To, że Lys i Tin były złe na ich żartownisia, to było zdecydowanie za mało powiedziane. Wręcz nosiło je z emocji, na tyle, że nawet Tin zdolna byłaby i przeklnąć. A to się zdarzało naprawdę rzadko. Zaczęły się zastanawiać, czy ten osobnik był tym samym, co spowodował zmianę biednej Valli w gronostaja. Jeśli tak, to już nie byłby zwykły dowcip, a jakieś chore prześladowanie. Przecież w takim wypadku ten ktoś musiałby ich śledzić! Ale czy możliwa była opcja, że wadery miały aż takiego pecha, aby trafić jednego dnia na aż dwóch śmieszków? Bardzo, bardzo dziwna sprawa. W zarówno tej pierwszej, jak i drugiej możliwej wersji. Świat powariował.
Teraz jednak skupiły się na obecnej chwili, zamiast rozwodzić się nad genezą całego zdarzenia. Wciąż były złe.
– Gdzie on ucieka? – rzuciły bardziej do siebie, sapiąc z irytacją.
Zmarszczyły grube brwi. Nie miały czasu się zastanawiać, czy powodem do zerwania się w bieg było coś niebezpiecznego, ani czy one też powinny uciekać. Znalazły sobie nowy cel. Wolały gonić napastnika. Tak więc zgarnęły pannę gronostajową między swoje rogi, nawet nie słuchając obaw, pytań protestów, zwyczajnie ruszyły w pościg.
Być może była to pochopna i nierozsądna decyzja. Ba, oczywiście, że taką była. W tamtym momencie jednak mało to obchodziło te dwie wściekłe wadery. Może i zużyją niepotrzebną ilość sił, ale przynajmniej zmierzały w dobrym kierunku całej podróży. Chociaż tyle dobrego, nie zboczą z trasy.
Tętent masywnych łap rozległ się między drzewami. Stanowcze pazury kruszyły śnieg pod sobą, dając dobrą przyczepność do szarżującego biegu. Powarkiwały co chwilę coś pod nosem, coś o tchórzu i, że i tak go dopadną, a ucieczka była na marne. Czuły się prawie tak, jakby goniły zwierzynę, tylko bardziej agresywnie i zapominając o myśliwskiej gracji. Niesiony bagaż teraz nie robił im żadnej różnicy, jakby nic nie ważył. Dobrze, że był porządnie zabezpieczony, bo istniała szansa, że w innym wypadku mogłyby coś pogubić. Co w nie wstąpiło? Nie mogły nie przyznać się, że trochę poczuły się odpowiedzialne za bezpieczeństwo towarzyszki podróży, która przecież w swoim obecnym stanie nie mogła się sama obronić.
Dopadnięcie uciekiniera było tylko formalnością. Zderzenie spotkało się z brutalnym zaryciem jego łbem w śniegu. Vallieana w tamtym momencie musiała naprawdę mocno się trzymać, żeby nie spaść z głowy lerdisek, które nie pomyślały już więcej o ostrożności. Gorąca para buchnęła z nosa.
– Takie to zabawne, co?!
Nie kontrolowały siebie. Zupełnie też nie wzięły pod uwagę faktu, że sam dowcipniś uciekał przed czymś innym, niż przed nimi. Oby… Oby to coś już odpuściło
Teraz jednak skupiły się na obecnej chwili, zamiast rozwodzić się nad genezą całego zdarzenia. Wciąż były złe.
– Gdzie on ucieka? – rzuciły bardziej do siebie, sapiąc z irytacją.
Zmarszczyły grube brwi. Nie miały czasu się zastanawiać, czy powodem do zerwania się w bieg było coś niebezpiecznego, ani czy one też powinny uciekać. Znalazły sobie nowy cel. Wolały gonić napastnika. Tak więc zgarnęły pannę gronostajową między swoje rogi, nawet nie słuchając obaw, pytań protestów, zwyczajnie ruszyły w pościg.
Być może była to pochopna i nierozsądna decyzja. Ba, oczywiście, że taką była. W tamtym momencie jednak mało to obchodziło te dwie wściekłe wadery. Może i zużyją niepotrzebną ilość sił, ale przynajmniej zmierzały w dobrym kierunku całej podróży. Chociaż tyle dobrego, nie zboczą z trasy.
Tętent masywnych łap rozległ się między drzewami. Stanowcze pazury kruszyły śnieg pod sobą, dając dobrą przyczepność do szarżującego biegu. Powarkiwały co chwilę coś pod nosem, coś o tchórzu i, że i tak go dopadną, a ucieczka była na marne. Czuły się prawie tak, jakby goniły zwierzynę, tylko bardziej agresywnie i zapominając o myśliwskiej gracji. Niesiony bagaż teraz nie robił im żadnej różnicy, jakby nic nie ważył. Dobrze, że był porządnie zabezpieczony, bo istniała szansa, że w innym wypadku mogłyby coś pogubić. Co w nie wstąpiło? Nie mogły nie przyznać się, że trochę poczuły się odpowiedzialne za bezpieczeństwo towarzyszki podróży, która przecież w swoim obecnym stanie nie mogła się sama obronić.
Dopadnięcie uciekiniera było tylko formalnością. Zderzenie spotkało się z brutalnym zaryciem jego łbem w śniegu. Vallieana w tamtym momencie musiała naprawdę mocno się trzymać, żeby nie spaść z głowy lerdisek, które nie pomyślały już więcej o ostrożności. Gorąca para buchnęła z nosa.
– Takie to zabawne, co?!
Nie kontrolowały siebie. Zupełnie też nie wzięły pod uwagę faktu, że sam dowcipniś uciekał przed czymś innym, niż przed nimi. Oby… Oby to coś już odpuściło
<Valli?>
Słowa: 410 = 26 KŁ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz