piątek, 1 maja 2020

Od Aarveda - Święto Jedności - Quest II

Święto Jedności roztaczało wokół siebie nastrój wszechobecnie panującej równości międzywilczej. Powodowało to w ludności Królestwa radość i ekscytację. Przynajmniej u większości - istniały bowiem jednostki, które nie cieszyły się z powodu nadchodzącego wydarzenia. Jedną z nich był Aarved. Właśnie zbliżał się do głównego rynku. Coraz wyraźniej słyszał wrzawę, która towarzyszyła intensywnym przygotowaniom do następnego dnia. Aplikowano ostatnie poprawki, zwożono jedzenie, szykowano stoły. Pod wieczór zaplanowano również spotkanie straży, która miała nadzorować całe wydarzenie. Rogaty wilk planował dawno już wrócić do domu, kiedy ta pora nadejdzie. Miał ogromną nadzieję, że tym razem spotka go zaszczyt nałożenia na siebie srebrnej zbroi, ale jak zwykle się przeliczył. Musiał poradzić sobie z gorzkim zawodem i bolesnym rozgoryczeniem. Podejrzewał, że żaden z przełożonych nawet przez chwilę nie wziął jego kandydatury pod uwagę. A tak się pilnował! Wypełniał każdy nałożony na niego obowiązek szybko i dokładnie, nieraz kosztem swojego komfortu i zdrowia. Donosił przesyłki najszybciej spośród swoich towarzyszy, bo nie pozwalał sobie na przerwy w biegu. Wolny czas przeznaczał na treningi i dodatkową pracę w koszarach. Porządkował sale ćwiczebne, zabierał młodziaków na trasy, dowoził dostawy wyposażenia. I po co to wszystko? Po nic! Nie wiedział, co robił źle. A może to z nim było coś nie tak, skoro nieważne, jak wiele razy próbował i ile wysiłku wkładał w to, co robił, to i tak nie posuwał się na przód? Miał nadzieję, że w tym roku uda mu się stanąć obok Lordana. Wyobrażał sobie jego zdziwioną minę. ,,Ty tutaj?", zapytałby go starszy brat, na co Aarved uśmiechnąłby się dumnie. ,,Tak, ja tutaj", odparłby, mogąc poczuć się godny nazwiska Lorenta. Wreszcie mógłby brać udział w Święcie Jedności bez obawy, że skrzyżuje spojrzenie ze stojącym tuż obok królowej ojcem tylko po to, aby ujrzeć w jego oczach niezadowolenie i rozczarowanie.
Wiedział jednak, że gdyby został w domu, to z frustracji odgryzłby sobie ogon. Dlatego zmusił się, aby wyjść na zewnątrz i wykorzystać swój dzień wolny na bycie chociaż odrobinę produktywną osobą. Może uda mu się pomóc w przygotowaniach; coś przynieść, podnieść, dowieź? Wątpił jednak, że ktokolwiek da pracę obcemu wilkowi, dlatego zabrał ze sobą napierśnik wojsk lądowych, aby pokazać, że jest godzien zaufania. Dowództwo zachęcało wojowników do włączenia się w przygotowania święta.
I jak się okazało, wielu z nich skorzystało z tej propozycji. Gdy Aarved wszedł na plac, od razu wychwycił dwie lub trzy błyszczące odznaki w tłumie. Rozejrzał się. Na placu powoli gromadziły się wilki. Niektóre stoiska z jedzeniem były już otwarte, a w jednej z części rynku przygotowana została scena, na której miało odbyć się przemówienie Nairy i występ teatru. Basior podszedł do jednego z gotowych sklepików i zamówił sobie grzane wino. Postanowił zorientować się w sytuacji, przy okazji wypijając coś ciepłego. Czekając na swój napój, patrzył uważnie, jak aktorzy i scenografowie kręcą się po podwyższeniu. Przypominali mrówki, które uwijają się przy wejściu do swojego kopczyka. Część znosiła materiały, które reszta wykorzystywała do budowania niewielkiego imperium, a wśród tego całego tłumu znajdowało się kilka osobników dowodzących pozostałymi. To wrażenie psuli jednak aktorzy, zajmujący się odgrywaniem swoich ról. Wszystko miało być dopięte na ostatni guzik, musieli więc być pewni, że idealnie zrozumieli swoje postacie i będą w stanie wcielić się w nie bez problemu przy królowej.
Nagle jednak insekci porządek został zachwiany. Jedna z wader, która właśnie ćwiczyła swoją scenę wraz z towarzyszką, zachwiała się. Jej koleżanka opuściła nieco trzymaną magią atrapę miecza i spojrzała na wilczycę. Basior zauważył, jak jej usta układają się w słowa: ,,Wszystko w porz...?". Nie zdążyła jednak dokończyć, kiedy jej znajoma runęła w bok, potknęła się o rozciągnięte po scenie dekoracje i stoczyła się z podwyższenia.
- Na Silvarię, Baria! - powietrze przeszył krzyk. Wszystkie pracujące osoby ze zdziwieniem spojrzały w stronę, z której dochodził krzyk, jednak były zbyt zaskoczone, aby zareagować. Aarved zerwał się ze swojego miejsca, zostawiając za sobą zdziwionego sprzedawcę, który właśnie miał postawić przed nim grzane wino. Dopiero gdy dotarł do rannej, jedna z wilczyc zeskoczyła ze sceny, aby pomóc aktorce. Ta otworzyła oczy po chwili i spojrzała na zbierający się nad nią tłum.
- Baria! - przepchnęła się do niej koleżanka. Usiadła koło Veda i pogłaskała samicę po pysku. - Baria, Baria, powiedz, że nic ci nie jest!
- Dajcie jej państwo chwilę, musi dojść do siebie - powiedział rogacz, pomagając waderze powoli usiąść. - Moglibyście się nieco odsunąć?
Zgraja zrobiła krok w tył, powiększając koło wokół wojownika. Baria rozejrzała się niepewnie.
- C... co się stało?
- Nie wstawaj na razie - nakazał jej Ved. - Kręci ci się w głowie? Masz mdłości? Boli cię brzuch lub klatka piersiowa?
Na wszystkie te pytania padła przecząca odpowiedź w postaci pokręcenia głową.
- Chyba zemdlałaś - odparł wysoki basior, wyglądający na organizatora. Miał siwe włosy na pysku i wyraźne worki pod oczami.
- Ach... No tak - westchnęła wadera i przetarła pysk. - Nie czuję się ostatnio najlepiej.
- Czemu nic nam w takim razie nie powiedziałaś? - zapytała jej koleżanka, kładąc łapę na łopatce aktorki. Ta spuściła wzrok.
- Nie chciałam stracić roli - burknęła. - Poza tym, nie wiadomo, czy to przez chorobę! Mało jem ostatnio, bo to przedstawienie tak mnie stresuje no i...
- Wstarczy! - przerwał jej siwy wilk. Ta umilkła, ale widać było, że najchętniej kontynuowałaby dalej. Zapadła długa chwila ciszy. Kierownik pomasował miejsce między oczami. - To było bardzo nieodpowiedzialne. Teraz jest za późno, abym mógł odebrać ci rolę, ale wiedz, że wyciągnę konsekwencje w przyszłości. Nie możemy sobie pozwolić na to, aby nasi aktorzy poświęcali swoje zdrowie dla kariery. A teraz skończmy ten temat, wrócimy do niego po spektaklu. Możesz wstać?
Baria kiwnęła głową ze łzami w oczach i już miała się podnieść, kiedy nagle krzyknęła z bólu i oparła z powrotem na ziemię.
- Moja noga! - pisnęła, patrząc na tylną kończynę. Aarved odgarnął delikatnie prowizoryczny kostium, aby zobaczyć potężną, siną opuchliznę. Dotknął jej delikatnie, a wadera znów zawyła.
- Obawiam się, że może być złamana - mruknął rogacz. - Niech ktoś pośle po medyka!
- Co? Co? Jak to złamana? - jęknęła Baria. Próbowała jeszcze raz wstać, ale wojownik ją przytrzymał. - Nie może być złamana!
- Spokojnie, niech się pani uspokoi, panika...
- Nie może być złamana! - zawyła aktorka. Po jej twarzy pociekły łzy. Podniosła wzrok i spojrzała na organizatora. - Ja mogę występować, panie Jaroh. Naprawdę, ja...
- Dosyć, nie chcę nawet tego słyszeć - warknął siwy wilk. - Jeśli medycy potwierdzą, że kość jej uszkodzona, to nie ma mowy, abyś jutro wyszła na scenę.
Wadera patrzyła na niego w szoku, a jej twarz wyrażała czyste przerażenie. Zaczęła błagać, szlochać i prosić, jednak starszy wilk pozostał nieugięty. Tłum się rozstąpił, a przy aktorce zostało tylko kilka osób w tym Aarved i jej koleżanka. Wkrótce przybyli medycy, którzy po trwających kilka minut próbach uspokojenia rozhisteryzowanej wilczycy, położyli ją na nosze. Podali jej środki uspokajające i ruszyli do szpitala. Jej płacz słychać było jeszcze długo na placu. Gdy ratownicy zniknęli, a pośród trupy teatralnej znów zapadła cisza, Jorah westchnął, wziął głęboki wdech i stanął przed sceną.
- Proszę wszystkich o uwagę! - krzyknął. Zapadła cisza, a cała ekipa spojrzała na niego z uwagą. - Baria prawdopodobnie nie będzie w stanie odegrać swojej roli. Potrzebujemy wadery, która byłaby w stanie ją zastąpić. Wiem, że zostało niezwykle mało czasu, jednak postaram się, abyście miały idealne warunki do ćwiczeń. Rola jest długa, ale wierzę, że uda wam się jej nauczyć. Postać jest drugoplanowa, a wy zdolne. Czy mamy wśród nas ochotniczkę? Proszę, moje drogie, od was zależy przyszłość naszego spektaklu! Rola tej buntowniczki nie jest duża, ale bardzo istotna.
Zapadła cisza. Wilki patrzyły po sobie niepewnie, nikt jednak się nie odezwał. Wydawało się, że żadna osoba nie podejmie się ryzyka. Rosnące napięcie rozładował jednak cichy głos.
- Ja... Ja mogłabym spróbować.
Wszyscy spojrzeli w stronę, z której dochodziły owe słowa. Oczy niektórych rozszerzyły się z wrażenia tak, jakby dopiero co ujrzeli dziwaczną hybrydę. Po zgromadzeniu przebiegł szmer. Aarved pomyślał, że wilczyca chyba nie jest zbyt lubiana w swoim otoczeniu. Była niska i drobna. Jej postawa i stulone uszy wskazywały, że bardzo źle czuje się, będąc w centrum uwagi, znosiła to jednak dzielnie.
- Elrisa! Jak się cieszę! - roześmiał się szczerze organizator. - Jesteś pewna, że dasz sobie z tym radę?
- Nie, ale jeśli któryś z profesjonalnych aktorów zechciałby mi pomóc, byłabym wdzięczna. Spróbuję dać z siebie wszystko - odrzekła cicho. Starszy basior pokiwał głową z dumną.
- Cudownie. Cieszę się, że wreszcie się zaangażowałaś. Powiedz tylko, czym się zajmowałaś, będziemy musieli przekazać twoje obowiązki komuś innemu.
Po scenie znów przetoczył się szum, tym razem o wiele bardziej wrogi.
- Organizowałam kostiumy i kurtynę. Miałam je dzisiaj odebrać od krawcowej.
- Rozumiem. Kto mógłby się tym zająć? Garon, może ty?
- Ja chętnie to zrobię - Aarved wyczuł swoją szansę na stanie się kimś pożytecznym i wystąpił nieco do przodu. Tym razem to on stał się celem kilkudziesięciu par oczu. Prezentował się jednak zupełnie inaczej niż imienniczka matki królowej - stał pewnie, głowę trzymał wysoko, a pierś była dumnie wypchnięta do przodu. Pewnie dlatego nikt nie odważył się szepnąć czegoś na jego temat do sąsiada. - Odebranie tych rzeczy nie brzmi jak coś trudnego, ale trzeba pewnie poświęcić na to dużo czasu, a widzę, że wy wszyscy macie go mało. Będę zaszczycony, jeśli pozwolicie mi wesprzeć waszą pracę. - Tutaj skłonił się głęboko.
- Jak się zwiesz, młodzieńcze? - zapytał go kierownik.
- Aarved, panie. Jestem wojownikiem lądowym - odparł basior.
- Aarvedzie, jestem ci bardzo wdzięczny - siwy wilk odkłonił mu się. - Twoja pomoc jest nieoceniona. Elrisa, przekaż proszę wszystkie szczegóły Aarvedowi, a potem przyjdź do mnie. Dam ci scenariusz i znajdę partnera do ćwiczeń. A reszta do roboty, raz, raz, La Cambre ma zachwycić królową!
Scena wypełniła się rozmowami, znów biegały po niej wilki. Podwyższenie znów wrzało życiem zupełnie tak, jakby nic się nie stało. Organizator zaprowadził rogacza na zaplecze, gdzie czekała już na nich drobna samica.
- Będę cię oczekiwał na scenie - rzucił do aktorki Jaroh, po czym wrócił do pracy. Powietrze rozdarł jego głos: ,,Maraa, wyżej łeb! Dante, patrz, jak machasz tym mieczem! Wyglądasz jak upośledzony pingwin, a nie rycerz! Wyprostuj się!".
- Więc? - uśmiechnął się do Elrisy basior, chcąc przerwać nieprzyjemne milczenie, które zapanowało. Nieznajoma zaczerwieniła się.
- Nasza krawcowa mieszka w centrum. Nazywa się madame Singolarita, jej pracownia znajduje się w wysokim, czerwonym budynku, na pewno będzie pan wiedział, o który chodzi. Jest bardzo charakterystyczny. Tutaj wszystko panu zapisałam, razem z adresem i numerem zamówienia. W razie czego tutaj jest wizytówka naszego teatru.
Pokazała mu wspomniane przez siebie karteczki, które włożyła do niewielkiej torby na posyłki. Zielonooki przypiął ją do napierśnika.
- Dziękuję bardzo. Gdzie jest wóz?
- Tutaj - zaprowadziła go za stos skrzynek. Aarved, nie czekając długo, ubrał specjalny zestaw skórzanych pasków, które były przymocowane do dyszli. Upewnił się, że wszystko leży jak trzeba i uśmiechnął się.
- Bardzo dziękuję za pani pomoc. Postaram się wrócić jak najszybciej.
- Nie musi pan dziękować - odparła cicho. Było widać, że rozmowa z kimś obcym ją męczy, dlatego basior kiwnął jej głową na pożegnanie i skierował się na skraj rynku. Nie zdążył jednak odejść daleko, gdy usłyszał za sobą: - Ach, i jeszcze jedno! Niech pan ma na względzie, że madame jest bardzo... specyficzną waderą.
- To znaczy? - odwrócił się. Elrisa mrugnęła parę razy.
- Ma dziwne nawyki. Nie jest niebezpieczna ani niemiła, po prostu... Nietypowa. Zrozumie pan, o czym mówię. Proszę ją ode mnie pozdrowić!
- Rozumiem, obiecuję, że nie zapomnę - uśmiechnął się i ruszył w drogę.
Miasto było przesycone atmosferą oczekiwania. Wszędzie czuło się niecierpliwość i narastający entuzjazm. Po ulicach przebiegały zapracowane przygotowaniami wilki - jeśli nie podążały w stronę rynku, zajmowały się wieszaniem lampionów na ścianach domów, ozdabianiem drzwi lub sprzątaniem swoich mieszkań. Po ulicach płynęła piękna woń przygotowywanych potraw, która uciekała przez otwarte w celu wywietrzenia pokoi okna.
Aarved czuł ciepło w sercu, widząc, jak wilki prowadzą intensywne przygotowania. Widać było, że obywatelom zależało na ładnym udekorowaniu centrum - w końcu miała przez nie przejeżdżać królowa. Miasto zaczęło przypominać egzotycznego, barwnie upierzonego ptaka.
W końcu basior dotarł do miejsca, o którym wspominała Elrisa. Miała rację - ciężko było je przeoczyć. Czerwony jak krew budynek odcinał się od otaczających go szeregowców. Wyglądem przypominałby wieżę, gdyby nie dobudówka nieokreślonego, brzuchatego kształtu, która przylegała go głównego walca. Czarna dachówka przypominająca łuski węża pokrywała dach. Okna były wysokie, o fikuśnej formie, ale zakryte długimi zasłonami. Pod nimi ktoś ustawił nietypowe rzeźby przedstawiające bogów, polowania oraz niezidentyfikowanego pochodzenia potwory. Szyld nad wejściem głosił ,,Usługi krawieckie madame Singolarity". Basior upewnił się, że zatrzymał się przy adresie odpowiadającym temu, który miał zapisany na karteczce, po czym odpiął się od wozu i wszedł do budynku.
Duża sala wypełniona była czerwienią, którą powodowały prześwitujące przez firany promienie słońca. Powietrze przepełniała ciężka woń kadzideł, których dym tańczył po pomieszczeniu, unosząc się ku górze. Drobinki kurzu zakręciły basiora w nosie. Nie to jednak zwracało najbardziej uwagę, o nie. Całe pomieszczenie zajmowały ogromne szafki, nieraz wyższe od drzew. Ich półki wypełnione były grubymi zwojami najróżniejszych tkanin we wszystkich znanym wilkom kolorach. Część z nich Aarved widział pierwszy raz. Pod sufitem błyszczały przetykane złotem jedwabie oraz mieniące się drogimi kamieniami sukna. Ich refleksy odbijane od świec na ścianach padały na sklepienie, tworząc na nich nieziemskie wzory pełne kolorowych plam, okręgów i trójkątów jak w kalejdoskopie. Wyglądało to jak nieboskłon obcego, dziwnego świata. Dopiero po chwili Aarved uświadomił sobie, że walce, na które były nawinięte sukna, mają średnicę większą od jego samego. Zielonooki zastanawiał się, jak półki wytrzymują ten pewnie wielotonowy ciężar.
Obok każdej półki dostrzec można było specjalne schodki wysokie niczym sekwoje. Budynek był tak wysoko, że pięły się w górę, aż niemalże znikały na wielobarwnym tle. Gdy wilkowi udało się oderwać wzrok od tego niesamowitego widoku dojrzał, że w niektórych miejscach przy ścianach zbudowane zostały specjalne platformy. Zwisały z nich kaskady materiałów, które spadały na panele, tworząc niewielkie, zachęcające swoim ciepłem i delikatnością jeziora. Na drewnianych piętrach dało się dostrzec właściwe pracownie: wypełniały je manekiny, tablice, szafki z nićmi i przyborami krawieckimi, kołowrotki oraz maszyny, które wojownik widział pierwszy raz w życiu. W pomieszczeniu panowała prawie niezmącona cisza - dało się słyszeć jedynie ciche szepty oraz szelest materiału. Całe to miejsce przypominało swego rodzaju las - bardzo specyficzny i magiczny, który był domem dla niezwykle skrytych stworzeń.
A skoro już o tych stworzeniach mowa, Aarved nagle poczuł oddech na swojej szyi. Podskoczył i spojrzał w dół, tylko po to, aby zobaczyć starą, zasuszoną waderę przez sobą. Mógłby przysiąc, że jej tam nie było, kiedy wchodził i nie miał pojęcia, jak znalazła się tak blisko niego bez jego wiedzy. Jej ogromne, wytrzeszczone oczy otaczały zmarszczki, a suche wargi nie zakrywały w pełni dolnych zębów, które wystawały z pyska, nadając jej twarzy groteskowego, może nawet szalonego wyrazu. Staruszka była niezwykle drobna, wydawała się niemalże tonąć w swojej karmazynowej szacie, która okrywała jej zgarbiony grzbiet. Na łapach widoczne były ozdobne nakładki, które okrywały jej pazury czerwonym metalem. Na kimś innym pewnie wyglądałyby stylowo i elegancko - jej jednak dodawało to niepokojącej dziwaczności. Żaden element jej wyglądu nie pasował do reszty. Wyglądałaby jak w połowie oskubana gołębica, która na siłę próbowała się upodobnić do papugi, gdyby nie jej spojrzenie. Biła z niego duma i pewność siebie oraz pewien rodzaj szaleńczej mądrości.
- Witaj, kochanieńki - przywitała go drżącym, piskliwym głosem. Basior skłonił się lekko.
- Witam. Rozmawiam z madame Singolaritą, prawda?
- Jeśli przyjmiemy, że to rzeczywiście moje imię, to tak - uśmiechnęła się, jednak jej wytrzeszczone oczy dalej przewiercały go na wylot. - Czego tu szukasz, kochanie?
- Zostałem przysłany przez teatr La Cambre - wyjaśnił. - I mam przyjść po zamówienie 18233409.
- Ach, zamówienie 1823340, no tak - pokiwała głową. Nagle jednak jej ekspresja gwałtownie się zmieniła. - A skąd mam wiedzieć, że się pod nich nie podszywasz? Może jesteś tylko złodziejaszkiem, który próbuje okraść biedną staruszkę, co? A co, jeśli ta staruszka nie ma na jedzenie i musi żywić się jedwabiem i wełną? Nie jestem molem, wełna wchodzi mi między zęby i trzeszczy, gdy ją żuję. Ale cóż się dziwić, w końcu wełna ma taki charakter... Ciężko się z nią dogadać. Nie tak, jak z jedwabiem. Ach, jedwab. Zawsze taki dostojny i...
- Tutaj mam ich wizytówkę - podał jej skrawek papieru. - Poza tym Elrisa kazała panią pozdrowić.
- Elrisa? - wielkie perły jej oczu pojaśniały. - To chucherko? Kochana duszyczka. Ma charakter podobny do kaszmiru; aby wydobyć jego prawdziwe piękno, potrzeba czasu i wielu starań. Ale efekt jest tego wart: delikatność, miękkość... Tak, tak. Piękny materiał ten kaszmir.
Nawet nie zorientowała się, że zaczęła mamrotać do siebie. Odwróciła się od basiora tak, jakby go w ogóle tam nie było i zaczęła kuśtykać przez pomieszczenie. Aarved dostrzegł, że na przeciwległej ścianie widoczny jest niewielki prostokącik. Nie mógł dostrzec, czym on dokładnie jest. Bał się przerwać jej niezrozumiały monolog, zaufał więc swojej intuicji i ruszył za nią. Kiedy weszli w korytarz utworzony przez dwie gigantyczne szafy, wzrok rogacza przykuła przelatująca nad jego głową postać. Była to wadera, miała może maksymalnie cztery lata. W zębach trzymała soczyście szmaragdowy materiał. Przeciągnęła go na drugą stronę przejścia, powodując rozwinięcie gargantuicznej rolki. Druga skrzydlata krawcowa przecięła płachtę błyszczącymi w świetle świec nożycami. Głowę Aarveda przykryła ciężka okrywa zielonej fali. Słyszał jednak, że madame nie zwolniła kroku, nadal mamrocząc do siebie, więc kierując się słuchem parł przez miękkie morze. Nagle szmaragdowe bałwany uniosły się, podtrzymywane przez dwie wilczyce. Poleciały w stronę jednej z platform, wyraźnie nie bez wysiłku.
- Tylko uważajcie! On ma dzisiaj wyjątkowo zły humor! Nie zrańcie jego uczuć, bo będę z nim jutro pracować i nie mam ochoty bawić się w terapeutkę i wysłuchiwać o braku taktu moich uczennic! - fuknęła na nie staruszka. Wojownik zignorował tę uwagę, ale coraz bardziej intrygowało go to, co mówi garbuska. Może to nie był tylko bełkot umysłu przyćmionego wiekiem?
Szli dalej, mijając jeszcze kilka wader. Nie wszystkie miały skrzydła - radziły sobie jednak inaczej. Były niezwykle zwinne, co pokazywały, skacząc po półkach tak, jakby był to zwykły spacerek w lesie. Przypominały koty, chodząc żwawo po rolkach, ich kroki były jednak tak delikatne, że żadne włókno nie zostało naruszone. Wydawały się płynąć przez przestrzeń. Sprawnie cięły i zwijały tkaniny, nucąc coś i szepcząc, zeskakując z jednej półki na drugą z lekkością, jakiej mogła im pozazdrościć niejedna tancerka. Aarved zastanawiał się, jak długo musiały tutaj pracować, aby osiągnąć taki poziom znajomości materiałowego lasu.
Nagle zauważył, że prostokącik, którego wcześniej nie mógł rozpoznać, okazał się drzwiami. Były one wykonane z czarnego, lakierowanego drewna i wyglądały na rzadko otwierane.
- To moja pracownia. Zapraszam, kochanieńki.
Wyszeptała niezrozumiałe słowo. Zamek kliknął, a drzwi otworzyły się, ukazując pracownię krawiecką, zapewne należącą do samej madame. Nie była ona duża - a może tak się tylko wydawało, bo jedną z jej ścian stanowiła olbrzymia garderoba wypełniona przepięknymi strojami. Było tam wszystko - mundury, suknie, kostiumy. Wyglądały jak ubrania godne samych bogów.
- Usiądź, kochanie. Poszukam twojego zamówienia.
Aarved zajął wyznaczone przez staruszkę miejsce. Rozejrzał się. Farby, którą pomalowano pomieszczenie, praktycznie nie było widać spod rysunków, planów i wykrojów. Po podłodze walały się skrawki materiałów i nici. Wszędzie stały manekiny - niektóre były puste, a na części z nich widoczne były stroje w różnych stadiach ukończenia.
- Pani Singolatrio? - zaczął wojownik. Nie mógł już powstrzymać swej ciekawości. To miejsce wydawało się wyjęte ze snu lub bajki.
- Mój mi madame, proszę - odparła, nadal szukając kostiumów.
- Madame - poprawił się. - Jeśli mogę zapytać, to jakim cudem półki w tamtym pomieszczeniu nie zarywają się pod własnym ciężarem? - postanowił zacząć od technicznych kwestii.
- Możliwe, że nie zauważyłeś, ale w drewnie, z którego są zbudowane, wywiercono niewielkie dziurki. W nich umieszczono kryształy, które wzmacniają konstrukcję dzięki swojej magii. Jak się pewnie domyślasz, jest ich tysiące w tylko jednej półce. Poza tym ułatwiają pracę moim panienkom.
- Pracują u pani jedynie wadery?
- Obecnie tak - powiedziała. Jej ton się zmienił. Jej głos był miękki, ale czaiła się w nim pewna groźba i wigor jeszcze niezduszony przez upływ lat. Przestała brzmieć jak pokręcona staruszka, a zaczęła jak rozsądna, stąpająca twardo po ziemi wadera, która nie jedno w życiu widziała. A w dodatku nie dała sobie w kaszę dmuchać. - Trzy z nich to moje wnuczki. To te bez skrzydeł. One zajmują się szyciem, reszta opiekuje się materiałami. Transportuje je, skręca, porządkuje.
- Widziałem, jak pan... To znaczki wnuczki madame skaczą po półkach.
- Tak, robią to, gdy rozmawiają z tkaninami - odparła spokojnie, jakby ucinanie sobie pogawędek z suknem było czymś normalnym. Aarved przez chwilę myślał, że się przesłyszał.
- Rozmawiają? - basior nie był w stanie ukryć zdziwienia. Staruszka wyszła z garderoby, telekinetycznie niosąc zapakowane w papier pakunki. Odłożyła je ostrożnie na ziemię i usiadła naprzeciwko basiora.
- Nie słyszałeś o rodzie Fillen' Bahara, prawda, dziecko? - zapytała ciepło. Rogacz pokręcił głową. Wadera pokiwała głową ze smutkiem. - Inaczej ród Tkaczy. Wilki z tej rodziny posiadają wyjątkowy żywioł, żywioł, który pozwala im na zaplatanie najpiękniejszych tkanin. Niezwykle precyzyjna telekineza, poczucie gustu, intuicja do kolorów i krojów, a wreszcie możliwość tworzenia niepowtarzalnych sukien i rozmowa z nimi. To właśnie my tworzymy najbardziej wyjątkowe materiały, które mogą powstać jedynie dzięki magii. Nie zdołasz wytworzyć ich na maszynie, bo do ich zaplecenia potrzeba komunikacji z włóknami. Wszystko zależy od ich nastroju i przeżyć. Tak, to niezwykłe. Uwierzyłbyś, że nici mogą być tak skomplikowane jak wilki? A niektóre nawet mają o wiele bogatsze charaktery od części moich klientów. Tak... To coś niezwykłego... - Rozmarzyła się. - Wracając jednak do głównego tematu. Ród Tkaczy powoli wymiera. Niewiele szczeniąt rodzi się z naszym darem i z jakiegoś powodu od kilku pokoleń są to jedynie wadery. Ja sama urodziłam dwóch synów. Na szczęście udało im się przywieść na świat pięć waderek. Trzy z nich okazały się władać żywiołem włókien. Staram się przekazać im całą moją wiedzę. Nie umrę, póki tego nie zrobię. Jeśli będzie trzeba, wydłubię igłą oczy samej Luirze, ale nie spocznę, póki Laleria, Maralla i Kero nie opanują mojego rzemiosła. Wzięłam je do siebie, zanim jeszcze nauczyły się pisać. Wychowały się w tej pracowni i są w pełni oddane swojemu przeznaczeniu.
- To niesamowite... - szepnął Aarved. Czuł, że przetrawienie tego natłoku infromacji nieco mu zajmie, bo jeszcze nigdy o czymś takim nie słyszał.
- Prawda? - uśmiechnęła się garbuska. - Ale czas nas ściga, kochanienki. Może jestem już stara i wariuję, ale wiem, że mam jeszcze dużo pracy. Jak myślisz, kto szyje dla królowej? Oczywiście, że ja. A stroje naszej błogosławionej władczyni muszą być nieskazitelne. Idź już, bo potrzebuję skupienia. Teatr zapłacił mi z góry.
- Rozumiem. Do zobaczenia. - Skłonił się zielonooki. Wadera jednak zupełnie go zignorowała. Zupełnie jakby ktoś z powrotem włączył włącznik. Podeszła do jednego z manekinów, mrucząc coś pod nosem, więc wyszedł i zamknął za sobą drzwi, nie zapominając oczywiście o ogromnych pakunkach. Ich ciężar mocno nadwyrężał jego telekinezę, ale pocieszał się tym, że wystarczy, że przejdzie z nimi ogromne pomieszczenie, a potem będzie mógł załadować je na wóz.
Tak też zrobił, podziwiając pracę latających wader, które zanosiły materiały na platformy, do których prowadziły strome schody. Dopiero teraz uświadomił sobie, że dobiegający z nich cichy szept to pewnie młode dziedziczki rodu Tkaczy, które zaklinały tworzone przez siebie na turkoczących kołowrotkach przędze. Bardzo chciał przypatrzeć się pracy młodych krawcowych, wiedział jednak, że czekają na niego obowiązki.
Wyszedł więc na zewnątrz, włożył pakunki do powozu i przypiął się do niego. Ruszył szybko w stronę rynku, teraz jednak droga była o wiele dłuższa, bo wyraźnie czuł ciężar materiałów, które ciągnął za sobą. Miał wrażenie, że właśnie wyszedł z raju. Po tym co zobaczył, kolorowe ulice, lampiony i girlandy papierowych kwiatów wydały mu się infantylne i prostackie.
W końcu jednak dotarł do celu. Powoli zapadał wieczór, który rzucał długie cienie na scenę. Wciąż kłębiły się na niej wilki - wszystkie wyczerpane. Aktorzy dalej ćwiczyli swoje role, organizator dalej ich strofował, a Elrisy nigdzie nie było widać. Aarved podszedł do starszego basiora.
- Panie, dostawa kostiumów - skłonił się.
- Ach, doskonale, w samą porę. Chłopaki, chodźcie i to rozładujcie! - krzyknął do dwóch basiorów. Wojownik odczepił się od wozu i poszedł szukać drobnej, nieśmiałej wilczycy. Chciał jej przekazać, że madame bardzo się ucieszyła, gdy ją od niej pozdrowił. Poszukiwaną samicę znalazł za sceną. Ćwiczyła z młodym wilkiem swoje kwestie. Wojownik przystanął, aby im nie przeszkadzać i skorzystał z okazji, aby zobaczyć, jak idą jej ćwiczenia. Dukała swój tekst, zacinała się i jąkała, a Ved wyraźnie widział, jak z paniką przebiega oczami po scenariuszu. Jej towarzysz był wyraźnie załamany.
- Nie możesz się tak wieszać - jęknął. - Słuchaj, jesteś pewna, że nadajesz się do tego zadania? - Na te słowa wadera zamilkła i położyła po sobie uszy. Wyglądała tak, jakby miała się zaraz rozpłakać. - O wiele lepiej radzisz sobie na zapleczu. Potrafisz świetnie układać scenerię... Ale spójrz prawdzie w oczy. Oddaj rolę komuś, kto potrafi grać. Może Ranya? Albo Xanira?
- Nie chcę - szepnęła. Jej kolega warknął w rozpaczy.
- Elrise, jutro występujemy przed królową, do cholery! Nie bądź taka samolubna, tu nie chodzi tylko o ciebie, ale o nas wszys...
- Dzień dobry - wtrącił się Aarved, czując, że nadszedł czas, aby się wtrącić. Oboje spojrzeli w jego stronę, a poddenerwowany młodzieniaszek wyraźnie się zmieszał.
- Co pan tu robi?
- Przyszedłem porozmawiać z aktorką. - Skłonił się wilczycy. - Zostawiłbyś nas samych?
Wilk skinął głową i błyskawicznie się ulotnił.
- Co chciał mi pan przekazać?
- Madame bardzo się ucieszyła z pani pozdrowień - uśmiechnął się wojownik. Samica również to zrobiła, ale wyraźnie nie czuła się przy nim komfortowo. - Wypowiada się o pani niezwykle pozytywnie.
- Lubimy się, to prawda.
Samiec czuł, że atmosfera nie jest najorzyjemniejsza, a jego rozmówczyni nie ma ochoty na rozmowę po tym, co zaszło przed chwilą. Pewnie zastanawiała się, ile nieznajomy usłyszał. Aarved życzył jej więc udanego występu, pożegnał się i odszedł. Robiło się ciemno, a on czuł, że chyba zrobił tyle, ile mógł. Ponadto nie chciał wpaść na swoją rodzinę, podczas powrotu. Udał się więc do domu.
Gdy zasypiał, śnił o morzu tkanin ciągnącym się po horyzont, występie i nieśmiałej, zamkniętej w sobie aktorce.
Jego serce naprawdę miało nadzieję, że jutro wszystko pójdzie po jej myśli.
~*~
Mimo że nie chciał wybierać się na Święto Jedności przez swojego brata i ojca, chciał zobaczyć, jak Elrise sobie poradzi. Pokonał więc swoją niechęć i wemknął się niepostrzeżenie na rynek jeszcze przed wystąpieniem królowej. Starał się trzymać głowę jak najniżej i nie rzucać się w oczy. Jakoś przeżył widok swojego ojca w złotej zbroi, stojącego tuż obok Nairy, pozostał chyba przez niego niezauważony. W końcu nadszedł czas na występ teatru i na to tak naprawdę czekał. Już same kurtyny wyglądały na niezwykle drogie i dobrze zrobione. Były ciężkie, ciemnozielone i ozdobione złotą taśmą na dole. Gdy się rozsunęły, a na scenę wbiegli aktorzy, ich stroje przykuwały oko każdego wilka na rynku. Mieniły się tysiącem barw i świetnie współgrały z charakterami postaci, tak dobrze oddawanymi przez artystów.
W końcu jednak nadszedł czas na część Elrise. Basior czekał z niecierpliwością, kiedy nagle na podwyższenie wbiegła biała wilczyca. Za nią powiewała dramatycznie poszarpana peleryna. Bohaterka stanęła pewnie przed głównym aktorem i wyciągnęła miecz. Grymas nienawiści przebiegł przez jej twarz.
- Me oczy ujrzały twe czyny niegodne, krew przelaną twym ostrzem, bezwzględny Ratijo! Oto ja, Wojowniczka Zachodzącego Słońca staję przed tobą i wyzywam cię na pojedynek, abyś zapłacił za swe zbrodnie! - ryknęła, po czym rzuciła się na przeciwnika ze wściekłością w ślepiach. Ten był wyraźnie zaskoczony tak agresywnym atakiem, jednak sparował cios i zripostował. Widzowie westchnęli jak jeden mąż.
- Jak śmiesz podnosić łapę na swego dowódcę, córko?! Nosisz miano rebelianta i nie zasługujesz na żadne inne!
- Mój dowódca zmarł razem z jego honorem! - zawyła wilczyca wielkim głosem. Podcięła aktora i podniosła ostrze. - A teraz giń, morderco!
Ratijo uchylił się od ciosu i uderzył waderę klingą w skroń. Zachwiała się i jęknęła z bólu tak, że widownię przeszył dreszcz. Pochyliła łeb i otworzyła zamglone gniewem i cierpieniem oczy. Jej mimika była tak autentyczna, że Aarved z całego serca nie chciałby się znaleźć na miejscu głównego bohatera sztuki. Dopiero wtedy do niego dotarło, kim była aktorka grająca buntowniczkę. Nie poznał jej. Wydawała się tak pewna siebie, silna i wielka.
W istocie była jak kaszmir.


Treść questu:
Zostałeś poproszony o pomoc przy przygotowaniach do występu aktorów z Teatru La Cambre z okazji tegorocznego Święta Jedności. Na czym miała polegać twoja pomoc? Czy wszystko poszło gładko, a może wręcz przeciwnie, napotkałeś problemy, z których z trudem zdołałeś się wykaraskać? Po wszystkim zdecydujesz się obejrzeć przedstawienie, czy raczej zaszyjesz w jakimś ciemnym kącie, byle z dala od kompromitacji, jaką na siebie, być może, ściągnąłeś?
Minimum 1500 słów
Nagroda: 170 łusek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics