sobota, 16 maja 2020

Od Vallieany CD. Quigleya

Trasa była spokojna, więc i Vallieana była rozluźniona. Mimo nadłożenia kilometrów z powodu burzy sunącej groźnie jakby przy ich głowach, wiedziała że mieli dobry czas, a poza tym podzielenie się doświadczeniami z Quigleyem było miłą odskocznią od jej codziennej samotni. Wilk w istocie był inteligentny i chętnie słuchał tego, co mówiła, zresztą ze wzajemnością. Przy okazji niebieskooka mogła się trochę bardziej rozruszać, co również wychodziło na plus.
Sporo czasu spędziła nad zastanawianiem się jakie właściwości mógłby mieć niebieski mech, którym została obdarowana, prócz tego, że wybuchał. Pierwszy raz spotkała się z podobnym tworem, więc dużo rozmyślała na jego temat, prawie gubiąc po drodze białego basiora.
Wadera zatrzymała się i, na początku ze zdziwieniem, potem z lekką konsternacją, obserwowała jak jej nowy towarzysz zaczyna wchodzić do lodowatej rzeki. Nie wyglądał jak Lotepis, więc jaki mógł mieć cel żeby ponownie się moczyć przy takich warunkach? Jeśli miał ochotę na rybę, mogli ją zdobyć w bardziej konwencjonalny sposób...
- Panie Quigley, czy aby wszystko..?
I w tamtej chwili przerwało jej głośne chluśnięcie, wraz z którym łeb alchemika powędrował pod wodę. Wadera podskoczyła w szoku, aby zaraz dobiec na brzeg rzeki.
Vallieano, mam wrażenie, że to nie jest polowanie.
Najpierw wilk stał nieruchomo, aby za chwilę zacząć się miotać, zupełnie jakby nieznana siła trzymała siłą jego głowę pod taflą wody.
- Na litość boską…- wyszeptała pod nosem zielarka i natychmiast zrzuciła z siebie swoją torbę, aby następnie rzucić się na pomoc wilkowi. Gdy tylko lodowate fale szumiącej wody objęły jej łapy i zaczęły smagać brzuch, wstrzymała powietrze, brnąc dalej. Nie wiedząc co powinna zrobić, w pierwszym odruchu złapała zębami za grube futro na karku topiącego się, jednak ten jedynie zadrżał. Zaklęła, zaciskając zęby na długim uchu. Zbyt często ostatnimi czasy widziała opętania, żeby próbować być delikatna, ponadto używanie przez nią “siły” raczej nie było szczególnie dotkliwe.
Nagle wielki łeb się podniósł i z wylewającą się z pyska i nosa wodą, zamachnął się prosto na ciało wadery, kłapiąc zębami. Ta odskoczyła w ostatnim odruchu, zaskoczona swoim własnym wyczuciem. 
- Panie Quigley, obudź się!- krzyknęła, obserwując jak kolowooki z desperacją czerpie bulgoczące hausty powietrza, patrząc w nieokreślony punkt i dławi się cieczą. To nie może być on- pomyślała, w napięciu zastanawiając się co może zrobić z tym fantem. Czy to ten moment, w którym powinna użyć krwi?
I wtedy biały łeb ponownie zatonął pod wodą. Tym razem to Quigley ją atakował, ciężko uderzając łapami o taflę i orając pazurami podłoże rzeki.
Dla własnego bezpieczeństwa tym razem Vallieana podskoczyła do białego samca od tyłu i zacisnęła zęby na jego udzie, sama ignorując wpływającą do pyska wodę. Basior zawył, prawdopodobnie z bólu i wyciągnął głowę spod wody, kiedy mniejsza wadera usilnie spróbowała zaciągnąć go, tym razem za ogon, w kierunku lądu. 
Basior zaczął kaszleć i dławić się pochłoniętymi płynami. Rozchwiane łapy dawały się prowadzić tyłem waderze, przez co wygramiolili się w końcu z odmętów Bumari.
Quilgley przysiadł na tylnych łapach i pochylił łeb w przód, próbując wziąć normalny oddech, a Vallieana stała tuż przed nim z niepokojem na pysku. Była pewna, że bez medyka się nie obejdzie w tym przypadku, bo nie miała pojęcia jak dużo wody wpadło basiorowi do płuc i z jakimi skutkami to się skończy, nie wspominając już o wychłodzeniu organizmu.
Po niedługiej chwili biały wilk podniósł na nią nieco otępiały, jednak już bardziej quigleyowy wzrok. Wypuściła powietrze z cichym świstem, a po całym jej ciele przeszły dreszcze. Alchemik zajął głos jako pierwszy.
- Dama wybaczy... co się właśnie stało? 
- Musimy koniecznie odwiedzić medyka i się ogrzać- przyznała z niepokojem- opowiem po drodze. Jest pan w stanie iść?
- Tak, tylko… sekundę…- mruknął, ponownie opuszczając łeb. Miał zamiar zemdleć? Wziąć wdech? Wypluć płuca?
Podeszła bliżej, czując jak jej własne łapy zaczynają kostnieć, z dłuższych fal futra na jej brzuchu nadal sączyła się woda. 
- Naprawdę musimy ruszać, panie Quigley- wymówiła z troską, nieco zbliżając pysk do tego należącego do jej towarzysza.
Wilk z wysiłkiem podniósł zad, co wyraźnie sprawiało mu ból. Wziął płytki wdech, mrużąc oczy, jednak stanął na wszystkich łapach. Vallieana tymczasem podniosła ze śniegu swoją torbę, tym razem nie spuszczając białego basiora z oczu. Powoli ruszyli, obierając ten sam co poprzednio kierunek. Musieli jak najszybciej dostać się do najbliższego lekarza, którego wadera umiała przypomnieć sobie dopiero w okolicach Lasu Ayre.
- Zaczęło się od tego, że wszedł pan do rzeki. Nie jestem pewna, czy to było opętanie, czy może wizja lub iluzja. Zaczął pan się podtapiać, chyba z czymś walczyć, jednak po krótkiej szarpaninie wyszedł pan z wody- wyjaśniła na szybko, specjalnie skracając fragment z jego chwilowym napadem agresji do małej “szarpaniny”.
- Szarpanina? Zrobiłem damie krzywdę?- jego głowa się podniosła, a kolorowe oczy zatopiły w tych lodowych.
- Nie, w żadnym wypadku- odparła uspokajająco, lekko kiwając łbem na boki- Bardziej miałam na myśli, że musiałam pana wyciągać za ogon.
Na chwilę zapadło milczenie. Wadera usilnie próbowała przyśpieszyć kroku, przez cały czas obok siebie słysząc kaszlącego i pociągającego nosem towarzysza. Martwiła się, co pozwalało jej zapomnieć o tym, jak sama przemarzła. 
Gdy tylko udało im się dotrzeć do jaskini znajomego medyka, Vallieana na początku wepchnęła do gabinetu Quigleya, który był w znacznie gorszym stanie, a sama usiadła w poczekalni, gdzie nie dokuczały jej już ani wiatr, ani zimno.

<Quigley?>

Słowa: 856

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics