czwartek, 22 grudnia 2022

Od Wenus, CD. Halley

 — Otóż… — Wenus uśmiechnął się szeroko. Jego ciemne oczka przesunęły po białym krajobrazie. Zmrużone i błyszczące tęczówki zalały się na chwilę zamyśleniem. Oddech uciekł w powietrze chmurką półprzeźroczystego dymku. — Wolisz opcję bardziej niebezpieczną czy grzeczniejszą? — zerknął na siostrę, przemieszczając się powoli po nieprzyjemnej powłoce śnieżnej. Jego łapki zostawiały za sobą śmiesznie niewielkie ślady.
—Oczywiście, że niebezpieczną! — odpowiedź padła prawie od razu. Więc Wenus zatrzymał się w miejscu i powoli odwrócił, w kierunku przeciwnym niż szedł.
—Więc idziemy pod górę! — zaczął przedzierać się przez niewielkie zaspy, które dla jego ciała były jak góry.
—Ale po co? — spytała wadera, posuwając się za nim.
—Jak to po co. — zaśmiał się wilk. Jego oko błysnęło zawadiacko. Zapłonęła w nim iskra dumy ze stworzonego planu. — Otóż. Widzisz ten śliczny kamyczek tam, u góry? — machnął głową w kierunku ich najbliższego celu.
—No widzę. I co z nim? — dogoniła go szybko. Puch pod łapami zachrupał, nawet jeśli ich ciałka ważyły mniej niż parę piórek.
—I powiedz mi… gdzie jest wilk? — zagadnął. Przeskoczył nad nieco większą zaspą, wpadając w śnieg pyskiem. Jego tylne łapy zamachały panicznie. Jego siostra przybyła na ratunek, wyjmując go za ogon. Otrzepał się szybko i spojrzał na nią.
—No wiesz. Siedzą przy ognisku na dole. — wskazała. Jej sierść była oklejona w lodowe zbitki śniegu, więc łapa unosiła się z wielkim trudem. Wenus pokiwał głową i uśmiechnął się od ucha do ucha.
—Otóż. Jak już tam dojdziemy, to go stoczymy! — powiedział.
—Ale to dość mały kamień. — samiczka miała wątpliwości, a byli coraz bliżej celu.
—Ale droga do dołu jest daleka. Może nie stroma, ale wystarczająca, aby kamyczek nasz nabrał śniegu, hihi. — podskoczył, a przy lądowaniu wbił się w śnieg po brzuszek. Zadrżał i zmarszczył nos. — Nigdy więcej przygód po takim śniegu. Zazwyczaj się nie zapadamy! — ponarzekał, próbując się wygrzebać. — do centrum idziemy po mrozie! — zagroził, tylko nie wiadomo do końca komu i po co. W końcu to byłoby dla nich wyłącznie ułatwienie.
— Oh. Czyli będziemy próbować kogoś zgładzić odrobiną śniegu? — spytała. Odrobina sarkazmu wdarła się w te słowa. Zmierzyli się nawzajem wzrokiem.
—Możemy ewentualnie tego śniegu ściągnąć na nich więcej niż tylko to, co na kamieniu… — odetchnął, zadzierając głowę na tereny położone jeszcze wyżej.
—Co masz na myśli? — szli dalej, zatrzymując się przy głaziku.
—No wiesz… śnieg jest dzisiaj mokry, luźny i nie potrzeba wiele, aby lawina stoczyła się wzdłuż zbocza.— uśmiechnął się szeroko.
—Tak! Chcę to! — zawołała Puff. Muff powoli przysiadł na śniegu. Musiał poważnie zastanowić się jak spuścić lawinę tak, aby nie zabrała ich ze sobą w dół i broń świecie nie zakończyła ich zabaw na amen.
—Wiem! — w końcu szczeknął. Jego ekscytacja poruszyła jego siostrę.— Potrzebujemy trochę drewna! — zawołał, zeskakując niżej. Widział jak samiczka wzdycha ciężko, bo przecież ledwo się wspięli!

Chwilę im się zeszło. Zwłaszcza że trzeba było wszystko przynieść, zebrać, położyć, obliczyć. Ale znalazło się miejsce idealne do wykonania ich słodkiej igraszki.
—Nadal tam siedzą? — w końcu Wenus zadał ważne pytanie, które powinno było zostać zadane godziny temu. Puff zastrzygła uszami i przywołała swojego robaczka. Ten przesunął po puchu zaraz w nim znikając.
—Nie, ale tak. To nie ci sami, ale nadal tam ktoś siedzi. Teraz jest ich więcej! — ucieszyła się.
—Cudownie. Będzie można pogrzebać ich w śniegu! – zaśmiał się mały diabeł ubrany w puchatą powłoczkę. — Dobra. Słuchaj. Stajemy tam, daleko! Podpalamy te patyki i pozwalamy im stopić śnieg podtrzymujący tę wielką zaspę. Jak stoczy się ta zaspa, za nią pójdzie następna i tak dalej. My tymczasem powinniśmy być bezpieczni, schowani tam pod kamieniem. Nawet jeśli śnieg spadnie to nas nie zasypie… tak od razu! — skrzywił się. Wszystko w końcu było możliwe. Natura to nieprzewidywalna siła.

Plan szedł po ich myśli tylko przez chwilę. Bo rzeczywiście, po chwili płonięcia śnieg zaczął staczać się z góry. Tyle że każda następna warstwa była coraz to szersza, więc dwie małe kulki musiały się ewakuować. TERAZ…

<Halley?>
Słowa:631 = 37 KŁ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics