczną ciszą. Zerdinka jednak najwyraźniej odczuwała inaczej i zaraz narzuciła temat.

– Swoją drogą, słyszałam o twoim zwycięstwie nad… Ile to było wilków? koło setki? Robi wrażenie, naprawdę.

 Jednooki luźno wzruszył ramieniem, natychmiast łapiąc oc o jej chodziło. Setka wilków była wręcz niedopowiedzeniem, bo setka była tylko po jego stronie, zaś reszta… Nie czuł się jednak w obowiązku by o tym opowiadać. Wydarzenie przejęcia gangu od początku było owiane tajemnicą i miało takie pozostać.

– Bogowie byli po mojej stronie, wypełniam tylko ich wolę – rzucił wymijająco.

– Oh?

Travka wydawała się zaciekawiona, co nieco przywróciło go na ziemię. Odchrząknął i usiadł wygodniej.

– Nie było to najtrudniejsze co spotkało mnie w życiu, jednak fakt faktem, stanowiło wyzwanie…

– Najtrudniejszym było przyzwyczajenie się do nowej sytuacji, prawda? Czyż nie prawie dwa lata temu wilki z Bezdziennych was dopadły? Zabiły Dowódcę Ivo, ciebie wygnali, potem przejąłeś jego stołek… masa spośród tamtych wilków uciekła do Zagubionych zasilając ich szeregi. Tak jakby mieli plan B przez cały czas.

Basior zmarszczył nos, jednak przy tym uśmiechnął się krzywo, odsłaniając zęby. 

– Nie wiem do czego dążysz ale tak właśnie było. Wierzę, że wieści nawet w takim miejscu jak to roznoszą się dobrze. Straciłem jedno z oczu i dom. Oszpecili mnie tak bardzo, że mieszczuchy z Królestwa do tej pory oglądają się za mną jak za zbiegiem z czyjejś niewoli, a Cwany przyjął ich do siebie z szeroko otwartymi łapami. Grunt, że uzurpatorami sam się zająłem i nie mieli tyle szczęścia, żeby uciec.

– … Wybacz, nie chciałam poruszać drażliwej struny – mruknęła wadera z subtelną nutą prawdziwego dyskomfortu.

– To bez znaczenia… Nie, to jak najbardziej ma znaczenie, ale nie należy się nad tym głębiej rozwodzić. Żyjemy teraz… jednak informacja za informację, Travko. Powiedz, co dla ciebie było najtrudniejsze?

Wysłuchaj, a zostaniesz wysłuchanym.

Zerdinka ewidentnie nie spodziewała się, że temat zejdzie na ten tor, lecz teraz nie mogła zaprotestować. Spojrzała na stół ze skupieniem i westchnęła, zamyślając się. Zajęło to jej zaledwie kilka chwil, podczas których zza jej pleców wyłoniła się para rosłych basiorów. Nadeszli prawdopodobnie z kuchni, oddzielonej od salonu ciężkimi, drewnianymi wrotami.

– Wiele lat temu, byłam w podobnym wieku jak ty teraz, moja kuzynka, dotychczasowa dowódczyni, zaczęła chorować, a ja zostałam wytypowana na jej następczynię. Nie były to proste dla nas czasy i straszliwie bałam się przyszłości. Widziałam wiele śmierci, a o jeszcze większej jej ilości słyszałam z opowieści od starszych. Walki na śmierć i życie śniły mi się tak często i były tak realistyczne, że przebudzenie po takiej marze przynosiło tylko więcej strachu i modlitw, aby te sny się nie sprawdzały. Na szczęście nigdy nie miałam predyspozycji do zostania wyrocznią. Gdy objęłam stanowisko było już łatwiej.

– Za sprawą Ivo – zakończył Białe, a szkarłatne tęczówki zwróciły się na niego. Gdy spojrzał w te oczy, zorientował się, jak młodą waderą była przejmując gang, a po tym jej rzekomym strachu nie pozostał nawet cień zwątpienia. Za chwilę skinęła głową i odchrząknęła. 

– To była udana współpraca – przyznawszy, dopiero zwróciła uwagę na swoich wojowników, którym poleciła coś w ich języku i znów zwróciła się do rozmówcy – Liczę, że i nasza taka będzie.


Jeden z basiorów przyniósł trzypiętrowy drewniany stołek, a na nim metalowy dzbanek z herbatą, dwie filiżanki i coś prawdopodobnie jadalnego, czego Ros nie potrafił określić ze względu na brak węchu. Chyba jakieś ciastka, ewentualnie mogło to być mięso zapiekane w czymś w wielu wariantach smakowych, poza tym więcej rzeczy których nigdy na oczy nie widział. Wilk chciałby docenić gest, ale nagle poczuł ukłucie żalu lub zażenowania, że nigdy nie pozna tego smaku obcej kultury. Wiedział też, że choć najchętniej nie brałby nic z tego do ust, jakaś etykieta obowiązywała nawet bandytów i powinien “spróbować” specjałów, które dla niego przygotowali. Drugi Zerdin przyniósł masywne, drewniane, misternie zdobione złotą farbą pudełko, które postawił na stole pomiędzy rozmówcami i otworzywszy je, zaczął rozkładać planszę.

– Dowódco Białe, przedstawiam ci moich najbliższych doradców, oto Rafyelle i Sheyric. 

Oboje smolasto-czarni z rażąco czerwonymi oczami, no bo jakby inaczej, nawet nie podnieśli głów gdy ich imiona były wywoływane. Ros mógłby się założyć, że po odchyleniu ich łbów w tył, na obu podgardlach dałoby się znaleźć długie, wyskaryfikowane place skóry. Travka również powinna mieć podobny symbol. Nosili wplecione w ogony pomarańczowe koraliki przeplatane z czerwonymi kamykami.

Ros skinął głową przywitaniu.

–  Po mojej lewej znajduje się dowódca drugiej frakcji Watahy - Ikaharu, po prawej Truce, dowódca czwartej frakcji.

Czarnowłosa również kiwnęła. 

– W takim razie ponownie chciałabym was przywitać, tym razem poprawnie Dowódcy Białe, Ikaharu, Truce. 

– Dziękujemy za zaproszenie.

Po odbębnieniu grzeczności i zakończeniu przygotowań, dwoje wojowników stanęło za swoją panią, a szefostwo mogło przejść do tematu, dla którego w ogóle się spotkali. 

– Będziemy rozmawiać i grać, oczywiście jeśli ci to odpowiada. Przedstawić zasady? – czerwonooka usiadła wygodniej i wyciągnęła z wierzchu talii jedną kartę, a Ros poszedł w jej ślady, zadowolony z siebie. W końcu mógł się popisać wyuczonymi z książki i nie tylko taktykami.

– Zapoznałem się z zasadami przed naszym spotkaniem.

– Oh? W porządku, w takim razie zaoszczędzi nam to parę minut – przyznała z zadowoleniem, choć przez jej pysk przeszedł cień niepokoju. Przez pysk przeszedł tylko cień, jednak aura wadery nie dawała złudzeń nawet tak młodemu wilkowi umysłu, że coś ją zmartwiło – Zacznij więc, proszę.

Postanowił jednak udawać, że niczego dziwnego nie dostrzegł. Zamiast zapytać, przyjął ofertę i telekinezą chwycił kostkę. Pomyślał o całym tym czasie jaki spędził na czytaniu książki i graniu w tę zasraną grę, a następnie tłumaczeniu jej innym. Wszyscy Krwawi się tym bawili i szukali razem z nim taktyk, pomocnych w zwyciężeniu. Był usatysfakcjonowany ilością godzin jakie na to poświęcił… więc tym boleśniej odczuł terror, gdy zorientował się, że numeracja na tej planszy różniła się od tego, co znał. Cyfry nie tylko nie były po kolei, ale wyznaczały jakieś kosmiczne wyniki. Kostka nagle się zatrzymała na nominale z liściem, jednak wilk nie chciał brnąć w to w ciemno. Położył łapę na przedmiocie, zakrywając jego wartość.

– Powiedz, w zasadzie to w co my gramy?

Czerwonooka drgnęła.

– Apbllsrhokendhan, Apbllsrhoklhendhan, Apbllsrhokendhean to trzy gry, które łatwo jest ze sobą pomylić. Ta plansza jest przeznaczona do pierwszej z wymienionych – niezręcznie podrapała pazurem po blacie stołu, próbując wytrzeć nieistniejącą tam plamę. Gdy wymawiała nazwy na głos, brzmiało to nad wyraz naturalnie i całe trio z Krwawych nie mogło ukryć zaskoczenia, że to przeklęte słowo może brzmieć tak ładnie w jakimkolwiek języku, a tym bardziej, że są trzy tak podobne planszówki – Podejrzewam, że, skądkolwiek dostałeś instrukcje, ta osoba się pomyliła.

Lerdis miał ochotę iść do biblioteki, złapać bibliotekarkę i złamać jej kręgosłup w połowie długości, jak gałązkę. Ale nie mógł tego zrobić. Po pierwsze, była mieszczuchem; po drugie, te nazwy naprawdę były pojebane; po trzecie, musiał teraz jakoś wyjść z twarzą z tej sytuacji. Wziął głęboki wdech, nie chcąc wybuchać gniewem przez taką głupotę, a jednak… a jednak zirytował się. Nie mniej udawało mi się zachować pokerową twarz. Złapał telekinezą ciastko ze stolika obok i nim wziął gryz, rzucił:

– Czyli nie zaoszczędzimy tych kilku minut. Opowiedz jak się w to gra.


Jak się okazało, zasady znacznie różniły się od tego, co było przedstawione w książce i choć nie były dużo bardziej skomplikowane, Ros w swojej głowie bardzo szybko zaczął wyklinać twórcę tego przekleństwa za zjebane poczucie humoru. Palant wymyślił trzy gry o niemalże identycznym tytule, jednak w rozgrywce jedyne co je przypominało to plansze, które zresztą też miały na sobie inne cyfry. Wiedział też, że na jego miejscu każda osoba szanująca swój czas rzuciłaby to w cholerę i zajęła się kwestią interesów, a jednak poświęcił swój czas i czas Travki na tę głupotę. Nawet jeśli ostatecznie to ta wersja przypadła mu do bardziej gustu, gdyż dużo mniejszy wpływ na ostateczny wynik miała losowość, wciąż nie mógł się do końca pozbierać, więc grali i grali. Z czasem herbata się skończyła, ciastka zostały zjedzone (głównie przez Rafyelle’a, Sheyrica, Ikaharu i Truce’a, którzy w pewnym momencie przenieśli się do osobnego pomieszczenia, zbyt znudzeni obserwowaniem zmagań niedoświadczonego Lerdisa). Zajęło to godziny. 

– Coraz lepiej ci idzie, Białe – przyznała niespodziewanie Travka, po którejś już rozgrywce. Wygrywali na zmianę: raz ona, potem on. Oczywiście, że dawała mu fory, ale żadne z nich nie chciało tego głośno przyznać. 

– Mhm – mruknął – Dzięki. Chyba mam dość i będę się zbierał – dodał, rozciągając szyję. Nie zorientował się kiedy zaczęli zwracać się do siebie w tak spoufalony sposób, ale był zmęczony i szczerze go to chrzaniło. 

Wadera wymamrotała ciche “oh” i skinęła głową. 

– To została jeszcze kwestia pieniędzy.

Ros naprostował się, jednak wyraz jego pyska pozostawał nieodgadniony.

– Tyle samo, co płaciłaś za czasów Ivo. Odpowiada ci to? Nie chcę utrudniać wam życia, a jeśli w zamian będę mógł liczyć na lojalność ze strony Zerdinów, to wtedy, tak myślę, że jeszcze się spotkamy na jakiejś grze – powiedział wprost, a wadera nie kryła zdziwienia taką bezpośredniością. Najwyraźniej zmęczenie zrobiło swoje u tego wilka, albo to planszówka łagodziła obyczaje. 

– Tak, jak najbardziej odpowiada – spoważniała – Choć nie jestem pewna co masz na myśli, mówiąc o lojalności ze strony moich wilków. 

Wzruszył ramionami. Wyciągnął prawą łapę na blat i zaczął obracać sześcienną kostką za pomocą opuszki. 

– Jeśli Cwany postanowi kiedyś wbić mi kołek w szyję, byłoby miło, gdybyś pamiętała o Krwawych i ich dowódcy… Nawet jak już przestaną być Krwawymi – rzucił na nią okiem – Nie jest to coś co będę mógł kiedykolwiek skontrolować, ale przecież mamy czas na zbudowanie między naszymi watahami stabilnego sojuszu. Najwięksi dowódcy giną w wieku piętnastu lat, prawda? Zostało nam trochę czasu.

Nagle powaga ześlizgnęła się z pyska wadery i nie mogąc powstrzymać parsknięcia, przyłożyła łapę od ust.

– Co cię bawi?

– W tym roku kończę piętnaście lat, Dowódco Białe.

– Oh – znów poczuł się głupio, a błękitna skóra na jego policzkach zapiekła, więc ugryzł się w język, a ona parsknęła jeszcze głośniej – Powiedzmy, że twoja wataha nie do końca wpina się w ramy definicji… gangu… 

– Tak, tak, oczywiście~

Nie wiedział co dalej powinien mówić, więc nieporadnie spojrzał w kierunku drzwi wyjściowych. Cieszył się, że obok nie było ani Ikaharu, ani Truce’a, bo ten pierwszy wygłosiłby mu tyradę o zasadach rywalizacji między dwoma gangami, a ten drugi pewnie rzuciłby jakimś dramatycznie głupim żartem. Mógł względnie odetchnąć. W jego głowie ta rozmowa miała potoczyć się w inny sposób i nawet nie był do końca pewien gdzie zawinił, ale musiał iść za ciosem. 

– Więc… będę się zbierał.

Travka nadal patrzyła na niego z rozbawieniem, a wręcz jakimś takim… niezręcznym dla Lerdisa ciepłem, gdy od jej szkarłatnych oczu odbijały się wesołe ogniki. Ta rozmowa zdecydowanie nie miała iść w tym kierunku. Opętany przez niezrozumiałe emocje zapomniał jak używa się mocy, bardziej ciesząc się z tego, że ona nie potrafiła czytać w myślach. Nagle zrobiło mu się zaskakująco gorąco i mógł się założyć, że rumieniec przebił się nawet przez biel jego futra na policzkach.

Travka wstała i podeszła bliżej. On również wstał, jednak cofnął się do komfortowej odległości. 

– Więc proszę tędy – mruknęła z tym dziwnym półuśmiechem, po czym odkaszlnęła, potrząsnęła głową i otworzyła drzwi, skąd natychmiast wdarł się chłód nocy tak charakterystyczny w Królestwie. Nie było jednak wiatru, a powietrze było spokojne. Oboje wyszli, na nowo eleganccy i poważni. Dwudziestka przedstawicieli Krwistych spoczywała zaraz za rogiem, obok siedzieli Xynth oraz Valderijczyk, a z nimi jeden z doradzających Travce Zerdinów. Ros ich szczerze ich nie odróżniał, nawet aury wydawały mu się zbyt podobne do siebie. Gdy cała gromada zauważyła parę dowódców, zaczęli jeden po drugim wstawać i przygotowywać się do powrotu do domu. Tylko troje doradców podeszło do wadery i basiora, którzy mrucząc między sobą coś pod nosem, okrywali się płaszczami.

– Zaproponowałabym oprowadzenie was po terenie moich wilków, jednak myślę, że w przyszłości będą jeszcze na to okazje. To była długa noc, zasługujemy na odpoczynek – zaczęła Zerdinka, zaś zarówno Białe, jak i pozostali byli zachwyceni tym, że nie musieli jej odmawiać łażenia po tych zasranych slumsach – Dziękuję za wasze przybycie, Wataho Krwawej Łezki, Dowódco Białe – pochyliła głowę – Także za wspólną grę oraz pomyślne negocjacje.

– Przyjemność po mojej stronie – rzucił Lerdis na odczepkę, jednak natychmiast postanowił dokończyć tę szopkę tak, jak należało. Również jej kiwnął w wyrazie uznania – Dziękujemy za zaproszenie. Interesy z panią, Dowódczyni Travko, to czysta satysfakcja.

Potem wadera zrobiła coś, czego nikt się nie spodziewał - uśmiechnęła się ciepło, patrząc na jednookiego.

– Polecam się na przyszłość.


<KONIEC>
Nagroda: 10 punktów inteligencji x5

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics