niedziela, 24 maja 2020

Od Aarveda - "Białe Skrzydła" cz. I

Niebo było pochmurne, a z ciemnych obłoków padały leniwie białe płatki. Porywisty wiatr szastał ptakami w powietrzu, a wilki na lądzie przeszywał do szpiku kości. To był wyraźny znak od przyrody ,,nie wychodź na dwór, zostań w domu". Aarved jednak miał w zwyczaju nie słuchać wskazówek natury. Tego dnia parł przed siebie, zgrzany intensywnym biegiem. Łapy pracowały równomiernie, mięśnie zaczynały powoli palić, a zielony szalik powiewał w rytm długich skoków. Basior trenował już od samego ranka, korzystając z dnia wolnego od służby. Przed sobą miał jeszcze ćwiczenia siłowe i rozbudowujące zwinność - oczywiście dopiero po odpowiednim rozwoju wytrzymałości. Dyszał ciężko, a para z nozdrzy i otwartego pyska unosiła się na tle lasu i opadającego śniegu. Jego oddech oraz świsty wiatru były jedynymi towarzyszami tej samotnej przebieżki. Potrzebował odskoczni, potrzebował zmęczenia. Ostatnimi czasy zbyt często widywał w koszarach swojego brata, aby zachować dobry humor. Oczywiście Lordan znajdował się o wiele wyżej w hierarchii wojskowej niż Aarved i stawiany był za wzór młodym szeregowym. Zapowiadał się na świetnego wojownika i błyskotliwego dowódcę. Mimo nieprzyjemnych emocji, jakie w nim wzbudzał, rogacz trochę go podziwiał - drugi wilk został kapralem w bardzo młodym wieku, a teraz starał się o stanowisko chorążego. Dodatkowo kto jak kto, ale młody Lorent na pewno nigdy nie miał łatwo w wojsku - o to na pewno zadbał sam Asmodeus.
Gdy młodszy z rodzeństwa widział swojego starszego brata, nie mógł pozbyć się uczucia zazdrości. Jednocześnie czuł bardzo duże rozgoryczenie i frustrację - nieważne, ile czasu poświęcał na treningi (a poświęcał każdą wolną chwilę), nie mógł dorównać Lordanowi. W takich chwilach często myślał, że to jego własna wina - za mało pracy wkłada w ćwiczenia, nie stara się, nie przesuwa granicy. Dlatego od jakiegoś miesiąca zaczął się bardzo angażować w swoje zadania - czasem nawet za bardzo. Mięśnie nieustannie go bolały, sen również się pogorszył. ,,Nic nie szkodzi", myślał wilk, pokonując kolejne ,,ostatnie" okrążenie. ,,Ważne, że jestem silny. Ważne, że się rozwijam".
Las się przerzedzał, aż zielonooki dotarł nad urwisko. Między skałami znajdowała się mało uczęszczana ścieżka, która nie dość, że była w miarę bezpieczna, to jeszcze stanowiła duże wyzwanie pod względem zwinności. No i była bardzo rzadko uczęszczana. Powinien częściej na nią chadzać. Kiedy ostatnio tam był? Kilka miesięcy temu. Co najmniej.
Tęsknił za Vallieaną. Z jakiegoś powodu wspomnienie tej wilczycy przychodziło do niego w momencie, gdy zaczynał się męczyć. Sam nie wiedział, dlaczego tak rozpamiętywał tę waderę. Może dlatego, że była jedyną osobą od bardzo dawna, która wydawała się szczerze zadowolona z jego obecności i nie patrzyła na niego z pogardą? ,,Cóż, po tamtym występku w szpitalu wszystko się zmieniło", pomyślał z goryczą basior. ,,A to wszystko twoja wina, idioto". Potrząsnął łbem, chcąc odsunąć od siebie nieprzyjemne myśli. Przeszkadzały w skupieniu się na ćwiczeniach i wywoływały zły nastrój. Powinien skoncentrować się na drodze.
I to postanowienie okazało się zbawienne. Nie dla niego, ale dla pewnego małego stworzonka, które ujrzał przed sobą, gdy na powrót wbił wzrok w skalną ścieżkę. Zatrzymał się gwałtownie, zastanawiając się, czy oczy przypadkiem go nie mylą i rzeczywiście widzi to, co mu się wydaje. Na jego szczęście nie miał żadnych halucynacji ani zwidów, a przed nim rzeczywiście rysowały się zarysy dużego gniazda. Wilk stał tak przez chwilę, przypatrując się znalezisku, aby po sekundzie oczekiwania powoli podejść do sterty gałęzi. Dostrzegł cztery szare kulki i serce już miało mu podskoczyć z podekscytowania, gdy zorientował się, że maleństwa się nie ruszają, a ich drobne ciałka przykryła warstwa śniegu. Nie żyły. Westchnął z bólem. Taka szkoda, wyglądały na pisklęta jakiegoś drapieżnego ptaka, a te zawsze były przepiękne i wprawiały w zachwyt. Ale... Dlaczego zamarzły? Wyglądało na to, że gniazda dawno nikt nie odwiedzał. Świeży, biały osad wskazywał na to, że maluchy były same przynajmniej od rana, a może nawet dłużej. Wyciągnął łapę i delikatnie trącił drobne zwłoki. Poczuł kości pod piórami. Wyglądało na to, że były niedożywione. Może jeden z rodziców zginął, zanim potomstwo zdążyło się wykluć i cała odpowiedzialność spoczęła na drugim ptaku? Ale w takim razie powinien od czasu do czasu przylatywać nad to urwisko. Chyba że jego również spotkał przykry los. Wilk westchnął. Niezbyt przyjemne znalezisko, trzeba przyznać. Nie miał zamiaru ani zjadać, ani zakopywać piskląt - natura powinna się nimi zająć. Żal ptaków, ale przyroda rządzi się własnymi prawami.
Już miał odchodzić, gdy nagle usłyszał cichy pisk. Stanął jak wryty, a brązowe uszy poruszyły się gwałtownie. Rogacz przypadł do ziemi i nosem roztrącił ptaszki. Gdy odgarnął śnieg z jednego z ciałek dostrzegł, że jego klatka piersiowa się unosi. Ledwo, ale jednak. Stworzonko wydało jeszcze jedno łkanie i znieruchomiało, drżąc gwałtownie.
- Na Caishę... - westchnął wojownik. Wyglądało na to, że jego trening został zakończony.
Szybko upewnił się, że reszta piskląt na pewno się nie rusza, po czym błyskawicznie rozwiązał szalik, który miał na szyi. Ułożył go na ziemi pod skałą, która ochraniała grunt przed śniegiem i bardzo delikatnie przeniósł trzęsącą się istotkę na zielony materiał. Owinął delikatnie jasne piórka i położył się obok, zgarniając maleństwo między swoje przednie łapy, pierś i brodę. Wiedział, że pisklęciu zostało niewiele czasu. Tchnięty nagłym współczuciem i wzruszeniem, postanowił zrobić wszystko, aby odratować stworzonko. Wiedział, że nie może ogrzewać go zbyt gwałtownie, bo wpadnie we wstrząs termiczny, więc korzystał jedynie z ciepła swojego ciała. Gdy poczuł, jak zawiniątko zaczyna się poruszać, przesunął je nieco do przodu, aby móc kierować na nie swój ciepły oddech. Nie miał pojęcia, ile tak leżał - godzinę, może dwie - bowiem słońce zasłoniły chmury. Nie zamierzał się jednak spieszyć. Były to ciężkie chwile. Cały czas się bał, że mała kulka między jego łapami zamrze, a cały wysiłek i emocje pójdą na marne. Na szczęście ruch nie ustawał, a w końcu rozległy się cichutkie piski.
Gdy basior uznał, że nadszedł odpowiedni czas, delikatnie zgarnął zawiniątko w zęby, po czym ruszył pędem w stronę swojej jaskini. To było dopiero wyzwanie - gnał ze wszystkich swoich sił, ignorując bolesne skurcze żołądka i nierówny oddech. Musiał się spieszyć i nie było czasu na rozczulanie się nad sobą. Dopiero w połowie drogi doszło do niego, że nie wie absolutnie nic o ptakach, a opieka nad zwierzątkiem będzie wymagała ogromnego poświęcenia. Nie miał jednak serca, aby porzucić je w śniegu i odejść. Odkarmi je trochę i poszuka mu lepszego domu. Jutro rano pójdzie do biblioteki i przeczyta każdą przydatną książkę, jaką znajdzie. Na razie jednak musiał skupić się na utrzymaniem pisklaka przy życiu; pierwszym krokiem do osiągnięcia tego celu było dostarczenie go do jaskini.
W końcu wilk zobaczył upragnione brzegi Bumari. Przemierzył rzekę korzystając z wąskiej kładki, którą sam tam kiedyś położył, i wpadł do swojego mieszkania. Zatrzasnął drzwi i podbiegł do paleniska. Odłożył pisklaka na ziemię i zabrał się za rozpalanie ognia. Po chwili w kominku zabłysły płomienie, a zimne powietrze zaczęło się powoli ogrzewać. Wilk upewnił się, że ptaszek ma się dobrze (a przynajmniej że żyje) i odkrył go nieco, aby łatwiej mu było oddychać. Potem zaczął organizować mu coś na kształt gniazda. Stary koszyk? Kawałki skóry? Przydały się jak najbardziej. Żałował, że nie miał słomy ani puchu, ale nie mógł nic na to poradzić. Miał nadzieję, że futerko królika wystarczy, aby ogrzać pisklę. Gdy włożył je do utworzonej przez siebie... rzeczy... zwierzątko wyraźnie zaczynało odzyskiwać wigor. Otworzyło oczy, a z otwartego dzioba zaczęły wydobywać się wysokie piski. Dodatkowo pisklę postanowiło się nieco rozruszać i szpetnie pełzało po dnie koszyka. Aarved musiał przyznać, wyglądało paskudnie. Duża kulka białego pierza, z której wystawały dwa chude skrzydełka, pokraczna głowa z ogromnymi ślepkami oraz groteskowo długie łapki, które wykonywały jakieś nieskoordynowane ruchy.
Nie wygląd się jednak w tej chwili liczył - zresztą sam wojownik miał się za parę miesięcy przekonać na własne oczy, jak mylące potrafi być pierwsze wrażenie. Wyglądało na to, że pisklątko było głodne. Z tego, co wywnioskował już wcześniej wilk, był to ptak drapieżny. Gniazdo na urwisku, wypełnione piórami i drobnymi kostkami oraz silne pazurki wraz z zakrzywionym dziobem - wszystkie te cechy sprawiły, że rogacz odetchnął z ulgą. Gdyby małe potrzebowało ziarna, mogliby mieć problem. Na jego szczęście znalazło się w jaskini zwierzęcia, które codziennie jadło mięso i pospieszyło do spiżarni, aby podzielić się z ptaszkiem resztkami królika; jego ostatnim jedzeniem. Aarved porwał udo zajęczaka na drobne paski i podniósł je za pomocą telekinezy. Trafienie w rozchybotany dzióbek okazało się dobrym testem jego zdolności magicznych, na szczęście w końcu udało mu się zapełnić biały brzuch. Tak mu się przynajmniej wydawało, ponieważ znajda przestała wydawać z siebie boleśnie głośne dźwięki i zwinęła się przy ścianie koszyka, najwyraźniej zasypiając. Wilk upewnił się dwa razy, że jest mu ciepło, dorzucił do ognia i spojrzał na zewnątrz. Zaczynało robić się ciemno. Zjadł trochę królika, po czym podniósł ostrożnie sztuczne gniazdo i poszedł z nim w stronę swojego legowiska. Ustawił pojemnik koło poduszki, a sam zwinął się na posłaniu i przykrył skórą łosia. Wpatrywał się w drobne ciałko, oddychające szybko pośród zajęczego futra, czując, jak sam zaczyna robić się senny. Żałował, że stracił pół dnia treningu, ale nic nie był w stanie na to poradzić. W końcu czas poświęcony na ratowanie pisklaka nie był czasem straconym. Nie miał pojęcia, czy znajda to samiec czy samica i nie dbał o to w tamtym momencie. Wiedział, że i tak odda maleństwo pod opiekę innego wilka i nie miał zamiaru się przywiązywać.
Gdyby tylko tej nocy wiedział, jak bardzo ten plan nie wypali w przyszłości...


Słowa: 1523

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics