wtorek, 13 grudnia 2022

Od Asmodaya, CD. Rosa

Podmiot nr.11. Szczenię rasy Rasmith.
Pacjentka przetrzymywana była w izolacji, alarm poinformował o spadku tętna. Podczas badania pacjentka nie reagowała na bodźce słowne i fizyczne. Brak dźwięków serca i oddechu, brak tętna obwodowego. Nieruchome i rozszerzone źrenice, brak odruchu rogówkowego. Powód zgonu: nieokreślony.

Podmiot nr.14. Dorosły samiec Lotepis.
Funkcje ciała całkowicie wyłączone, przebarwienia skóry, żółtaczka, krwotok wewnętrzny.
Powód zgonu: Skrajny strach doprowadził do powikłań, które spowodowały niewydolność wielonarządową.

Podmiot nr.52. Szczenię.
Pacjent wykazywał niezwykle wysoką odporność na substancję i był w stanie absorbować i neutralizować energię. Przyczyna tego zjawiska nie jest jasna. Podczas zabiegu pacjent skręcił sobie kark.

Wszystkie nieletnie podmioty zginęły po wykazaniu objawów halucynacyjnych.
To marnowanie zasobów. Wskazane jest, aby w następnym eksperymencie czuwać nad stanem psychicznym badanych i unikać narażania ich na ekstremalne warunki.


Żaden z ich pacjentów nie dotrwał do świtu. Jednej nocy stracili wszystkich pacjentów z ostatniej kolekcji, każdego w inny sposób, który nie łączył się z poprzednimi i nie wpływał na resztę. Zdawało się, jakby los uparcie pluł im w twarz, pozwalając dojść do przełomu, by potem brutalnie wyrwać im całą nadzieję i wiarę z łap. Ulepszanie wilków było dla niego chlebem powszednim- naprawa urazów, brakujących kończyn, odbieranie im wolnej woli, która była dla nich jedynie przeszkodą w drodze do oświecenia. Jednak tworzenie czegoś nowego? Stworzenie nowego Boga? Asmoday powoli zaczynał wątpić, czy kiedykolwiek wypełni swoje przeznaczenie w takich warunkach. Przede wszystkim, nie mógł dłużej pracować na tak prymitywnych mechanizmach. Wiedział, że mają potencjał na coś wspaniałego, wiedział, że reaktory walające się na najniższym piętrze mogą nadawać się do czegoś więcej.
Po godzinach rozmyślania w samotności, w końcu podjął decyzję dotyczącą jego dalszych kroków. Zanim rozpocznie kolejną fazę eksperymentów, pragnął zdobyć nową wiedzę, uruchomić chociaż jeden mechanizm swojej konstrukcji, w przede wszystkim, zrekrutować nowych pomocników. Nadzwyczaj doceniał Edena i Benaresa, łączył z nimi dalekosiężne plany i miał do nich słabość, jednak by operować na taką skalę, trójka to było zdecydowanie za mało. Potrzebował łap do pracy, wilków, które będą szukać dla niego części, utrzymywać pacjentów przy życiu, szukać nowych substancji i cech, na których można eksperymentować. Jednak tak jak było w przypadku jego obecnych pomocników, teraz nie był nastawiony na nic konkretnego, więc będzie to na pewno łatwiejszy i mniej czasochłonny proces.
— Za pięć minut widzę was przy wejściu na terytoria Zerdinów, idziemy na zakupy — rzucił w pusty korytarz, wiedząc, że gdzieś z głębi laboratorium jego pomocnicy i tak go słyszą.

Oczywiście nie pomylił się. Zanim sam dotarł do przejścia, wilki już tam stały, gotowe do natychmiastowego wymarszu. Widząc Asmodaya skinęli mu głową z szacunkiem i otworzyli duże, metalowe wrota. Od razu po wystawieniu łba poza komfortową strefę, kurz uderzył ich w twarze razem z zapachem suchej ziemi. Asmoday szedł kilka kroków przed swoimi wyznawcami, jednak na tyle blisko, by w razie potrzeby mógł ich obronić tak samo, jak oni jego. Nie mieli jeszcze sytuacji, aby znaleźli się w na tyle ciężkim położeniu, że ktoś mógłby zostać poważnie ranny. Asmoday wiedział jednak, że gdyby taka instancja się pojawiła  — zarówno Benares, jak i Eden nie zawahaliby się przed poświęceniem dla niego swojego życia. Wizja oddania życia za Asmodaya była dla nich marzeniem, zbawieniem, obietnicą.
Asmoday dobrze wiedział, gdzie się kierować i też po godzinie marszu dotarli do celu ich wyprawy. Była to dobrze ukryta jaskinia, która prowadziła bezpośrednio do umieszczonego pod ziemią targu, gdzie wszystkie wilki wyjęte spod prawa mogły sprzedać i nabyć towary, jakie normalnie uznawano za nielegalne lub niedostępne. To obejmowało również sprzedaż innych wilków, które były na tyle nieszczęśliwe, by wpaść w ręce handlarzy.
Zwolnił trochę, by zrównać krok ze swoimi pomocnikami i się do nich zbliżyć. Dzięki temu niektóre docinki i zaczepki wykierowane w stronę Edena i Benaresa zamilkły, gdy plujące na nich wilki zorientowały się, że są pod opieką czegoś większego i potężniejszego. Wilki zaczęły uciekać im z drogi, gdy wyczuwały na sobie przeszywający duszę wzrok Asmodaya, albo gdy, chociaż wypatrzyły zarys jego sylwetki. Na targu nie było żadnych praw, więc mądrzejsi raczej unikali konfrontacji z wilkami większymi od nich, albo tymi, które były w grupie.
Tak też dotarli do samej wystawy, na której przedstawiano wilki dostępne na sprzedaż. Od razu skierowali się do księgi, w której wypisane były wszystkie okazy razem z ich specyfikacjami i żywiołami. Eden natychmiast zabrał się do czytania całości, podczas gdy Benares i Asmoday obserwowali sprzedaż. Wtedy wzrok Asmodaya przyciągnęła para wilcząt, które zapewne były rodzeństwem. Wyglądały na dosyć niewinne, jakby nigdy nie zostały skalane cierpieniem czy brudną pracą.
— Eden? — wskazał je pyskiem, kiedy akurat wyłapały go w tłumie i zaczęły się mu przyglądać.
— Somnum z Zerdinem, rodzeństwo. Materia, energia, krew. Około półtora roku — jego pomocnik odezwał się, będąc już chodzącą encyklopedią w sprawie sprzedawanych wilków.
Eden miał niezwykły dar, który sam często zdawał się ignorować. Asmoday jednak wiedział, do czego zdolny może być jego żywioł i jak go wykorzystać. Eden dysponował bowiem żywiołem pamięci, który sam w sobie brzmiał dosyć niepozornie i z reguły nie był specjalnie groźny czy silny, jednak w łapach kogoś, kto wiedział co robi nawet taki żywioł stawał się asem w rękawie. Jeśli z takim żywiołem Asmoday mógł dokonać wielkich rzeczy, to co mógłby osiągnąć z materią czy krwią? Moce szczeniaków nawet nie były dla niego ważne, liczył się tylko żywioł i co mógł z niego wykształcić.
—-Cena wywoławcza to tysiąc łusek! — ogłosił handlarz.
Od razu zaczęły padać kolejne oferty, każda coraz cięższa do przebicia.
— 10 tysięcy! — rzucił Asmoday.
— 10 i pół tysiąca! — dorzucił wilk po jego prawej.
— 12 tysięcy — warknął, mierząc swojego jedynego rywala spojrzeniem.
— 30 tysięcy łusek! — krzyknął ten sam wilk, wywołując na targu takie zamieszanie, że nikt nie był w stanie przebić się przez odgłosy szoku i gniewu.
Był to średniego wzrostu Xynth o czarnej sierści, zdobionej jaśniejszymi plamkami i oczach o turkusowej barwie. Gdy dźwięki młotka ogłosiły zakończenie sprzedaży, wilk zmierzył go spojrzeniem i uśmiechnął się litościwie.
— I tak nie byłoby cię stać — dodał Xynth, wchodząc w tłum.
Asmoday zawrzał nie mogąc strawić takiej pogardy ze strony wilka dwa razy niższego od niego, jednak nagle zatrzymał go Benares, blokując własną łapą drogę basiora.
— Jest niebezpieczny, to się nie skończy dobrze — ostrzegł rogacz.
— Czy to nie był jakiś Krwawy? — szepnął Eden.
— Pierdolone gangi — Asmoday zaklął pod nosem, razem z pomocnikami zwracając w stronę wyjścia. — Dostanę te jebane szczeniaki.
Nie był wilkiem, który łatwo odpuszcza. Jeśli już się na coś nastawił, musiał to dostać. Tym bardziej, jeżeli do gry weszła dodatkowo zniewaga jego osoby.

Początkowo odpuścili, kiedy Asmoday wrócił do swojej pracowni i jeszcze raz przemyślał sytuację. Jednak jakiś czas później, szansa na odwet spadła mu jak z nieba. W pobliżu jednego z wyjść z pracowni rozbił się obóz. Od razu został o tym poinformowany, więc postanowił zbadać sytuację, by uniknąć wykrycia jego laboratorium przez inne wilki. Akurat, gdy zbliżał się do źródła płomieni w postaci rozpalonego ogniska usłyszał śmiech i westchnięcia zachwytu, które od razu zwróciły jego uwagę. Spoglądając zza krzaków dojrzał rodzeństwo, które kilka tygodni temu chciał kupić, bawiące się jedną z jego konstrukcji. Była to maszyna, która miała za zadanie patrolować okolice kryjówki i wysyłać alarm do Benaresa, gdy tylko wyczuła obecność innych wilków. Poświęcił na nią strasznie dużo czasu i energii, podobnie jak Benares, kiedy próbowali połączyć mechanizmy z nim samym, aby stały się przedłużeniem jego mocy. 
Bez zastanowienia wyskoczył na dwa młode wilki, jednego od razu powalając na ziemię. Drugi zwiał gdzieś w ciemności lasu, jednak Asmoday był pewny, że wcześniej, czy później dorwie również jego. Młodzieniec szarpał się pod nim skomląc i skowycząc, a przeprosiny jakby instynktownie wylewały się z jego pyska jedną lawiną słów.
— Starzy cię nie nauczyli, że się nie kradnie? — warknął przez wyszczerzone w gniewie zęby.
Nagle poczuł dziwne szarpnięcie, które nie było fizyczne, a raczej wpływające prosto na jego podświadomość. Szarpnięcie pociągnęło go w tył, uwalniając uwięzionego pod nim bachora. 
— Wycofaj się natychmiast! — krzyknął ktoś z tyłu. 
Całkowicie zaskoczony spojrzał na wilka, który jakimś cudem zmusił go do zrobienia czegoś, na co całkowicie nie miał ochoty. Czy to była jakaś moc? Kontrola umysłu? 
— Nie słyszałeś, że czyichś dzieci się nie zaczepia?! — Warknął samiec o białej sierści, który stał tuż przed nim.
Asmoday parsknął mierząc wilka spojrzeniem. Był pokryty licznymi bliznami, brakowało mu jednego oka, a dwie, duże szramy na jego plecach wskazywały, że niegdyś miał również skrzydła. Na czole brakowało mu rogu, który widocznie został usunięty w pośpiechu, oceniając po nierównej krawędzi zgrubienia. Biła od niego dziwna aura, a ogień w jego oczach zmusił Asmodaya do podjęcia pokojowego podejścia. Nawet nie zależało mu specjalnie na tych dzieciakach, choć krew w nim zawarła, gdy zobaczył, że zniszczyły wytwór jego ciężkiej pracy. 
— Może powinieneś nauczyć swoich dzieci, że nie dotyka się własności innych — splunął, posyłając wściekłe spojrzenie dzieciakom, które zdawały się uciekać od niego wzrokiem.
Drugi wilk zamilkł, gdy Asmoday schylił się i podniósł szczątki swojej zniszczonej maszyny.
— Zniszczyły moją pracę, więc je nastraszyłem, jesteśmy kwita — przewrócił oczami.
Biały wilk ściągnął brwi, wyczuwając w słowach większego samca kłamstwo, jednak nie było ono pełne. Asmoday wcale nie uznawał, że są kwita. Nad tym systemem pracował godzinami i poświęcił wiele materiałów, by się nim zabezpieczyć. Teraz będzie musiał tworzyć kolejne repliki i to z powodów, jakich na spokojnie mógłby uniknąć, gdyby szczeniaki były chociaż trochę wychowane.
— W takim razie wybacz, na pewno z nimi o tym pogadam — mruknął jednooki, przesuwając się tak, by chroniić młodsze wilki za jego plecami i zawrócił w stronę ich obozu.
Rodzeństwo natychmiast się wycofało, pozostawiając Asmodaya oraz jasnego wilka samym sobie.
Asmoday musiał mieć tę moc, którą przed chwilą poczuł na sobie. Wciąż nie wiedział, co to jest, ale jeśli pozwalałoby mu wpływać na umysły innych wilków...nawet nie mógł sobie wyobrazić wszystkich możliwości. Chciał to i co więcej, w oczach mniejszego wilka wiedział, że gdyby się postarał...albo nie? Przechylił łeb, obojętnie wpatrując się w jednookiego. Jego uszy były ozdobione kolczykami, podobnie jak warga. Eden również lubił błyskotki, którymi się przyozdabiał, jednak Asmoday nie sądził, by wilk przed nim robił to samo dla fascynacji modą. Sądząc po licznych bliznach i urazach biały samiec albo dużo przeszedł, albo lubił się bić i okaleczać. Może zwyczajnie lubił ból? 
— Co się, kurwa, patrzysz — samiec w końcu pękł pod ciężkim spojrzeniem czerwonych ślepi. 
— Naucz swoich dzieciaków trochę pokory — Asmoday warknął, kłapiąc zębami przed twarzą jasnookiego, po czym uśmiechnął się, widząc zmianę w oczach drugiego wilka. 
Oddalając się spojrzał po raz ostatni na dwójkę młodziaków, którzy przyglądali się mu z ciekawością, zapewne pamiętając go z aukcji. Co jak co, był raczej ciężki do zapomnienia.

Jednooki również nie należał do tych, których zapominało się łatwo. Dlatego kilka dni później, gdy Asmoday w końcu znalazł Xyntha, który go znieważył bez problemu rozpoznał wilka, który odciągał od niego wściekłego i rannego samca. 
Sam nie spodziewał się aż tak krwawej jatki. Przyszedł do karczmy po otrzymaniu cynku, że Xynth, którego szukał, właśnie dzisiaj tu pił. Więc podszedł do niego, splunął mu w ryj za zniewagę i sam zdziwił się, gdy wilk niemal od razu rzucił się mu do gardła. W kłębie zębów i pazurów, a także rwanych kłaków wytoczyli się z karczmy, gdzie kontynuowali bójkę. Krew splamiła nieskazitelnie biały śnieg, a całkiem duża grupa biernych gapiów zaczęła się im przyglądać. Walka była raczej wyrównana, choć większy wilk zdecydowanie radził sobie lepiej, głównie ze względu na to, że ból nie przeszkadzał mu w dalszym szarpaniu się i skakaniu. Ale i on powoli zaczął zdawać sobie sprawę z powagi ran, jakie oboje ponieśli. Aby zakończyć walkę Asmoday złapał drugiego wilka za kark i z pomocą swojej mocy bez problemu szarpnął nim w górę, wyrzucając kawałek dalej. Przeciwnik spadł z gruchotem na śnieg, a gdy próbował się podnieść został przytrzymany przez wilka o białej sierści, który nagle wyłonił się spomiędzy tłumu. 
Kurwa mać, co za los.
Asmoday westchnął i przewrócił oczami, po czym bezceremonialnie odwrócił się na pięcie, ruszając w swoją stronę. 

<Ros?>

Słowa: 1957 = 143 KŁ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics