poniedziałek, 11 maja 2020

Od Aarveda - Trening VII

Mimo że dzień był pochmurny i wyjątkowo nieprzyjemny, Aarved nie zamierzał go zmarnować. Miał wolne od służby, ale nie od treningu. Planował zacząć od polowania na dobry początek. To rozwiązanie miało wiele zalet: będzie miał okazję poprawić swoje umiejętności tropienia, zje przyzwoite śniadanie, a przy okazji rozgrzeje się przed wejściem na trasę... Ale jednocześnie zajmie wiele czasu, który powinien spędzić na ćwiczenia. A to była poważna wada, mogąca zupełnie przyćmić wszystkie korzyści. Nie miał jednak nic w zapasach. I pewnie gdyby nie ten fakt, nie traciłby cennych godzin na uganianie się za zwierzyną. Nie miał jednak wyjścia. Westchnął, niezadowolony z faktu, że zmuszony był poświęcić czas na coś tak przyziemnego jak własne potrzeby. Zdecydował się jednak pójść na kompromis i spróbować złapać zająca lub gęś, a nie rzucać się na stado jeleni. Zabicie cielaka (nie mówiąc już o dorosłej łani) zajęłoby znaczną część dnia, a takiego marnotrawstwa czasu i braku dyscypliny by sobie nie wybaczył. W końcu w planie był trening - i trening miał zostać wykonany.
Jak Aarved pomyślał, tak zrobił. Narzucił szybkie tempo i ruszył wzdłuż Bumari do pobliskiego lasu. Zimny, przeszywający wiatr, który towarzyszył mu od momentu wyjścia z jaskini, zniknął, gdy tylko wszedł między drzewa. Przyłożył nos do ziemi, nie zwalniając kroku i zaczął tropić, wspinając się po niewielkim wzniesieniu. Próbował się skupić i wyłapać ten jeden, jedyny zapach, który krył nadzieję na szybki posiłek. Ważne były szczegóły i dokładność, albowiem odróżnienie świeżej woni od tych wszystkich zatartych już śladów w tak głębokim śniegu nie było najłatwiejszym zadaniem. Szukał szczegółu, czegoś, co odstawało od reszty i pozwoli mu odkryć wątłą nić, za którą będzie mógł podążyć. Wiedział, że gdy ją znajdzie, cały szlak, jaki przebyło śledzone przez niego zwierzę, ukaże się w jego głowie. Zmysły i wyobraźnia będą rysować niewidzialną trasę na śniegu. O ile pozostanie skupiony, a trop się nie urwie, los jego przyszłego śniadania nie rysował się w jasnych barwach.
Przypomniał sobie jedno z polowań z ojcem i bratem. Szczeniaki towarzyszyły dorosłemu wilkowi przez większość wędrówki, ucząc się śledzenia zwierzyny, jednak gdy przyszło co do czego, musiały zostać z tyłu. Asmodeus nie chciał, aby synowie plątali mu się pod łapami. Tym razem padło na młodego samca jelenia.
Widok ojca skaczącego na o wiele większych od siebie roślinożerców zawsze napawał Aarveda zachwytem. Bardzo pragnął stać się tak silny i potężny, jak tata. Jego brat czuł natomiast coś innego - strach i ogromną presję, bo wiedział, że musi przewyższyć rodziciela umiejętnościami, aby utrzymać dobre imię rodu. Nie to co ten mały głupek, półwłóczęga. Przyczepił się do jego rodziny i myśli, że jest jednym z Lorentów. Na pewno nie z tymi wątłymi łapami i idiotycznymi rogami! On nie wie, co to znaczy ciężka praca i odpowiedzialność za przyszłość swojego nazwiska, bo takowego nie ma. A przynajmniej nie powinien mieć - jeśli ma trochę przyzwoitości, nie będzie się mianował Lorentem. Lordan miał nadzieję, że rogaty krewniak zda sobie sprawę z tego, że nie ma prawa zbliżać się do żadnego z jego krewniaków, a co dopiero spać z nimi pod jednym dachem. A jeśli przybłęda sam sobie tego nie uświadomi, on mu w tym pomoże.
Ale Aarved wtedy jeszcze nie wiedział, co myślał o nim przyszywany brat. Gdy starszy młodzik posyłał w jego kierunku obrzydzone spojrzenia, jasny basiorek zerwał się z miejsca i podbiegł do ojca.
- Udało ci się! Ale to było super, jak go chwyciłeś za gardło i zium na ziemię! - wilczek w paru susach znalazł się przy krwawiącym ciele - A potem...
- Aarvedzie, uspokój się - upomniał go Asmodeus. Jego zimny głos zabolał szczeniaka zupełnie jak cios w twarz. Jego radość zgasła, a uszy wraz z głową odpadły.
- Tak, ojcze...
Dorosły już rogacz nagle przystanął i wetknął nos głębiej w śnieg, porzuciwszy rozpamiętywanie własnego dzieciństwa. O to właśnie chodziło! Wystarczył jeden wyraźniejszy, nieco różniący się od innych akcent. Basior zrobił koło, aby poznać, z której strony przybył zając i w końcu ruszył w głąb lasu. Po chwili zorientował się, że w białym puchu w niektórych miejscach widnieją ślady skoków - najwyraźniej padający poprzedniej nocy śnieg został zatrzymany przez rozłożyste korony świerków i nie udało mu się zakryć wgłębień. Wilk kierował się nimi do momentu natrafienia  na niewielką polanę ogrodzoną z trzech stron wzniesieniami skalnymi. Jej środek był nieco obniżony względem miejsca, w którym stał wojownik - wyglądało to trochę jak niecka, w której kiedyś było niewielkie jezioro. Musiało wyschnąć wiele lat temu, pozostawiając po sobie wgłębienie. Przed śmiercią było pewnie domem dla wielu stworzeń. Prawdopodobnie niejednokrotnie uratowało czyjeś życie. Teraz jednak mało kto pamiętał o jego poświęceniu, a dawna oaza ratunku i ocalenia niedługo miała stać się czyimś grobem.
Basior pozostał w cieniu drzew, który gwarantował mu osłonę przez uważnym spojrzeniem ofiary. Przypadł po podłoża, mrużąc oczy. Czekał. Po chwili ujrzał to, co miał nadzieję zobaczyć - część białego terenu przed nim się poruszyła. Długie uszy obróciły się na chwilę w jego stronę, odsłaniając różowe wnętrze. Szybko jednak zwróciło się w innym kierunku - zając najwyraźniej jeszcze nie zauważył czyhającego na niego drapieżnika. Zwierzątko błysnęło czarnym okiem i wróciło do wygrzebywania spod lodu niewielkich roślin i korzonków. Basior wycofał się z powrotem do puszczy i okrążył roślinożercę tak, aby znaleźć się od niezamkniętej przez strome zbocza strony. Miał zamiar uwięzić zdobycz w tej naturalnej pułapce. Jeśli jednak spanikowanemu śniadaniu udałoby się wyskoczyć z zagłębienia, będzie w stanie za nim podążyć bez zwalniania tempa - jemu natomiast wspinaczka na głazy zajmie zbyt dużo czasu, aby uciec długim kłom i kilkudziesięciu kilogramom rozpędzonego łowcy.
Gdy Lerdis dotarł w wybrane przez siebie miejsce, wyprostował się i ruszył do przodu. Zauważył, jak roślinożerca podnosi głowę i spogląda w jego stronę. Przez chwilę stali bez ruchu, mierząc się wzrokiem. Las ucichł, zupełnie był widownią, która czeka na rozpoczęcie przedstawienia na arenie i ze zniecierpliwienia wstrzymuje oddech. Przeleciał kruk - gospodarz programu. Jego okrzyk poniósł się po lesie, dając znak do rozpoczęcia starcia.
Ruszyli. Zając rzucił się w tył, natomiast basior wystrzelił do przodu. Obaj wyrzucali w powietrze tumany śniegu - jeden w panice skacząc z boku na bok, a drugi w skupieniu prąc przez zaspy na wzór rogatego taranu. Aarved się zbliżał. Czuł coraz wyraźniej przerażenie swojego celu, słyszał jego oddech i bicie serca. Wiedział, że organizm uszaka produkował teraz adrenalinę. Jej zapach sprawił, że do pysk napłynęła mu ślina, a łapy zaczęły szybciej pracować. Wtedy już nie zależało mu na futrzaku tylko ze względu na głód.
Zając zbliżał się do krawędzi skał. Gnał przed siebie, w każdym skoku wyginając grzbiet w łuk, wystrzeliwując w powietrze swoje długie tylne łapy. Przypominał białą kometę, która wznosiła za sobą warkocz śniegu. Wzbił się w powietrze i zaczął wspinać się na skały. Drobne pazurki płakały zgrzytliwie, kiedy rozpaczliwie próbowały znaleźć oparcie na śliskich ścianach. Dlugie uszy słyszały dyszenie wilka, każdy jego oddech sprawiał, że szarak coraz bardziej panikował. Miał wrażenie, że czuje rękę śmierci na zmierzwionym karku. Nie, jeszcze nie, jeszcze nie teraz!
Zając odbił się desperacko od ostatniego kamienia i skoczył w przód, lawirując między drzewami. Odwrócił się i poczuł, jak strach zamraża jego małe serduszko. Drapieżnik znalazł się na szczycie jednym skokiem i nie porzucił pogoni. Roślinożerca rzucił się w bok, mając nadzieję, że ścigający nie wyrobi się na zakręcie i uderzy w drzewo. Przez chwilę był pewien, że to zadziałało - usłyszał szelest i skomlenie. Już miał się cieszyć, gdy nagle poczuł przeszywający ból w grzbiecie. Ciepły oddech otulił jego pysk i wytrzeszczone z przerażenia oczy. Potem zapadła ciemność.
Aarved zacisnął szczęki na ofierze, łamiąc jej kręgosłup z cichym trzaskiem. Wilk dyszał ciężko, trzymając konającego zwierza w pysku. Postanowił ukrócić mu cierpienie, rzucił go na śnieg i skręcił kark jednym, szybkim ruchem. Przez chwilę był pewien, że straci szansę na schwytanie ofiary, kiedy ta gwałtownie skręciła. Pospieszył za nią, ale boleśnie obił biodro o pobliskie drzewo. Na szczęście nie zmieniło to wyniku polowania.
Wilk posilił się szybko, ciesząc się ze świeżego mięsa, które napełniło jego pusty żołądek. Obgryzł małe kostki, łamiąc je w zębach, z niektórych wyssał szpik. Ukoiwszy głód, usatysfakcjonowany ruszył na trasę treningową na zachodzie.
Do celu dotarł szybciej, niż się spodziewał. Nie sądził, że w pogoni za zającem znalazł się tak blisko startu. Zerknął na obsypaną śniegiem, drewnianą tabliczkę i przeczytał wyryte na niej litery: ,,Wojskowa trasa treningowa. Wstęp na własne ryzyko!". Uśmiechnął się półgębkiem i ruszył biegiem przed siebie. Ciekaw był, czy ktokolwiek oprócz wojowników wchodził na tory z przeszkodami. A jeśli tak, to jak szybko taki śmiałek rezygnował?
Pierwszym zadaniem było pokonanie slalomu - nic trudnego. Basior sprawnie lawirował między drzewami, nieraz jednak ledwo wykręcił, albowiem budowniczy trasy pozwolił sobie na ustawienie dodatkowych pali w niespodziewanych miejscach. Była to jednak jedynie rozgrzewka. Dla utrzymującego dobrą kondycję basiora nie była niczym trudnym, mimo że raz czy dwa o mało nie zaliczył zderzenia czołowego z przeszkodą.
Wojownik wynurzył się zza ostatniego pnia i błyskawicznie przeszedł do drugiego etapu, skacząc na zamontowane na świerku podwyższenie. Kładka była stabilna - w przeciwieństwie do swoich towarzyszek, które czekały dalej. Zostały one zawieszone na specjalnych rusztowaniach, tak, że utrzymywały się tylko na jednej linie przebiegającej przez środek. Brzegi kładek zostały odpowiednio obciążone, aby od razu nie zrzuciły ćwiczącego w ramiona rozciągniętej parę metrów niżej siatki asekuracyjnej. Nie pozwalały jednak na sobie pozostawać długo - ważna była szybkość, brak zawahania i odpowiednie odmierzenie odległości.
A właśnie z tym ostatnim Aarved miał najczęściej problem - szczególnie, gdy poszczególne deski dzieliły tak duże odcinki. Nie myśląc jednak wiele, ugiął tylne łapy i wybił się w dal, celując w drugą z kolei kładkę.
Poszło lepiej, niż się spodziewał - zachwiał się nieco, ale wylądował zadziwiająco blisko środka. Z następną było gorzej, bo tylna łapa ześlizgnęła mu się w bok i przez chwilę był pewien, że grawitacja go pokona. Udało mu się jednak spiąć mięśnie i podźwignąć, nim zleciał z desek.
Resztę nadziemnego toru pokonał bez większych trudności. Zeskoczył z ostatniego elementu na ziemię. Był zdyszany, ale dobrze mu szło. Pamiętał swój pierwszy raz na tej trasie - w porównaniu z tamtą próbą poszło mu wybitnie. Kolejny etap był jednak o wiele większym wyzwaniem, którego przez długi czas nie był w stanie pokonać.
Ujrzał przed sobą długi pas pozbawiony drzew. Jego teren ogrodzony był sznurami kryształów, które lśniły w wątłym, przebijającym się od czasu do czasu przez chmury świetle słońca. Nad ziemią unosiły się jasne, wirujące kule. Nie zmieniały jednak swego położenia, jakby na coś czekając. Przed Aarvedem leżała długa na całą szerokość ogrodzonego pasa deska - ,,linia startu".
Basior bez zawahania szybko ją przeskoczył i ruszył truchtem przed siebie. Gdy tylko dotknął łapami ziemi za kawałkiem drewna, magiczne twory zaświergotały i uniosły się w górę, a następnie ze świstem poszybowały w jego stronę. Przypadł do ziemi, a jeden z pocisków przefrunął mu nad głową. Natychmiast przetoczył się w bok, unikając dwóch następnych ciosów i zerwał się do ponownego biegu. Przeskoczył nad pędzącą w jego kierunku kulą i odbił w bok, gdy tylko znalazł oparcie. Poczuł, jak coś z furkotem mija jego ucho, ale nie zastanawiał się nad tym dłużej.
A powinien.
Już miał wykonać kolejny skok, gdy nagle poczuł przeszywające zimno w dolnej części kręgosłupa. Krzyknął, bardziej ze zdziwnienia niż bólu, lecz upadł, nim zdołał się obrócić. Poczuł, jak coś go ciągnie po śniegu w stronę deski startowej. Wszystkie kule zamarły. Wilk przetoczył się na grzbiet, aby zobaczyć, co go zaatakowało. Ujrzał srebrno-białą nić, która oplatała jego biodra i tylne łapy. Przyczepiona była do jednej ze świszczących sfer. Ta jednak nie zamarła w miejscu jak swoje siostry, a ciągnęła go w stronę startu. Do wilka doszło, co się stało - musiał zostać zaatakowany od tyłu. Powinien był sprawdzać, co się dzieje za nim, a nie gnać beztrosko przed siebie. Dobrze, że nikt mu nie towarzyszył. Za każdym razem idiotycznie wierzył, że jego umiejętności pozwolą mu na szybkie i bezproblemowe pokonanie trasy za pierwszym razem. Zawsze jednak okazywało się, że daleko mu do takiego stopnia zaawansowania. Własna brawura, arogancja i lekkomyślność napawały Aarveda wstydem.
Westchnął, czekając, aż kula dotransportuje go na miejsce, by mógł zacząć ponownie. Zagryzł zęby ze złości. Nie powinien dać się tak przechytrzyć. Gdy tylko poczuł, że więzy się luzują, zerwał się na równe nogi i ruszył, aby stawić czoła magicznym tworom ponownie.
Tym razem co jakiś czas kontrolował, jak wygląda sytuacja za jego plecami. Kilka razy ledwo uniknął kolejnej porażki, jednak gdy trzy kule wzięły go w ogień krzyżowy, nie był w stanie uniknąć ich wszystkich. Owszem, mógł użyć mocy, ale chciał się skupić na rozwoju fizycznym - powinien być w stanie poradzić sobie z takimi atakami jedynie za pomocą swojego refleksu i mięśni.
Jakże wielka więc była jego frustracja, gdy srebrne nici znów oplotły jego ciało. Upadł na pysk pod wpływem gwałtownego pociągnięcia za tylne kończyny i wypluł śnieg razem z niewyraźnym przekleństwem. Dyszał ciężko, albowiem skakanie wokół kul nie było najłatwiejszym zadaniem i ku jego własnemu zaskoczeniu, męczył się dosyć szybko. Zdecydował, że dziś wieczorem na pewno czekać go będzie przynajmniej godzinna przebieżka, aby popracować trochę nad kondycją, bo nie była na takim poziomie, jakiego od siebie oczekiwał - mimo że wiele wilków nawet nie śmiało marzyć o takiej wytrzymałości.
Odkopnął ze złością błyszczące nici i bez namysłu skoczył z powrotem na trasę. Tym razem skupił się na parciu do przodu z jednoczesnym kontrolowaniem swojego otoczenia. Każdy jego ruch miał sprawiać, że znalazł się bliżej końca. Nie mógł koncentrować się na unikach, bo w końcu straciłby czujność lub popełnił błąd. Musiał przewidywać posunięcia przeciwnika i nie pozwolić się otoczyć.
Z tą myślą w pamięci, przeskoczył pierwszą kulę, by natychmiast przypaść do ziemi w celu uniknięcia kolejnej. Gdy usłyszał, jak wracają, zerwał się na równe nogi i skoczył w bok. Nadlatujące z tyłu pociski i jeden, który mknął na nie od przodu, zderzyły się z głośnym hukiem. Basior jednak nie patrzył - gnał przed siebie. Wykonał błyskawiczny zwrot na tylnych łapach, aby wyminąć błyszczącego przeciwnika nacierającego z furkotem w jego stronę i rzucił się w tył, kątem oka zauważając błysk niebezpiecznie blisko siebie.
Właśnie w tym momencie przypomniał sobie słowa jednego z ,,kolegów" z dzieciństwa. Miał na imię Questo. Pewnego razu razem z grupą przyjaciół otoczył Aarveda. Młodziki zaczęły szydzić z jego wyglądu, rodziny i ambicji. Cętkowany wilczek czuł, jak krew się w nim gotuje, jednak gdy rzucił się na jednego z oprawców, został popchnięty w błoto. Wywołało to salwę śmiechu wśród obserwujących. ,,Zabawne", powiedział Questo, ,,że pragniesz być wojownikiem, a ruszasz się zupełnie jak karaluch bez głowy". Aarved tak bardzo chciał im wtedy dokopać, ale był zbyt mały, zbyt słaby i zbyt niezdarny. To wspomnienie, które nieproszone pojawiło się w jego napędzanym adrenaliną umyśle, przywołało stary ból, smutek i poczucie poniżenia.
Teraz z całego serca pragnął pokonać te pieprzone kule, aby pokazać Qesto, że daleko mu do zdekapitowanego robala - nawet jeśli owy basior nie mógł widzieć jego treningu. Możliwe, że zapomniał o swojej ofierze sprzed lat. Aarved jednak w głębi serca chciał udowodnić sobie, że się zmienił, że jest lepszy. Może ta świadomość wreszcie przyniesie mu ulgę podczas bezsennych nocy, spędzonych na wytykaniu sobie swojej własnej bezużyteczności, słabości i głupoty.
Rogaty samiec cofnął się w podskokach, wyglądając nieco jak pijany królik, kiedy nagle szybujące w jego kierunku kulki zatrzymały się, jakby czas przestał płynąć.
Basior nie odważył się spuścić gardy i trwał w pełnym napięciu przez kilkanaście sekund. Czuł, jak krew pulsuje mu w żyłach, a ciało przeszywają fale ciepła pomieszane z wściekłą determinacją. Nic się jednak nie działo.
- No co jest, pierdolone kurwy?! - wrzasnął. Ugryzł się w język, żałując, że tak dał się ponieść emocjom podczas głupiego treningu. Wyprostował się z cichym westchnieniem i w końcu spojrzał pod łapy. Gdy zrozumiał, że przekroczył końcową granicę ograniczoną długą deską, miał ochotę strzelić baranka w najbliższe drzewo. Dotarł do końca, dlatego przestały go atakować. Zaśmiał się cicho, jednak był to śmiech suchy, na pewno nie szczęśliwy. Otarł twarz i odwrócił się, gotowy na dalsze przeszkody czekające na jego drodze.

KONIEC CZĘŚCI I


Nagroda: 2 punkty zwinności

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics