poniedziałek, 19 grudnia 2022

Od Rosa - Trening I, cz. II

I choć nazwa gry była dziwna i niemożliwa do wypowiedzenia, tak sama rozgrywka nie była trudna do połapania się. Była to karcianka z elementami planszówki, w której wygrywał ten, kto w momencie dotarcia pionka na koniec planszy miał więcej silnych kart, w dodatku podczas rozgrywki nie można było pokazywać przeciwnikowi swojej talii. Na zakończenie miała zaskakująco duży wpływ losowość. Ros wraz z Ikaharu rozgryźli to w jeden wieczór i grali przez całą noc, szukając w tej konkretnej grze jakiejś głębi, czy drugiego dna… No nie znaleźli. Nie oznacza to jednak, że się poddali, wręcz przeciwnie – zaczęli uczyć coraz więcej wilków jak się w to gra i z czasem doszło do tego, że cała Wataha Krwawych spędzała swój wolny czas w domach, karczmach i w katakumbach na graniu w karciankę. Wszyscy dostali jeden cel, mieli rozgryźć taktykę na pewną wygraną. 

I rzeczywiście na przestrzeni dnia, a następnie tygodni Białe otrzymał wiele porad. Na szczęście lub nieszczęście, wszystkie polegały na próbie oszukiwania.

“Jak kostka będzie się obracać, to czasem ją szturchnij telekinezą, Szefie. Zerdinka nie ma wyczucia w magię to się nie zorientuje.”

“Jak odwróci wzrok, to niech Szef zabierze jedną czy dwie karty. Robię tak cały czas i nigdy nikt się nie zorientował”

“Nie przesuwaj pionków… zazwyczaj się orientują.”

Ale czego Lerdis mógł spodziewać się po bandzie zbrodniarzy? Daj takim zadanie, a oni od początku będą zastanawiali się jak to zepsuć na swoją korzyść, zamiast ślęczeć nad zasadami. Zasady są dla nudziarzy, którzy boją się podjąć ryzyka. 


– Ros, omówiłem to z kilkoma osobami i wydaje nam się, że ta gra właśnie na tym polega. Na oszukiwaniu.

Młody basior obrócił łeb i spojrzał na swojego doradcę. Po czym niespodziewanie się uśmiechnął. 

– Tia, wiem. Nie przegram – zapewnił.


To miało być pierwsze “biznesowe” spotkanie na jakie szedł jako dowódca, jednak był nad wyraz spokojny… przynajmniej z wierzchu, gdyż w środku odczuwał charakterystyczny ból brzucha spowodowany stresem, a jednak się tym nie przejmował. Nie miał czasu na coś tak durnego jak stres. Na powrót bez żadnego wyrazu na psyku narzucił na grzbiet swój brązowy płaszcz, podbijany od wewnątrz białym królikiem, wciąż nieco za duży na jego dojrzewające ciało i wypuścił powietrze nosem.

– Wszyscy są gotowi?

– Tak. 

– Świetnie.

Opuścił swoją komnatę i wyszedł na korytarz, a Ikaharu za nim. Mijani podwładni chylili przed nim czoła w wyrazach szacunku i pozdrowień, na które jednak nie odpowiadał, zbyt skupiony na swojej misji. W myślach wciąż przywoływał niezliczone rozmowy z Ivo, Ikaharu, Arcykapłanem, które miały go przygotować na ten dzień, a także na następne… Nie, nie mógł zawieść. 

Wyszli na zewnątrz, jednak ciężki kaptur zamiast ochronić wrażliwą źrenicę przed porażeniem słonecznym, tylko zabrał mu więcej widoczności. Słońce zachodziło i panował półmrok, więc i kaptur wylądował na plecach. Gdy tylko wyostrzył mu się obraz, natychmiast rozpoznał w tłumie wilków Truce’a i jego podwładnych, a także parę osób z frakcji Ikaharu. Zebrani pod głównym wyjściem w Dystrykcie II swobodnie rozmawiali porozsiadani pod pojedynczym sześciennym budynkiem na skraju lasu. Był to teren odległy od tras uczęszczanych przez mieszkańców, handlarzy, czy wojska, głównie ze względu na to, że absolutnie nic tam się nie znajdowało. Kamienny kloc, przypadkowa łąka, a dalej las, nieprzecinany nawet przez zwierzęta, gdyż rzeka była daleko. 

Na widok Rosa, wszyscy jednak zamilkli. 

– Dowódco Białe – uskrzydlony zabrał głos i uklęknął, a za nim tak też poczyniła reszta wilków. Białe oko przesunęło się po zebranych i doliczyło się dwudziestu wilków, tak jak planowali.

Lerdis wyprostował się dumnie i gestem głowy przywołał Valderijczyka. Nie czekając aż ten podejdzie, obrał kierunek. 

– Cholerni Zerdini musieli się osiedlić na jakimś zadupiu Centrum – wymruczał w przestrzeń, gdy szczupłe łapy zetknęły się z wydeptanym śniegiem – Nawet nie ma po co tam wyciągać renifera, bo jeszcze ktoś z tych slumsów go porwie.

– W zasadzie to nie są slumsy... ale zajmiesz się tym raz i nie będziesz musiał więcej się tam zbliżać.

Xynth wyrównał krok z Alfą zajmując jego prawą stronę, zaś po lewej pojawił się wezwany Valderijczyk.

 – Dzień dobry, Szefie, jak samopoczucie? Wyspałeś się? Dobrze zjadłeś? Gotowy na partyjkę Aplisrutututu?

Srebrny wilk zastrzygł uchem i zagapił się gdzieś w śnieg, próbując trzymać się w stałej odległości od Ikaharu. Pytania Truce’a miał gdzieś, po prostu nie chciał na niego wpaść, gdy nie był w stanie określić odległości w jakiej drugi wilk się znajdował.

– Tak, jest super. Wiesz co masz robić, prawda, Bracie?

– Oczywiście, Szefie. Możesz na mnie liczyć… Choć wciąż uważam, że mogliśmy wziąć więcej wilków.

– Ale to nie jest pokaz siły – do rozmowy wtrącił się czarnowłosy wilk, który sam zaproponował by wybrać się na zerdińską ziemię w mniejszej ilości – Damy jasny sygnał, że jesteśmy na swoim terenie i nie czujemy zagrożenia z ich strony. 

– A jeśli będą coś knuć albo poczujemy zagrożenie?

– Ich jest dwustu – odparł dowódca – A nas tysiąc dwustu. Travka nie jest głupia.

– Nie wymieni swoich wszystkich wilków za głowę Rosa – dodał Xynth – Poza tym nie damy jej powodu do wrogiego nastawienia. Nie mamy powodu żeby pozbywać się Zerdinów. Nigdy nam nie zawadzali i to raczej oni byli tymi, których się gnębiło. 

Brązowooki skinął łbem ze zrozumieniem. 

– Słyszałem, że dopiero od czasów Ivo zaznali trochę spokoju.

– Tak, a Travka pamięta jak to było wcześniej. Nie będzie nam zagrażać. 

– Ma to sens… – Truce na chwilę zamilkł, jednak były to zaledwie sekundy – Po prostu myślę o tym, jak porwali Szefa za pierwszym razem. Trochę się nagimnastykowaliśmy, żeby go posadzić tu gdzie teraz siedzi, a w tamtym momencie naprawdę miałem wrażenie, że wszystko się posypało. 

– Cwany nie jest “Cwanym” przez przypadek. Nie spodziewałem się, że zaatakuje tak szybko, i że uderzy bezpośrednio w nowego szefa – w głosie Ikaharu wybrzmiała taka irytacja, jakby przypisywał ten błąd tylko i wyłącznie sobie – Dobrze, że wcale nie planowali go zab…

Ros prychnął głośno, ucinając wypowiedź doradcy.

– Skończcie. Tamta sytuacja więcej się nie powtórzy. Ja żyję, a ty szukasz kogoś, kto będzie o to dbał. Tak?

Basior o turkusowych oczach zastrzygł uszami, po czym głośno wypuścił powietrze z płuc i skinął łbem.

– Tak, jestem w trakcie szukania kogoś odpowiedniego. 

– I masz już jakichś kandydatów? – Truce znów spojrzał na Ikaharu ponad głową Białe. Ikaharu jednak zręcznie uniknął tego spojrzenia, obniżając łeb.

– To… potrzebuje czasu. Nie wezmę byle kogo na to stanowisko.

– To mogę kogoś polecić ze swoich. Mam paru takich, którzy by się nadawali.

Truce wydawał się wyjątkowo zadowolony, jednak pozostała dwójka nie przejęła jego entuzjazmu. Głos znów zajął Ros, niekryjący swej konsternacji.

– Chcesz oddać swoje wilki? Za dużo ich masz, czy jak?

– Szefie, gdyby była taka potrzeba, to sam bym stanął na straży twojego bezpieczeństwa.

Pewność tych słów wypowiedzianych przez podwładnego niemal wzruszyła Rosa, jednak mógł tylko prychnąć lekceważąco w odpowiedzi.

– Obiecałem wam funkcje dowodzące, więc na nich zostaniecie. Zresztą, gdyby Bisigal dowiedział się o tym, że zostałeś moim ochroniarzem, zrobiłby burdę na całe katakumby.

Tym razem to Valderijczyk prychnął.

– Jebie mnie to, co myśli Bisigal. Niech się zajmuje swoimi obowiązkami, zamiast wciskać się tam, gdzie nikt go nie zapraszał. 

– Nie mów, że cię to jebie – dowódca warknął– Oboje stoicie po tej samej stronie. Po mojej stronie. Nie musicie się przyjaźnić, ani nawet szanować, ale chociaż udawajcie że słuchacie kiedy ten drugi mówi i nie gadajcie tak głośno, że was jebie jego zdanie. 

Teraz i Truce obniżył łeb jak skarcone szczenię.

– Tak, Szefie. Masz rację.


Białe westchnął, względnie zadowolony, że w końcu udało mu się uciszyć mahoniowego basiora i sam mógł skupić się na swoich myślach. Wierciło go w brzuchu, a w dodatku bolała go zakryta pod czarną przepaską blizna po oku, co wściekle promieniowało na całą głowę. Ostatnim nad czym chciał się pochylać w tamtym momencie były sprzeczki między dowódcami jego frakcji, którzy zresztą sami się dobrali niecały rok wcześniej. Tym oczywiście też powinien się zająć, ale później. Teraz…

– Dotarliśmy do Centrum. Rozproszcie się, ale bądźcie w zasięgu. Idziemy prosto na zerdińską część biednej strefy.

Dwadzieścia postaci zniknęło między budynkami, a na środku zostali wyłącznie Truce, Ros, Ikaharu i troje wilków podlegających temu ostatniemu. Wydający polecenie Xynth spojrzał na swojego młodego dowódcę kontrolnie. 

– Wszystko z tobą dobrze?

Ros wziął głęboki wdech i spojrzał gdzieś w przód. Przed oczami mignęły mu całe trzy tygodnie podczas których zarządzał tym gangiem, a to był dopiero początek. Zamrowiły go łapy.

– Za późno na wahanie.

Jednak czarnowłosy nie dał się przekonać tym słowom. Zamiast puścić to mimo uszu lub dopytać, on wyprostował się konfrontacyjnie.

– Słuchaj, jeśli nie jesteś jeszcze gotowy…

Z tyłu było słychać tylko zirytowany głos Truce’a, jednak i Białe zareagował natychmiast na te słowa. Adrenalina uderzyła mu do głowy i jego pysk momentalnie znalazł się przy pysku doradcy, przyjmując wyzwanie. 

– Myślisz, że nie jestem gotowy? 

Ikaharu nie walczył. Wycofał się, gdy tylko dowódca skończył mówić..

– Nie. Wszystko pójdzie jak po maśle.

Jednak te słowa nie dostały odpowiedzi. Dowódca wyprostował się i dumnie przekroczył bramy Centrum, chowając niepewność na samym dnie wypiętej klatki piersiowej.

– Ruszajmy. Nie każmy naszym czekać.


<CDN>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics