sobota, 9 maja 2020

Od Spero CD. Shanaery

Nie wyskoczyłam kilkadziesiąt centymetrów w powietrze, zobaczywszy nagle kątem oka obcą waderę, co mogłam uznać za mały sukces w kwestii panowania nad sobą i swoimi odruchami. Uśmiechnęłam się za to lekko na jej pytanie, podnosząc nieco głowę, starając się zmusić mowę ciała do zakomunikowania waderze, że nic mi nie jest. Czy tak było naprawdę? Ciężko powiedzieć, ostatnimi czasy byłam dość... rozchwiana. Nie mogłam skupić się na niczym, tłukłam naczynia, strącałam księgi z blatów. Nie potrafiłam jednak zlokalizować powodu takiego rozregulowania emocjonalnego. Może to przez to, że ostatnio naprawdę kiepsko sypiałam? Może odstawienie silnych, narkotycznych eliksirów nie było aż tak dobrym pomysłem, jak sądziłam. Albo to właśnie efekty odstawienia... Zerdin jeden wiedział. Niemniej efekty z każdym dniem były coraz bardziej zauważalne. A ja czułam się coraz gorzej.
Nie wiedziałam, czy był sens kontynuować to detoksykowanie się. Dzięki środkom nasennym mogłam zasnąć, a zatem normalnie funkcjonować. Nadal śniłam, ale przynajmniej nie budziłam się z wrzaskiem kilka razy w ciągu nocy... Więc koszmary trwały.
Już sama nie wiedziałam, która opcja jest dla mnie lepsza. Najlepiej gdyby koszmary po prostu łaskawie zniknęły.
- Tak - odpowiedziałam w końcu. - Tak, raczej wszystko dobrze - uśmiechnęłam się lekko, przenosząc wzrok na waderę, by zaraz wrócić nim do kontemplowanego właśnie krzaczka. Rosły na nim jagody, które zwykle dodawałam do moich leków nasennych, żeby poprawić ich smak i przy okazji siłę działania. Osłabiały umysł, spowalniały myślenie... Po raz kolejny w ciągu ostatnich tygodni przez głowę przeszły mi słowa Ash, która w którymś momencie zapytała, czemu nie zostałam zielarką, skoro tak bardzo fascynuję się szukaniem roślinek po lesie i ważeniem z nich różnej maści eliksirów. W sumie... to podejście było niczego sobie.
- Na pewno? - ponowne zabranie głosu przez waderę znowu skupiło moją uwagę na niej. - Wyglądasz na smutną...
- Jestem tylko zmęczona - nie wiem dlaczego poczułam nagle chęć dodania: - Ostatnio kiepsko sypiam.
Wadera była... nietypowa. Teraz, gdy lepiej się jej przyjrzałam, dostrzegłam szczegóły jej wyglądu. Lśniącą gwiazdami sierść, długi ogon... Zamrugałam powoli, uświadamiając sobie, że tylko jedna rasa ma tak nietypowe, a zarazem piękne umaszczenie. I że, czy tego chciałam, czy nie, coś mnie z tą rasą łączy...
Ciekawe spotkania w lesie pod światłem księżyca, nie ma co. Zawsze uważałam, że las Darminasa jest wyjątkowy i sprzyja dziwnym zjawiskom, ale żeby do tego stopnia? Bo jakie było prawdopodobieństwo spotkania Verdisa od tak, przypadkiem...
Mój szok i rozważania zostały dość gwałtownie przerwane. Przez czynnik zewnętrzny, którego się tu nie spodziewałam. To miejsce było raczej spokojne, bezpieczne... No ale tak, bądź co bądź magiczne. Inna kwestia, że raczej pozytywnie magiczne, więc nadal było to dość dziwne...
Nagle nocną ciszę przerwał ryk. Zamarłam, wszystkie mięśnie w moim ciele momentalnie się napięły, a instynkt krzyczał Niebezpieczeństwo! Uciekaj! Mogłam po prostu przeskoczyć. Zmyć się stąd i w oka mgnieniu znaleźć się w mojej przytulnej jaskini. Wykorzystywanie tej mojej mocy zawsze lepiej szło mi pod wpływem emocji. Tyle że... wtedy zostawiłabym tu waderę na pastwę stworzenia, które wydało z siebie ten ryk.
Odwróciłam się powoli, by spojrzeć za siebie, w miejsce, z którego wydobył się ryk. Skąd w każdej chwili nadejść miało niebezpieczeństwo.
Kątem oka dostrzegłam, jak stojąca obok wadera podwija ogon pod siebie i przywiera brzuchem do ziemi. No tak, nie wyglądała na typ wojownika... Cholera. Nie, nie było opcji, żebym zostawiła ją tu samą.
W mgnieniu oka odwróciłam się o sto osiemdziesiąt stopni, by zwrócić się pyskiem do nadciągającego niebezpieczeństwa. Wyrzuciłam przy tym z siebie krótko, ostro słowo zaklęcia, które w tym momencie, w moich ustach brzmiało bardziej jak przekleństwo. Nie to jednak było ważne, a to, że zadziałało. Od niedźwiedzia - bo tym okazała się wielka kupa futra wyłaniająca się zza pobliskich krzaków - oddzieliło nas półprzezroczyste pole magii. Niestety, na niewiele mogło nam się to zdać, głównie przez to, że byłam wyczerpana całą tą akcją z próbą odstawienia prochów. Magiczna tarcza skwierczała niepokojąco, na przemian zmniejszając i zwiększając swoją grubość i wytrzymałość, co przejawiało się miganiem całej ściany magii. Sapnęłam głucho, gdy niedźwiedź po raz pierwszy, z rozpędu, wpakował się w barierę, nie przebijając jej na szczęście, tylko odbijając od niej. Niemniej z siłą, w moim obecnym stanie wystarczającą do zwalenia mnie z nóg.
Jedyna bariera ochronna, szansa na odgrodzenie się od stwora i ucieczkę... rozpadła się w drobny mak, jak tłuczona szyba, nawet z podobnym dźwiękiem, choć on rozbrzmiał tylko w mojej głowie, na tyle głośny, by ranić bębenki. Fragmenty magicznej tarczy znikały na moment zanim dotykały ziemi... Widowisko pewnie cokolwiek urokliwe, jednak fakt, że przed nami zbierał się właśnie z ziemi kilkutonowy niedźwiedź, skutecznie odbierał temu zjawisku całe piękno. A na pewno jakąś jego część.
- Wiejemy! - syknęłam, szturchając towarzyszącą mi obcą waderę wiązką magii. Sama natomiast ustawiłam się tak, by zasłonić ją własnym ciałem, skupić całą uwagę przeciwnika na sobie i dać nieznajomej możliwie dużo czasu na ucieczkę. Jednak ona się nie ruszyła.
Wyglądało na to, że gdy pierwszy szok minął, waderze wzięło się na filozofowanie.
- Nic nam jeszcze nie zrobił, nie musisz go atakować... - powiedziała spokojnym tonem, choć zdawało mi się, że głos trochę jej drżał. Pewnie ze strachu. No cóż, tylko głupiec nie obawiałby się spotkania oko w oko z niedźwiedziem, który może połamać ci żebra jednym machnięciem łapy...
Już chciałam jej sarknąć coś odnośnie tego jej jeszcze nas nie zaatakował, ale misiu mnie ubiegł. Rzucając się na nas bez pardonu i, o dziwo, zupełnie nie zwracając uwagi na to, że my nie zaatakowałyśmy go pierwsze. No kurcze, kto by się spodziewał...
Nie był to jednak czas ani miejsce na drwiny. Trzeba było działać, i to możliwie szybko, bo rozpędzone kilka ton żywego ciała biegło właśnie w naszą stronę...
Zamiast zejść niedźwiedziowi z drogi, zrobiłam coś całkiem odwrotnego. Ruszyłam w jego kierunku, schodząc niżej na łapach, niemal przywierając brzuchem do śniegu. Wzrokiem śledziłam poczynania, by w razie czego móc przewidzieć, czy będzie próbował kombinować, zmieniać tor czy jednak omijać mnie, by ruszyć na drugą waderę. Z tymi stworzeniami bywało różnie, a ja miałam tylko jeden strzał. Musiał być celny, inaczej zostanie nam tylko ucieczka, a do tej ewidentnie się nie nadawałam, już szczególnie teraz, w stanie, w jakim byłam...
Gdy niedźwiedź był na wyciągnięcie jego wielkiej łapy przede mną, gdy już się zamachiwał do ciosu, pewnie by zmieść mnie na sąsiednie drzewo i utorować sobie drogę do drugiej zdobyczy, uderzyłam łapą w śnieg, przywołując lód.
Który w ułamku sekundy wytworzył lodowy kolec, na który niedźwiedź nabił się z rozpędu.
Nie przewidziałam tylko, że uniesiona w górę łapa opadnie nawet po śmierci swojego właściciela. Bądź co bądź, tak działała grawitacja.
I ta wielka, ciężka, opadająca pod wpływem grawitacji łapa i tak zmiotła mnie na sąsiednie drzewo, mimo że jej właściciel wziął i się wykopyrtnął. A gdy wyrżnęłam dość mocno bokiem w gruby pień... poczułam tylko przeszywający mnie ostry ból i charakterystyczne chrupnięcie łamanych żeber, zanim nadeszła ciemność.

<Shan?>

Słowa: 1113

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics