czwartek, 29 grudnia 2022

Od Asmodaya, CD. Rosa

Był na siebie wściekły, że dał się tak zaskoczyć, że tym głupim wilkom udało się go uchwycić i porwać. Stało się to jednak na tyle szybko, że sam nie zdążył zarejestrować co się stało. Nagle stracił przytomność i obudził się w piwnicy z wilkami stłoczonymi wokół niego. Byli jednak na tyle głupi, by nie zebrać nawet podstawowych informacji na jego temat, co skończyło się dla nich tragedią. Gdy tylko zostało z nim tylko trójka Krwistych, wykorzystał ich głupotę i w mgnieniu oka wydostał się z krępujących go więzów, przeskakując w cień pod łapami jednego z wilków. Za to, co wydarzyło się później, mogli winić tylko siebie. Jak zawsze, nie był w stanie ocenić powagi swoich ran, co powoli zaczynało stawać się problemem. Każdy z jego kroków stawał się coraz większym wyzwaniem, a świat zaczynał rozmazywać mu się przed oczami z powodu utraty krwi. Walcząc z utratą przytomności co chwila potrząsał łbem, aby się ocucić, ale za każdym razem, gdy jego oczy się przymykały, otworzenie ich na nowo stawało się coraz trudniejsze.
Na szczęście, na horyzoncie już majaczyła znajoma jaskinia, w której ukryte były metalowe wrota prowadzące do jednego z korytarzy jego laboratorium. Zbliżył się do wejścia powoli, jego nogi powoli zaczynały uginać się pod ciężarem ciała. Metalowe drzwi rozsunęły się, gdy był zaledwie kilka kroków od nich, a ze środka wypadli jego pomocnicy. W oczach Edena błyszczały łzy, które spłynęły po jego policzkach, gdy zobaczył stan, w jakim znajdował się Asmoday. Od razu oboje podparli jego boki, by odciążyć jego zmęczone łapy i od razu poczuli ciepło jego krwi na swojej sierści.
— Obiecałeś mi, że będziesz uważał, obiecałeś — mruknął Eden, odwracając łeb, by ukryć łzy, które spływały po jego pysku.
— Wiń za to pierdolonych Krwistych — wykaszlał Asmoday, spluwając ciężką mieszanką krwi i śliny na metalową podłogę.
— Myślałem, że już jesteśmy z nimi kwita — Benares zmarszczył brwi.
— Tak się składa, że ja też, al...— wypowiedź większego wilka została nagle urwana, gdy jego nogi niespodziewanie ugięły się pod ciężarem rannego ciała.
— Przestań mówić, ledwo jesteś w stanie stać. Porozmawiamy jak odpoczniesz — fuknął Eden.
Nie mając siły na protest, Asmoday jedynie warknął niezadowolony i pozwolił się położyć w jednym z najbliższych pokoi. Nie zdążył jednak nawet poczuć ciepła legowiska, zanim całkowicie odpłynął. Ostatnim co usłyszał był huk jego masywnego cielska, zanim jego świadomość została wręcz wyrwana, odcinając go od całego świata.

Pysk Asmodaya wykrzywił się w niezgrabnej imitacji uśmiechu, gdy odłożył na blat plik notatek, które rozpisał Eden podczas swojej misji. Wciąż był ranny i mimo że to nie sprawiało mu kłopotu, dla bezpieczeństwa kolejne kilka dni spędził w laboratoriach, odpoczywając i ograniczając ruch do minimum, aby jego nieuwaga nie wpłynęła na gojące się rany. Jednak jego złość z dnia na dzień rosła coraz bardziej, razem z palącą żądzą zemsty. Nie chciał się angażować, chciał mieć to wszystko już za sobą, ale to Krwiści po raz kolejny z nim zadarli. I tym razem nie była to zwykła zabawa czy błahostka- gdyby dotarcie do kryjówki zajęło mu chociaż kilka godzin dłużej, mógł stracić życie. Po utracie przytomności spał całe dwa dni, gdy Benares i Eden nieustannie czuwali nad nim, opiekując się jego ranami i próbując utrzymać go przy życiu.
Wciąż był osłabiony, jednak gdy tylko się obudził, od razu zlecił swoim pomagierom specjalną misję, wysyłając ich na zwiady. I w ciągu kilku dni, dowiedzieli się niemal wszystkiego o najważniejszych członkach Krwistych, łącznie z imionami ich matek i prostytutek, które najczęściej najmowali.
Najbardziej zależało mu jednak na informacjach związanych z ich dowódcą i choć wciąż napotkał wiele niewiadomych, uzyskał ich wystarczająco. Prace badawcze zawsze były podstawą każdego z jego działań i dopiero gdy był usatysfakcjonowany z wyników swoich badań, mógł cokolwiek zrobić.
Ku swojemu rozczarowaniu, odkrył, że Przywódca Białe nie ma zbyt wiele słabości. Nie miał własnej rodziny, kochanków czy chociażby ukrytych bękartów. Miał jedynie swoją Watahę i podwładnych, jego życie nie istniało poza Podziemiem.
Jako że obecnie życie prywatne dowódcy Krwistych było w zasadzie nie istniejące, postanowił zaryzykować i zanurkować w jego przeszłość. I tak też dotarł na wzmianki o pewnym grabarzu, u którego Białe spędził kilka lat swojego życia. Asmoday nie miał pojęcia, czy Ros wciąż utrzymywał z nim jakikolwiek kontakt.
Był jednak gotów zaryzykować.

Starzec mieszkał w małej chatce na skraju wioski, oddalonej na tyle by szmery i hałasy dnia nie były dla niego zbyt rozpraszające, jednak by nie czuć się też całkowicie odciętym od żyć pozostałych mieszkańców. Już niemal całkowicie porzucił swoją profesję, z powodu wieku i zmęczenia, wyczekując swoich ostatnich dni, by dołączyć do swojej ukochanej żony, która opuściła go nie tak dawno.
Cieszył się ciszą i spokojem, całe dnie odpoczywając czy przechadzając się po okolicznych laskach, czy łąkach, jako że wiek nie pozwalał mu na zbyt wiele, jego kości zaczynały już trzeszczeć, a dawna siła i zwinność zdawały się zanikać z dnia na dzień.
Jego harmonia została niespodziewanie naruszona, gdy drzwi jego małego domku zostały nagle wyłamane z ogromną siłą, przelatując przez główny pokój i lądując na ścianie naprzeciwko wejścia. Starszy wilk o beżowej sierści zerwał się z miejsca, tocząc ze sobą mentalną walkę czy powinien się ukryć, czy zobaczyć co się wydarzyło. Podjęcie decyzji zajęło mu jednak zbyt długo i zanim chociaż zdążył ruszyć się z miejsca, do domu wkroczyła ogromna bestia, z czerwonymi ślepiami i masywną, niespotykaną czaszką zamiast łba. Jej chłodny, przeszywający wzrok od razu wylądował na starcu. Nie był w stanie dostrzec jej całej, jednak to, co ujrzał wystarczyłoby jego ciało wzdrygnęło się w obrzydzeniu.
— Czy ty jesteś Lothain?
Niskie warknięcie wręcz zatrzęsło kośćmi starca. W ciemnościach Asmoday usłyszał jak wilk szepcze słowa modlitwy, z jego uchylonych ust wylewały się wszystkie jego wyznania i prośby, drżące oddechy przebijały się niczym noże w oszałamiającej ciszy. Świat wokół zdawał się zamilknąć, atmosfera w pokoju była tak ciężka, że można było w niej zawiesić siekierę.
— Tak — odezwał się w końcu starzec, biorąc głębszy wdech i patrząc prosto w czerwone, świecące ślepia.- Kim jesteś?
— Nie sądzę by to miało znaczenie — masywny wilk zaczął rozglądać się po pokoju, ciężką łapą strącając z półek i stołów wszystkie ozdoby, zastawę i naczynia.
Zdenerwowany beżowy wilk przełknął ślinę i podniósł się z defensywnej pozycji, szczerząc kły w stronę obcego. Nie mógł pozwolić zagonić się w kąt i pozwolić komuś niszczyć jego własności. Otrząsnąwszy się z pierwotnego szoku, zaczął stawiać łapę za łapą, zbliżając się do intruza z warkotem rosnącym w jego gardle.
Czarny wilk jedynie odwrócił łeb, patrząc na drugiego wilka z politowaniem i mierząc go obojętnym spojrzeniem. Gdy starzec w końcu wyskoczył, rzucając się z zębami i szponami na obcego, wystarczyło jedynie machnięcie masywnej, ciężkiej łapy, by beżowy basior wylądował kilka metrów dalej, obijając się o jedną ze ścian.
Intruz nawet nie obdarzył go kolejnym spojrzeniem, wciąż przechadzając się po pokoju i przeglądając wszystko, co znajdowało się na wierzchu, by później zrzucić to na podłogę i rozdeptać. Bez słowa, bez żadnego szacunku, bez taktu.
Basior próbował ponownie poderwać się do ataku, jednak jakaś dziwna siła zatrzymała go w miejscu, nie pozwalając mu nawet podnieść łapy. Jakby całe jego ciało stało się za ciężkie, wbite w podłogę, niezdolne do ruchu. Widząc jego nieudolne starania, obcy wilk ponownie na niego spojrzał, w jego martwych czerwonych oczach coś błysnęło, a jego zęby odsłoniły się w dziwnym grymasie rozbawienia.
— Kurwa mać, czego chcesz?— warknął starzec.
Bestia zamruczała niczym pieszczony kot, całkowicie ignorując jego słowa. Rozejrzała się po podłodze, zawalonej kawałkami szkła i ceramiki, po czym uśmiechnęła się i płynnie zawróciła, kierując się w stronę wyjścia.
— Hej! Mówię do ciebie, skurwysynie!
Obcy wilk wyszedł już dwoma łapami na zewnątrz i wciąż nie zwracał uwagi na krzyczącego za nim wilka. Nagle jednak obrócił się w pół kroku, z ogromnym, szyderczym uśmiechem na jego nienaturalnym pysku. Jego oczy zdawały się płonąć, świecąc w ciemnościach jak dwa rozpalone węgle.
— Vay przesyła pozdrowienia.
Znajome imię, które padło z ust intruza uderzyło w serce starca z taką siłą, że niemal powaliło go z nóg. Gdy tylko gadzi, zepsuty ogon czarnego wilka zniknął w ciemnościach nocy, coś zabłysnęło. Pomarańczowa łuna rozświetliła okolice domu i dopiero kiedy starszy wilk poczuł już ciepło ognia i zapach trawionego drewna, dziwna siła wiążąca go w miejscu puściła. Niemal od razu rzucił się w pogoń za obcym wilkiem, wyskakując na podwórze.
Rozglądał się za ogromnym cielskiem i tymi cholernymi, czerwonymi oczami, jednak widział przed sobą jedynie ciemność, rozświetlaną płomieniami, które w zaskakująco szybkim tempie zaczynały trawić jego dom.
W furii i zmieszaniu nawet nie zdążył dostrzec trzech par świecących ślepi skrytych między drzewami pobliskiego lasku. I powoli, obraz intruza, który przed chwilą pojawił się w jego domu zaczął zanikać w jego pamięci. Wspominał o Vayu, ale basior za nic nie mógł przywołać w głowie jego wyglądu, ani tego, jak brzmiał. Żadne cechy charakterystyczne nie zdawały się pasować, cała sylwetka intruza była w jego wspomnieniach jak przez mgłę, jakby była bezkształtnym cieniem.
Starzec usiadł załamany na śniegu, rozglądając się w oszołomieniu. Jego dom stał w płomieniach, a on za nic w świecie nie mógł sobie przypomnieć, kogo przed chwilą szukał. Pamiętał, że coś go wybudziło ze snu i zdemolowało jego chatkę, ale powoli nawet zdawał się zapominać, czy był to w ogóle wilk.
<Ros?>

Słowa: 1504 = 121 KŁ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics