Oda na chwilę przystanęła we własnym umyśle. Jej łapy wyrzuciły resztki szkła do kosza stojącego przy drzwiach. Odetchnęła. Chyba nieco za długo myślała, gdyż wadera po jej prawej prychnęła pospieszająco.
—Ah tak. Leksykon. — Jednoskrzydła zmarszczyła nos. Jej umysł zgrabnie przeleciał przez pasma niepamięci, aby wydobyć z nich to czego poszukiwała. — Mieliśmy chyba jeden tomiszcze tego cuda. — pomachała łapą. Jej krok zebrał się w kierunku biurka, obok którego w zasięgu wzroku były drzwi do archiwum. Otworzyła je z rozmachem. Czuła, że zestresowana medyczka podążyła za nią, niczym drapieżnik podążający za ofiarą. Nieprzejęta tym kompletnie, sięgnęła łapą po lampkę. Będzie jej potrzebowała. Zdało jej się przy tym, jakoby w oczach nowej znajomej błysnęło niezadowolenie. Czyżby Oda za wolno się poruszała? Nieznacząco przyspieszyła kroku, jednak to było na nic, gdyż wewnątrz archiwum musiała być nader ostrożna.
—Wybacz, że spytam. Ale po co tu wchodzimy? — niecierpliwość przelewała się przez jej ton głosu, kiedy odezwała się zza pleców bibliotekarki.
—Oh. Archiwum, tak. Może być nieoczywiste. W każdym razie. Jestem pewna, że książki, której szukasz nie ma u nas na półce. Tytuł ten widziałam ostatnio, kiedy byłam ledwie uczennicą poprzedniej bibliotekarki i wypisywała książki „na straty” jak ja przed chwilą. Zatem szukamy gdzie nasz drogi leksykon znajduje się teraz. — odpowiedziała. Parę egzemplarzy archiwalnych zapisków podleciało w ich kierunku. Oda przyglądała się każdemu po kolei, prędko wertując kartki.
—Jesteś pewna, że nie ma jej na półce?! — wadera zza jej pleców przeskoczyła z łapy na łapę.
—Jeśli pragniesz mi nie ufać, droga jest wolna. Możesz iść jej szukać. — obojętnie odrzuciła jej pytanie. Była pewna. Zdążyła już zapoznać się z biblioteką i zachować sobie w sercu i umyśle każdy jej najdrobniejszy kąt i większość tytułów, zwłaszcza takich, które kiedyś już widziała. Ametrine wydała z siebie przedziwny dźwięk. Czy była to frustracja uchodząca z ciała, czy złość, Oda nie była pewna, ale był tak wyjątkowy i niespotykany, że poprawiając okulary odwróciła głowę. Ogon nieznajomej właśnie znikał w drzwiach. Wadera najwidoczniej miała dość czekania, pomimo że to wszystko wcale nie trwało tak długo. Oda pokręciła głową i przysunęła do siebie kolejną zapisaną drobnym druczkiem książkę. Szkła w jej okularach zabłyszczały w mdłej poświacie świecy. Jej łapy przesunęły po kartkach, oczy zmrużyły w półmroku. Uważnie szukała, książka za książką, aż w końcu poszukiwany tytuł nie wpadł w jej oko. „Leksykon roślin leczniczych i niebezpiecznych stosowanych w medycynie” widniał na jednej ze stron ksiąg archiwum. Oda odczytała uważnie informacje. Ledwie chwilę po jej przybyciu do biblioteki książka została oddana do restauracji, gdyż jej kartki rozpadały się powoli, a zamazane litery musiały zostać przepisane na nowo. Jednak zdawało się, że nie stanowiła priorytetu, gdyż część ksiąg z tej tury już powróciła na półki w wielkiej sali.
—I cóż z tobą zrobić? — spytała sama siebie i zamknęła książkę z hukiem, wcześniej wkładając w nią luźne pióro. Jej łapy powoli i niespiesznie wystąpiły zza drzwi, zamykając je za sobą. Klucz zazgrzytał w zamku, a Oda podreptała poszukać swojej towarzyszki.
Cóż. Ta uporczywie szukała książki na półkach. Jej łapy przesuwały po kolejnych okładkach, oczy niespokojnie czytały rozsypane słowa.
—Nadal szukasz? — Oda spytała, jej głos był zaskakująco emocjonalny. Czuła się zaskakująco w nastroju do śmiechu, tylko szkoda, że bardziej z kogoś niż z kimś. Powstrzymała się jednak. Nie wypadało śmiać się z kogokolwiek i nawet jej niepewne społecznie morale wiedziały o tym za dobrze. Jej oczy zza szkiełek powoli zeszły się z tymi medyczki, która zirytowana wykrzywiła swój pysk.
—Tak.— prychnęła wracając do półek.
—Nie znajdziesz jej tu. Mówiłam już. Jest w naprawie. — łapa wadery zatrzymała się na okładce kolejnej lektury.
—Co?— jakby nieco nie dowierzała, zwróciła swoją głowę w kierunku Ody.
—Nie zamorduj mnie tym wzrokiem, proszę. — Oda uśmiechnęła się nieco krzywo. Żart miał trochę rozluźnić atmosferę, ale czy się udało. Kto to wie. — Książka trafiła do naprawy ze względu na jej marny stan i fakt, że nie była używana. — wypowiedziała się. — Mieliście, jako medycy, jeszcze jeden egzemplarz, więc ten nie uzyskał priorytetu, wiec pewnie nadal tam siedzi. Jest nadzieja, że już może znajdować się w zamku i czekać na oprawienie, w innej salce bibliotecznej, jednak tam nie mam jak wejść. Nie mam kluczy, nie ja się tym znajduję. — pokręciła głową. Medyczka zmarszczyła nos, łypnęła krzywo na biedną bibliotekarkę i odłożyła książkę.
—A kto ma klucze? —
— Albo klucznik, albo jeden z dwóch pracowników, ale nawet nie wiem kim oni są. —
< Ametrine?>
Słowa: 713 = 41 KŁ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz