sobota, 9 maja 2020

Od Aarveda CD. Vallieany

- Myślę, że nie musisz się o to martwić. Zrozumieją - powiedział Aarved, kicając za waderą na trzech łapach. Domyślał się, co zaprząta jej głowę. ,,Jeśli będzie trzeba, wezmę całą winą na siebie", pomyślał z rozgoryczeniem. Spojrzał za siebie, aby upewnić się, że czarny basior ich nie śledzi, ale albo bardzo dobrze się ukrywał, albo już sobie odpuścił. Dobrze dla niego, inaczej mógłby tego bardzo boleśnie pożałować. Rogacz westchnął i pokuśtykał szybciej, aby dogonić idącą żwawym tempem Vallieanę.
- Tak myślisz? - zapytała, kiedy stanął koło niej. - Martwię się o tę dostawę i spotkanie - wyjaśniła, jakby nie była pewna, czy basior na pewno wie, o co jej chodzi.
- Za co mieliby cię karać? - Aarved podniósł brwi w zdziwieniu. Kiedy potrąciła go wilczyca głośno krzycząca ,,Kamienie ochronne, kupujcie, kupujcie! Chronią przed demonami, zjawami i duchami!", musiał ugryźć się w język, aby nie syknąć lub nie warknąć jakiegoś przekleństwa. Chciał już odpocząć, ale droga do szpitala wydawała się jeszcze dłuższa niż podróż przez dystrykt do centrum. Pozostało mu jedynie uzbroić się w cierpliwość.
Przechodzili przez wypełnione wilkami ulice. Płachty rozciągnięte nad straganami falowały na wietrze, a nad nimi wznosiły się wysokie budynki mieszkalne. Wyglądały jak rodzice, pochylające się nad swoimi dziećmi. Część mieszkańców rozwiesiła pranie na sznurkach przeciągniętych między oknami, przez co jaskrawe materiały rzucały kolorowe cienie na przechodniów. Przy stoiskach gromadzili się klienci, a sprzedający dwoili się i troili, aby swoim świergotem przekrzyczeć rozgadaną ciżbę i zagarnąć jak najwięcej łusek na własność. Mimo tej z pozoru radosnej atmosfery, dopełnianej przez grającą, tańczącą i pokazującą sztuczki niewielką grupę artystów stojącą przy jednej ze ścian, po kilku minutach spędzonych na zatłoczonej drodze dało się wyczuć swąd niepokoju. Wśród głośnej zgrai, śmiejącej się, przepychającej i targującej z każdym, kto się nawinął, dało się dostrzec kilka odstających od reszty osobników. Byli jak cienie. Wydawali się nieuchwytni, przemykający między tłumem jakby nie mieli ciała. Pojawiali się, znikali, krążyli, lawirowali, aby na końcu rozpłynąć się w powietrzu. Aarved poczuł, że bardzo by nie chciał, aby jego sakiewka weszła w kontakt z łapami jednego z tych złodziejaszków. Na szczęście nie miał przy sobie praktycznie nic. Jeden z podejrzanych typków spojrzał na niego, uprzednio zwinąwszy niepostrzeżenie naszyjnik z niebieskich kryształków. Twarz miał zamaskowaną, przez ślepe oko przeciągała się blizna. Pewnie gdyby stanął pośród reszty obywateli, niesamowicie by się wyróżniał. Poruszał się jednak zbyt żwawo i płynnie, więc nikt poza wojownikiem wydawał się nie zwracać na niego uwagi. Opryszek mrugnął do rogatego porozumiewawczo, podniósł łapę, jakby chciał nakazać ciszę i wycofał się do ciemnego zaułka, stając się jednością z cieniami.
Wkrótce wyszli z ulicy handlowej i skierowali się w nieco spokojniejsze rejony. Zielonooki uświadomił sobie, jak niewiele brakuje do celu i przyspieszył na tyle, na ile pozwoliło mu wykończone ciało.
- Gdzie się tak spieszysz? - zaśmiała się samica, wydłużając krok. Uśmiechnął się do niej delikatnie.
- Spieszę się do ciepłego łóżka i porządnego jedzenia - odparł, po czym przerwał na chwilę. Zielarka spojrzała na niego pytająco. - Wiesz, że nie musisz mnie odprowadzać, prawda?
- Oh... Jeśli nie chcesz...
- Nie, ależ skąd! - przerwał jej samiec, nieco zbyt szybko i nieco zbyt wysokim głosem, aby ukryć panikę. Zaczerwienił się pod gęstym futrem i odchrząknął, przeklinając się za swoją głupotę. Dostrzegł w lodowatych oczach roześmianą iskierkę. - Po prostu musisz być zmęczona i głodna - dokończył, teraz już normalnym tonem. Ku jego nieszczęściu samica zachichotała.
- Masz rację, ale po tym, co przeszliśmy, chcę upewnić się, że trafisz w dobre ręce, a nie do kolejnej dziury.
Zanim wojownik zdążył odpowiedzieć, ich oczom ukazał się szpital.
- Jesteśmy na miejscu - powiedziała Vallieana. Weszli do środka. Roiło się tam od rannych, kaszlących i ogólnie źle wyglądających wilków. Jedna wilczyca siedziała z małym szczeniakiem, który krwawił z nosa i miał spuchnięte oko, naprzeciwko towarzyszył im staruszek ze złamaną łapą. Pod drugą ścianą tkwił ojciec z gorączkującym dzieckiem, a obok niego wadera, która rozmawiała z sąsiadką wyraźnie cierpiącą na zawroty głowy.
Para pechowych podróżników nie zdążyła nawet podejść do jednego z miejsc, kiedy podeszła do nich pielęgniarka.
- Witam, mogę państwa dane? - zapytała grzecznie, ale widać było, że jest zmęczona.
- Właściwie to tylko pana - odpowiedziała zielarka.
- Rozumiem. Umie pan pracować telekinezą?
- Tak - potwierdził Aarved. Nieznajoma podała mu formularz, który basior szybko wypełnił.
- Widzę, że jest pan wojownikiem. Zapraszam - pokazała mu drogę, a wilk pokuśtykał za nią. - Czy może pani tutaj zostać? - zwróciła się do Vallieany. Ta kiwnęła głową i usiadła pod ścianą. Aarved uśmiechnął się.
- Poproszę, żeby ktoś później do ciebie podszedł.
- Jasne, trzymaj się - pomachała mu. On lekko się jej skłonił i pokulał się do sali.
Kilka godzin później leżał już na wygodnym posłaniu, a do żyły powoli wpływał mu środek przeciwbólowy. Westchnął i otarł się o poduszki z błogim wyrazem twarzy. Jak długo mu tego brakowało! Co prawda wędrówka trwała zaledwie trzy dni, ale rogacz miał wrażenie, że nie leżał w łóżku i cieple od dobrych paru lat. Wreszcie ustał ból, a on mógł się wygrzać. Lekarze rozpoznali złamane żebro, lekkie zatrucie jadem pająka (najwyraźniej krew Valli nie usunęła wszystkiego), jak i mocno uszkodzone mięśnie tylnej łapy. Żaden z tych urazów nie był na tyle poważny, że samiec powinien obawiać się o swoje życie lub dalszą karierę, więc korzystał z upragnionego komfortu. Nie była go w stanie zrazić nawet opryskliwa pielęgniarka, czy bez przerwy narzekająca na obsługę młoda sąsiadka. Był prawdopodobnie najbardziej zachwycony pobytem w szpitalu ze wszystkich pacjentów.
Zjadł już porządną kolację i wziął leki. Miał szczęście, że szybko go przyjęto - jedna z zalet bycia wojownikiem Królestwa. Wilki pełniące tę funkcję były przyjmowane poza kolejką, o ile oczywiście nie było ciężkich przypadków, dzięki swojemu poświęceniu dla kraju. Takie zarządzenie wydała królowa.
Vallieana odwiedziła go około godzinę po ich rozstaniu. Chwilę porozmawiali, pośmiali się, ale wadera szybko się pożegnała. Samiec nie miał jej tego za złe - wyglądała na porządnie zmęczoną. Tak jak i on. W towarzystwie promieni powoli zachodzącego słońca czuł, że odbijają się na nim te długie chwile brnięcia przez śnieg, burzę i jaskinie. Był pewnien, że tę przygodę będzie wspominał z uśmiechem nostalgii za parę lat, ale znużenie dawało mu się coraz bardziej we znaki. Potrzebował długiego snu.
Nawet nie zorientował się, kiedy odpłynął.

<Vaaaaalli?>

Słowa: 1000

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics