– Jak to kurwa zniknął?
Język Milczka przesunął się po nosie, a jego żółte oczy uciekły gdzieś w bok w zakłopotaniu. Ich Szef wyglądał ostatnimi dniami na wyjątkowo zirytowanego, a kozi Lerdis wiedział doskonale, że złego Białe mogły udobruchać tylko dwie rzeczy: wzięcie wolnego weekendu albo łeb wroga nabity na pal. Aktualnie Milczek nie mógł mu zapewnić żadnej z tych rzeczy.
Na szczęście była z nimi Gra, złotowłosa wadera zachowująca profesjonalizm nieważne co.
– Zniknął przy akcji w karczmie, gdzie Ikar został zaatakowany. Wilki Iora mówią, że w zamieszaniu zgubili swojego szefa z oczu, więc z braku laku próbują zrzucić winę na nas.
– A na chuj nam porywanie tego palanta?! – rzucił rozgniewany dowódca
– Też próbowaliśmy im to przetłumaczyć ale są uparci. Domagają się z naszej strony poszukiwań ich szefa, a zarówno ja, jak i Milczek naprawdę mamy co robić.
Złotowłosa Khado jednak również nie wydawała się być w nastroju do pomocy obcym gangsterom i wyraźnie nawet nie próbowała złagodzić złości Rosa. Nieco wycofany Milczek znów oblizał nos, widząc jak jednooki zaczyna kręcić kółka po niewielkim fragmencie ich pokoju spotkań, a z jego nosa wręcz buchała para. Wewnętrznie czuł ulgę, że jego i Grę od szefa oddzielał szeroki stół, na którym poukładane były dokumenty.
– Umowa z Iorem jest dla nas cenna, to fakt… Ale jak im teraz nie pomożemy, to nie dość, że przepadnie nam umowa, to jeszcze możemy zyskać wroga.
Wymruczał srebrnooki, jednak wadera nie ustępowała.
– Królestwo jest ogromne, Szefie. Szukanie tutaj jednego wilka z południa to jak szukanie sosnowej igły w zaspie śniegu…
Nim skończyła mówić, wrota do pomieszczenia otworzyły się i trzy pary oczu momentalnie zwróciły się na przybysza. Okryty białym futrem Ikaharu wkroczył kulawo do środka i zamknął za sobą drzwi, omiatając wszystkich wzrokiem.
– Co się dzieje? – spytał, nim podszedł do stołu. Ros zatrzymał się i przeskanował swojego rannego doradcę wzrokiem, po czym znów zaklął pod nosem. Dopiero po chwili dostrzegł u jego boku zmięty papier, więc przestał się kręcić i zajął miejsce po jego prawej. Nie pytając, przechwycił jak się okazało dokument i zaczął czytać w milczeniu, a odpowiedź na pytanie basiora Xynth padła z ust fioletowookiej.
– Jak obijał cię ten gigant, zaginęła nasza gruba ryba. Teraz jego podwładni biegają jak z zapaleniem pęcherza i szukają winnych.
– Oh… - bąknął w odpowiedzi czarnowłosy i od razu zerknął kątem oka na zmieniający się wyraz pyska ich dowódcy, wraz z postępem czytania… a w zasadzie bez postępu.
– To jest raport? – Białe Oko wyglądał na skonsternowanego, złego, a może skrajnie zmęczonego.
– Mhm, od Sleipnira. Tego samego Sivariusa, którego wysłałeś do D4, pod jamę “giganta”.
Ros zamrugał bez zrozumienia.
– To są szlaczki. Tu nie ma słów. Co on, oczy im wygrzebał, czy może mózg?! I czemu to wygląda jakby nieśli to w mordach, wszyscy na zmianę?!
– Znalazłem to na swoim biurku i teżzacząłem się nad tym zastanawiać, więc poszedłem ich szukać. Wróciła cała piątka ale wyglądają na… silnie straumatyzowanych.
Białe mógł tylko złapać się za czoło, żeby zaraz nie przekląć wszystkiego na czym świat stał.
– Chciałeś wiedzieć wszystko, więc o wszystkim ci mówię – dodał jeszcze Ikaharu, nim do rozmowy wtrąciła się towarzysząca im wadera.
– Wysłaliście tam też piątkę moich wilków, prawda?
– Oni jeszcze nie wrócili, więc podejrzewam, że nadal zbierają informacje.
– Albo zostali porwani.
Wadera dołączyła do jednookiego w pozycji zwanej “na trzeźwo nie wytrzymam”, dramatycznie pochylona w przód, z łapą na czole by rozmasować ból głowy. Stojący przy niej Milczek tylko wymienił spojrzenia z Ikaharu i wzruszył ramionami.
– To co teraz? – rzucił czarnowłosy.
Jednooki podniósł się z ciężkim westchnieniem.
– Idę z nimi porozmawiać.
– A co z Iorem? – poderwała się Khado.
– Znajdźcie go.
– Ale Szefie…
Białe wstał, a Ikaharu podążył jego śladem w milczeniu.
– Najpierw sprawdźcie Centrum i więzienia, tak dla pewności. Jeśli tam go nie będzie… – zawahał się – To powiemy, że ci z Kradnących Serc go porwali… czy coś.
“Czy coś” było zakończeniem rozmowy, więc para siedząca po drugiej stronie stołu mogła tylko przyjąć na siebie tę niewygodną misję. Tymczasem Ros i Ikaharu wyszli, pierwszy z nietęgą miną, zaś drugi kulawy na przednią nogę, a między nimi wisiał pomięty świstek, mający pełnić funkcję raportu.
– Są we wspólnej? – rzucił od niechcenia alfa, widząc, że kierują się w stronę tej komnaty.
– Nie, zamknąłem ich w jednym z magazynów, żeby nie robili cyrków na całe katakumby.
– Cyrków?
Ros opuścił brwi, Ikaharu lekko westchnął.
– Cóż, inaczej bym tego nie nazwał.
Białe także był zaskoczony, kiedy wszedł do magazynu, w którym nie zobaczył ani jednego wilka stojącego na baczność, tak jak bogowie przykazali. Nie, jego pioneczki były pochowane między skrzyniami i pod szafkami, jak szczenięta, które usłyszały od matki “bo powiem waszemu ojcu!”, więc się poryczały i zamknęły w sobie. Trzaśnięcie drzwiami wywołało u nich falę pisków, a jednooki czuł jak spada w nim tolerancja na podobne głupoty.
Wziął wdech.
– Obyście mieli dobry powód, dla którego muszę patrzeć na to poniżenie.
Wystarczył ten jeden sygnał, żeby podwładni wbrew swojej woli wygrzebali się ze swoich kryjówek z płaczem. Widząc ich opór, Ros chwycił mocniej.
– Jeśli nie chcecie przywitać swojego dowódcy tak jak należy, to wam pomogę.
Ciała poruszały się wbrew nim, kiedy niemalże czołgając się wylądowali u łap jednookiego Lerdisa, którego aura zamrażała powietrze dookoła. Dosłownie wpadli spod przeszywającego wzroku jednego diabła, do drugiego.
Patrzył na nich jak na robactwo. Małe, słabe, jęczące i brudne…
– Szefie…
Jednak głos Ikaharu nieco ostudził jego obrzydzenie. Ros westchnął i poluzował nieco umysłowe nici, po czym zaczął je wygładzać w skupieniu, jeden kłębek nerwów, po drugim.
– Oh wy biedaki, co wyście tam musieli przeżyć, że doprowadziło was do takiego stanu? – mruczał od rzeczy, żeby droga komunikacji między jego aurą, a ich aurami była stabilna, jednak kiedy i na to stracił ochotę, zaczął coś cicho nucić. Przypominał trochę artystę w czasie pracy, a trochę ojca, który jednak postanowił nie spuszczać swoim dzieciom wpierdolu, tylko pogłaskał je po głowie. Nie podobało mu się to, gdyż rozklejonym pod nim wilkom daleko było do szczeniąt, jednak liczył na kilka sensownych informacji. Ostatecznie udało mu się względnie poskładać tylko Sleipnira, pozostałych uspokajając tylko do stanu, w którym nie wyli jak opętani; nie miał na nich czasu, a poziom na jakim ich zostawił był, w jego mniemaniu, wystarczający. To nie tak, że mógł od ręki leczyć każdego straumatyzowanego wilka, jaki do niego przyszedł. Nie był zbawcą.
– A teraz, mój drogi, powiedz co się stało. Myślę, że byliście jednak za mało ostrożni, choć wyraźnie prosiłem.
Sleipnir był roztrzęsiony, a słowa wypływające z jego ust nie za bardzo chciały się układać w sensowne zdania, choć z każdą minutą było z nim coraz lepiej. Po pięciu minutach nawet był w stanie usiąść, a po dziesięciu w końcu spojrzał na Białe, który cierpliwie słuchał, próbując zrozumieć. Ikaharu cały czas siedział z boku w milczeniu, nie obciążając bolącej nogi, a z czasem do rozmowy zaczęli się nawet wtrącać bardziej uspokojeni członkowie ekipy, dodając od siebie coraz więcej szczegółów i uzupełniając klarujący się wszystkim przed oczami obraz koszmaru. Czy dowódcy byli wybitnie zaskoczeni historią opowiedzianą przez Sivariusa i jego grupę? No nie za bardzo. Raczej zainteresowały ich możliwości wysokiego basiora, który był powodem zgniecionej łapy czarnowłosego. Nie dość, że bydlak był wielki, straszny i mocno gryzł, to jeszcze musiał mieć dostęp do zdolności umysłowych lub chociaż iluzji, co również było straszne samo w sobie. Przynajmniej ekipa Rasmith, która miała zdobyć informacje na temat czerwonookiego nie została wykryta – prawdopodobnie, gdyż żaden z tamtych wilków jeszcze nie wrócił. Może po prostu pouciekali z warty, a potem nie wiedzieli jak wrócić do domu i spojrzeć komukolwiek w oczy.
– Wyślemy kogoś po nich? – rzucił turkusowooki Xynth, wciąż podparty o ścianę.
– Nie, oni są od Gry, wiedzą co robią… i nie ignorują niepokojących dźwięków – Białe rzucił znaczącym spojrzeniem na pewne jednostki spośród zastraszonej ekipy, choć sam nie mógłby się założyć, że jego słowa pokrywały się z rzeczywistością – Wrócą, kiedy uznają to za słuszne.
– W porządku, a co my robimy dalej?
Basior odetchnął i zagapił się w ziemię w zamyśleniu. Pokój na kilka chwil owładnęła cisza.
– Na razie odpuszczamy – wzruszył ramionami – Dzieciaki zniszczyły mu zabawki, więc je nastraszył; następnie skrzywdził ciebie, więc znowu zepsułem mu zabawki i znowu nastraszył mi wilki. Znowu mam mu zepsuć zabawki i posłać wilki, żeby mi je przestraszył? Ewentualnie jeszcze kogoś pobije i narazi kolejną umowę z kimś z zagranicy.
Xynth nie miał odpowiedzi, a Sivarius i jego banda nie mieli odwagi by się odezwać.
– Nie mam czasu, ani ochoty na przysparzanie sobie większej ilości zmartwień i zadań. Jak wróci Rasmith to z nim porozmawiam, a do tej pory wstrzymuję wszystkie czynności związane z tym wilkiem.
I rzeczywiście minęły dwa dni, nim odnalazł się zarówno Ior (który swoją drogą był w więzieniu), jak i wilk odpowiedzialny za zdobywanie informacji, który wrócił z całą swoją ekipą. Tak jak Białe się tego spodziewał – nie miał zbyt wielu ciekawych rzeczy do opowiedzenia. Podobno czerwonooki Xynth miał dwóch wspólników, a raczej tylko tylu zdołano zaobserwować na powierzchni, poza tym kiedy już schował się do swojej jamy, nie wylazł z niej nawet na chwilę, co mogło oznaczać wiele. Beżowy Rasmith miał zbyt mało wilków by móc zdziałać coś więcej, lecz ostatecznie dostał pochwałę. Jego dowódca miał dosyć tej sprawy i liczył na to, że jak przestanie wchodzić w drogę tej dziwnej bestii, to i ona zrezygnuje z dręczenia go.
Któregoś dnia, po zakończeniu wszystkich swoich obowiązków zarzucił na grzbiet swoje ulubione futro i wyszedł z gabinetu jak gdyby nigdy nic. Następnie skierował się do wyjścia z katakumb. To miejsce znów zaczęło go przytłaczać, a on potrzebował oddechu. Już miał wychodzić, już prawie czuł zapach nadchodzącej z daleka burzy, gdy usłyszał za sobą głos uskrzydlonego Valerdijczyka.
– Dzień dobry, Szefie.
Jednooki westchnął, tak jak miał to w naturze, jednak obrócił się na pięcie i spojrzał w mahoniowy pysk.
– Wszystko u ciebie dobrze, Truce? – zapytał z grzeczności. Może gdyby nie był tak zmęczony, byłoby w tym pytaniu więcej sympatii.
– Jak zawsze. Skończyłem właśnie papiery i idę na kolację, a ty?
– Idę się wyspać, do domu.
– Do Pierwszego Dystryktu?
– Mhm.
– Chcesz iść sam? Mogę cię odprowadzić. Nie wiem zbyt wiele, ale chodzą słuchy, że ostatnio miałeś z kimś jakieś starcia i gdyby coś miało się stać…
Białe uśmiechnął się delikatnie.
– Dzięki za troskę Truce, jednak odmówię, jestem samodzielny... a co to moich rzekomych “starć” to możesz zapytać Ikaharu. Tymczasem idź na kolację i miłej nocy.
Schylił głowę w pożegnaniu, a następnie czmychnął głównym wyjściem, nim troskliwy Valderijczyk zdołał go zatrzymać. Jego łapy natychmiast zatonęły w śniegu gdy obrał trasę na jedno ze swoich domostw, a w pysk dmuchnął agresywny powiew wiatru, grożący śnieżycą. Jednak Ros miał jeszcze czas. W drodze myślał o swoim ciepłym łóżku i zamrożonym pod podłogą mięsie, które przygotuje sobie na kolację, zaś zmartwienia dotyczące gangu pozostawił na stabilnych barkach swojego zastępcy. Wierzył, że chwila spokoju mu się należy. Naprawdę, wystarczyłaby chwila… jednak najwyraźniej nie wszyscy byli tego samego zdania.
<Asmoday?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz