środa, 27 maja 2020

Od Lawrence'a CD. Pandory

Skrzywił się nieznacznie, kiedy ciemny wilk opuszczał klinikę. Dziwne przeczucie, iż Haider coś ukrywa, nie pozwalała medykowi spuścić z niego wzroku. Basior ukrywał część prawdy.
- Chyba go nie lubisz. - Słowa Pandory nie zaskoczyły Lawrence'a. Wzruszył ramionami. Nie miał zamiaru ukrywać swojego braku sympatii.
- Nie ufam mu po prostu - wyjaśnił. Wtedy też przypomniał sobie, iż nie zaproponował swojemu gościowi śniadania. - Zjesz coś?
Do południa medyk spędzał czas z Pandorą. Ciągnęli niezobowiązujące rozmowy, zjedli śniadanie i w końcu nadszedł czas, aby biały wilk powrócił do domu. Medyk pożegnał się z nim, dodatkowo przez chwilę obserwując, jak jego przyjaciel oddala się. Miał nadzieję, że dotrze bezpiecznie w swoje strony.
Kiedy biały towarzysz zniknął mu z oczy, Lawrence powrócił do swojej kliniki. Czekał go kolejny ciężki dzień pracy.
Pacjenci zaczęli się szybko schodzić. Medyk kolejny raz miał pełne łapy roboty. Złamania, kaszle czy inne dolegliwości męczyły wilki, które go odwiedzały. Jeden z pacjentów nawet przyszedł do niego nawet z dość uporczywym kleszczem. Lawrence większość czasu i tak spędził na tłumaczeniu wilkowi, że wcale nie umiera, a pajęczak, jak się okazało po dokładnym sprawdzeniu, w żaden sposób nie był zarażony. Polecił oglądać ranę kilka razy dziennie i smarować ją podarowanym przez Lawrence'a kremem. Brązowy basior z nietęgą miną zdał sobie sprawę, że zaczął się sezon kleszczy. To dopiero będzie udręka dla medyka. Westchnął zmarnowany i powrócił do swoich typowych obowiązków.
W czasie układania na półce medykamentów, do głównego pokoju wparował przerażony Pandora. Lawrence, widząc czerwoną ciecz pokrywającą jego futro, wstrzymał oddech. Zaskoczenie basiora wzrosło, kiedy zobaczył wchodzącego do kliniki Haider'a. Co oni robili razem?
Chwilowe zamieszanie szybko zostało zrozumiane przez Lawrence'a. Ciemny basior odłożył na ziemię rudy kłębek futra. Medyk po charakterystycznym zapachu rozpoznał lisa.
- Zostaliście zaatakowani? - zapytał pośpiesznie, oglądając rany rudzielca. Zadrapania, którymi były pokryte boki rannego wydawały się dość poważne. Lawrence, nie czekając na odpowiedź, pobiegł do magazynu po bandaże i maści odkażające. Powrócił do pacjenta z nieprzyjemnym przeczuciem, że zwykły opatrunek nie wystarczy. Obrażenia trzeba będzie zszyć. Prowizorycznie więc zatrzymał krwawienie. Niemal biegając, powrócił do magazynu po igłę i nić medyczną. Musiał połatać pacjenta.
Praca ta wymagała niezwykłego skupienia. W milczeniu przystąpił do zszywania co większych ran. Wydawały się one dość głębokie. Musiał więc z niewyobrażalną uwagą monitorować stan lisa. Nie mógł pozwolić, aby rudzielec wykrwawił się na śmierć.
Po minutach, dłużących się wilkowi niczym godziny udało mu się zabezpieczyć pacjenta. Rany zostały odkażone, pozszywane i dokładnie zabandażowane. Lawrence odetchnął z ulgą. Więcej zrobić dla niego nie może. 
- No dobrze, opowiecie mi, jak go znaleźliście? - Wilk powtórzył pytanie, odwracając się do milczących do tej pory basiorów. 
- W lesie - odparł zmieszany Pandora. - Był zawieszony za tyle łapy liną do drzewa. 
- Rozumiem. - Lawrence pokiwał głową. To nie brzmiało dobrze. - Zdaje się, że ktoś zastawia w lesie pułapki. Oby nie było ich więcej... 
Biały basior i Haider wymienili zmartwione spojrzenie. Choć medyk nie dał tego po sobie poznać, był niezwykle zaskoczony. Nie tylko faktem, iż lis trafił do niego zraniony w dość nietypowy sposób, ale tym, że jego przyjaciel i obcy wilk razem podróżowali. Dlaczego Pandora ignoruje przeczucia medyka? Czy jego zdanie kompletnie się nie liczy? Westchnął zmarnowany i wstał z miejsca. Nie odzywając się słowem, ruszył do magazynu, gdzie miał również dostęp do bieżącej wody. Zmył zaschniętą już krew z łap. Był dziwnie przygnębiony całą sytuacją. Niespodziewany pacjent, który nie wiadomo, czy przeżyje oraz wspólny powrót do domu Pandory i Haider'a przytłoczyły Lawrence'a. Spuścił uszy i pokręcił łbem. Musi się skupić na potrzebującym lisie. 
Powrócił więc do niezapowiedzianych gości. Spojrzał na swojego pacjenta. Boki rudzielca powoli podnosiły się i opadały. 
- Jeśli dożyje do rana, to będzie dobrze - stwierdził. Chwilę później, szybkim, aczkolwiek delikatnym ruchem podniósł rannego i odłożył na bezpiecznym legowisku. - Teraz musimy pomyśleć, co zrobić z tą sprawą. Nie mogę pozwolić, aby ktokolwiek jeszcze ucierpiał. 

<Pandora?> 


Słowa: 628 = 36 KŁ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics