wtorek, 19 maja 2020

Od Spero CD. Kvischa

Mijała godzina za godziną, a basior nadal nie odzyskiwał przytomności.
Pewnie powinnam się zacząć martwić czy coś. Pozostawanie w stanie nieprzytomności przez tak długi czas nie było jednak czymś normalnym, wręcz przeciwnie. Z drugiej jednak strony niewiele mogłam zrobić, nie byłam lekarzem... Pozostawało mi czekać. Choć, prawdę mówiąc, i na to niekoniecznie miałam czas. Pewne sprawy służbowe powinnam załatwić najszybciej, jak się dało, terminy mnie goniły...
Mimo to zostałam. Częściowo z przyzwoitości, żeby móc pomóc basiorowi, gdyby jego stan nagle znacząco się pogorszył, częściowo przez pogodę. Niby mogłabym po prostu przeskoczyć, jednak nadal unikałam korzystania z tej mojej umiejętności. Była zbyt nieprzewidywalna i potencjalnie mogła przynieść mi więcej szkody, niż pożytku. Natomiast pogoda za oknem zdecydowanie nie należała do najprzychylniejszych, jakiekolwiek próby podróży w takiej śnieżycy mogły skończyć się tak, jak omal nie skończyła się moja wcześniejsza podróż. Czyli w paszczy jakiegoś dziwnego stwora, który Zerdin jeden wie skąd się pojawi...
Więc zostałam. I mimo, że raczej nie należało to do zbyt kulturalnych posunięć, postanowiłam trochę... no powiedzmy, że pomyszkować po prawdopodobnym miejscu zamieszkania basiora. Choć nie tak bez celu czy z nudów, acz i to pewnie w końcu mogłoby mnie do tego skłonić. Chodziło o coś zgoła innego.
Bo jakiś czas po tym, jak załatałam wielką dziurę w ścianie jaskini, zatrzymując tym samym ciągłą cyrkulację powietrza, poczułam dość dziwny, nieco duszący zapach. Niby obcy, a jednak dziwnie znajomy. Jakby podobny do czegoś, co już nie raz czułam i co zdecydowanie negatywnie mi się kojarzyło. Tylko co...?
Gdy dziwny zapach tylko się nasilał, postanowiłam przeszukać otoczenie. Mniej więcej, nie grzebać po wszystkich szafach czy innych skrytkach... Po prostu coraz bardziej mnie to niepokoiło. Może coś się stało, wylało czy wysypało i teraz może zagrozić życiu śpiącego wilka albo mojemu?
Zaczęłam kręcić się po pomieszczeniu, starając się stawiać łapy możliwie ostrożnie, by nie narobić niepotrzebnego hałasu. Korzystając w głównej mierze ze zmysłu węchu, próbowałam wyniuchać, skąd dochodzi ten dziwny, niepokojący zapach, jednak ostatecznie nic nie znalazłam. Naprawdę nie chciałam grzebać w rzeczach basiora, może on coś tu produkuje czy coś... Co nie za ciekawie pachnie, ale nie zabije mnie przez samo wdychanie, skoro on sobie tu z tym mieszka. Chyba. Taką miałam nadzieję.
Pozostawiłam więc poszukiwania, dając sobie spokój. Przedreptałam po prostu w jeden z kątów jaskini, i zwinęłam się w kłębek w pewnej odległości od, nadal nieprzytomnego, basiora, by móc monitorować jego funkcje życiowe, a jednocześnie znaleźć się poza zasięgiem jego zębów, gdyby po przebudzeniu miał spanikować i rzucić się na najbliżej znajdującego się wilka. I nie miałabym mu za złe, gdyby to zrobił. Pozostawał nieprzytomny całą drogę tutaj, gdy się obudzi, pewnie nie będzie miał pojęcia, gdzie jest i może zadziałać odruchowo.
A obudził się jakiś czas później. Początkowo widocznie zdezorientowany, strzygąc uszami próbował chyba wybadać otoczenie. Trochę zdziwiło mnie, że nie rozejrzał się po prostu, dość szybko jednak zauważyłam, że prawdopodobnie jest ślepy, szczególnie gdy obrócił głowę w moją stronę... ale jakby jego wzrok patrzył gdzieś ponad mną, nie dokładnie na mnie. Wiedział, gdzie jestem, ale mnie nie widział.
Potem wstał. Zdziwił mnie tym, bo ból, który czuł, towarzyszący świeżo połamanym żebrom, jak wiedziałam z doświadczenia, był prawdopodobnie potworny, a ciało w takim stanie zwykle buntowało się przed wykonywaniem jakichkolwiek niepotrzebnych ruchów. A basior nie dość, że wstał, to jeszcze zaczął na mnie warczeć...
O dziwo zdołałam się powstrzymać od odwarknięcia. W obecnej sytuacji mógł to odebrać jako próba ataku na siebie... Potem jeszcze trochę na mnie powarczał, pomarudził coś, krzywiąc się przy tym z bólu. I ten jego kaszel... był niepokojący. Miałam nadzieję, że żadne z potencjalnie pękniętych żeber nie przebiło płuc. Na szczęście, w tym przypadku, kaszel mógł być "tylko" efektem podduszenia, może jakiegoś nieznacznego uszkodzenia krtani... w każdym razie - minie po pewnym czasie. Chyba. Miałam taką nadzieję.
- Pogoda jeszcze się nie uspokoiła, więc, w drodze wyjątku, możesz tu zostać, dopóki wszystko nie ustanie. O ile oczywiście ci to odpowiada, choć nie idzie zaprzeczyć, że podróż w taką śnieżycę to istna głupota - powiedział w końcu, a ja się skrzywiłam. Łaskawiec się znalazł. Nie odezwałam się jednak, bo wszczynanie gówno-burz nie miało sensu. Szczególnie, że bądź co bądź, wykazał się jakąś tam kulturą i odrobiną empatii względem mnie. Nie można było wymagać od każdego, by był zawsze i dla wszystkich miły. A basior dodatkowo był po dość nieprzyjemnej przygodzie, podczas której omal nie został powieszony za tą swoją dziwną obrożę na gałęzi... Swoją drogą - ciekawa rzecz. Zastanawiałam się tylko, czy to po prostu ozdoba, czy może ma ona jakieś znaczenie. Nie zapytałam jednak. Nie wypadało. W zasadzie go nie znałam, on nie znał mnie, do tego wyraźnie średnio przyjaźnie się do mnie odnosił, irytowanie go było prawdopodobnie ostatnim, czego chciałam...
Skinęłam głową w odpowiedzi, zaraz jednak przypomniałam sobie, że przecież towarzyszący mi wilk nie widzi. Chyba. Nie byłam stuprocentowo pewna, ale tak podejrzewałam. Szybko się więc zreflektowałam i rzuciłam spokojnym, wyważonym tonem.
- Dziękuję za propozycję - jeszcze raz rozejrzałam się po pomieszczeniu. Dziwny zapach tylko się nasilał, coraz bardziej mnie niepokojąc. Pytać? Nie pytać? - Ale powinieneś leżeć. Nie jestem lekarzem, ale jednak coś niecoś o połamanych żebrach wiem. I ruszanie się zdecydowanie nie jest w takiej sytuacji wskazane.
Zostałam zignorowana.
Westchnęłam ciężko, gdy basior spróbował się poruszyć, gdzieś podejść czy coś... Nie do końca wiedziałam, co, bo mu nie wyszło. Gdybym nie zareagowała wystarczająco szybko, wysyłając macki magii do podtrzymania go, pewnie zwaliłby się na posadzkę. Potencjalnie pogarszając swoją sytuację.
- Mówiłam - mruknęłam, próbując postąpić krok w stronę basiora, jednak natychmiast z jego gardła wydobyło się głuche warczenie. Zatrzymałam się więc, żeby go nie irytować, choć w głębi duszy miałam ochotę przypaść do niego i siłą zmusić do ponownego położenia się na posłaniu. Nie ufał mi, spoko. Ale skoro do tej pory go jeszcze nie zabiłam, to tego nie zrobię. Jeśli zwracałam uwagę na jego zdrowie i sugerowałam, by leżał, bo zrobi sobie krzywdę - to raczej nie zależy mi na tym, żeby mi tu w najbliższym czasie wykitował. - Połóż się, naprawdę. Jak teraz zaczniesz wałęsać się po jaskini jak gdyby nigdy nic, możesz sobie zrobić jeszcze większą krzywdę.

<Kvisch?>

Słowa: 1000

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics