niedziela, 3 maja 2020

Od Vallieany CD. Quigleya

- Hej, Vernon, myślałeś kiedyś żeby mieć dzieci?
Zamknęłam książkę, a głuche puknięcie rozniosło się po ciszy jaskini. Uśmiechnęłam się delikatnie, słysząc znane warknięcie.
Hej, nie doczytałem do końca!
- Santhi tylko wywarczał siostrze jak bardzo nie chce iść na bal… Więc co ciekawego mi powiesz?
Ciche mruknięcie w mojej głowie, może nawet nieco rozbawione.
Po co komu potomstwo? Żebym skończył jak Latinea?
- Latinea zamordowała swojego męża i źle traktowała dzieci, dlatego teraz Santhi i Elritta planują na niej zemstę, to inna sprawa- przesunęłam łapą po grubej, skórzanej okładce. Na wierzchu widniał wyryty napis “Latinea”, a pod spodem gościło imię autora i dwa symetryczne kwiaty- A co, też byłbyś podłym rodzicem?
Podniosłam z zainteresowaniem głowę, wpatrując się wyczekująco gdzieś w przestrzeń.
Nigdy nie myślałem nad poważnym związkiem, a tym bardziej młodymi. Za każdym razem jak ktoś mi to sugerował, powtarzałem, że to nie czas na dzieciaki i jestem za młody. Ostatecznie kiedy umierałem, nadal nie byłem wystarczająco dojrzały, ale niech to pozostanie między nami. Żyłem samotnie, i umierałem również samotnie.
- A to nie tak, że miałeś pod sobą lojalnych wojowników? 
Podniosłam się na wszystkie cztery łapy i przeciągnęłam całe ciało, zrzucając z grzbietu koc z jelenia. Kiedy to, co miało trzasnąć, trzasnęło, wyprostowałam się i zaczęłam pakować potrzebne na wyprawę przedmioty do skórzanej torby.
Zerdin to Zerdin. Parszywe kundle są tam, gdzie mają korzyści albo gdzie są w stanie wywalczyć sobie te korzyści. Za dużo “moich lojalnych wojowników” czaiło się na mój łeb, bym mógł chociaż pomyśleć o rodzinie. Teraz jestem martwy, podobnie jak wszyscy ci, którzy mi wtedy towarzyszyli. Zarówno po mojej stronie, jak i po tej przeciwnej. Przynajmniej tyle spokoju. 
- Zdradzili cię?- spytałam, niby od niechcenia. Rozejrzałam się jeszcze szybko za niewielkim tomidłem, w którym przez ostatnie chwile byłam zatopiona, jednak ono już leżało przy innych książkach.
A czy Elatah był dobrym mężem dla Latinei? 
- Nie. Kochał swoje dzieci, jednak małżonkę traktował jak byle uliczną kurtyzanę, chociaż wcześniej tak uparcie zabiegał o jej względy... Jakie to ma zresztą znaczenie w twojej historii?
Nie ma żadnego, potrzebowałem tylko przeczącej odpowiedzi. Nie, to nie oni mnie uśmiercili. Pamiętaj o pojemnikach.
- Tak, już spakowałam- oznajmiłam, zarzucając na siebie przygotowaną torbę- W takim razie skoro to nie oni cię…
Ćśś, nie słyszałaś nigdy, że ducha nie powinno się pytać o sposób w jaki umarł? Nie pomyślała może panna przez chwilę, że to mogą być niezwykle bolesne wspomnienia?
Parsknęłam krótkim śmiechem, przechodząc przez kurtynę z roślin. Kiedy tylko opuściłam mrok jaskini, a zamiast niej otuliło mnie lodowato zimne światło, zadrżałam, mrużąc oczy.
- Doprawdy, jesteś niesamowicie wrażliwy...
Ile ma panienka lat, gówniaro, że pozwala panienka sobie na mówienie do mnie na “ty?”
Pełen oburzenia głos skrywał rozbawienie, jednak za długo go znałam, żeby się na to nabrać.
- A pan niby ile ma lat, stary rumplu?
Dużo za dużo jak dla panienki, a teraz ruszaj się, bo nie zdążysz przed zachodem słońca. 
Pokręciłam głową ze swego rodzaju dezaprobatą, jednak rzeczywiście przyspieszyłam, by móc jak najszybciej ponownie zaszyć się w swojej jaskini.
Wypad do Symfonii Północy planowałam od dłuższych paru dni, jednak nigdy nie było mi po drodze. Sprawa z pozoru błaha, bo chodziło o zebranie jednej rośliny do potrzebnego naparu rozgrzewającego, lecz nim zdołałam zebrać się w sobie by po nią pójść, minęło parę dni. Przez głowę nawet raz mi przeszła myśl, żeby poprosić o pomoc panicza Jastesa, w końcu mieszkał nieopodal, jednak zaraz zganiłam się za własne lenistwo.
Tak więc ostatecznie byłam dzielna i w ciągu jakiejś godziny dotarłam do upatrzonego terenu, skąd zebrałam potrzebne zielsko i już chciałam wracać do domu, gdy niespodziewanie doskoczyła do mnie obca istota.
Gdy nadbiegał z oddali, nie byłam nawet pewna czy to aby na pewno wilk, jednak po chwili nie miałam wątpliwości, że jesteśmy przedstawicielami tego samego gatunku. Mimo dość chaotycznych, a zarazem intrygujących oczu, paru dodatkowych kłów i gołej skóry na szyi, szybko wywnioskowałam, że nie chciał wyglądać na groźnego, a wręcz po chwili oznajmił, że potrzebuje pomocy.
- Vallieana, miło mi- skinęłam głową, uśmiechając się, gdy basior przedstawił się imieniem Quigley- Co prawda trochę nie jest mi po drodze, jednak mogę pana tam zaprowadzić.
- Oh, czy w takim razie nie będzie to dla pani kłopot?- spytał, przestępując powoli z łapy na łapę. Dopiero zdałam sobie sprawę, że białe futro wilka pokryte było drobniutkimi kropelkami wody. Nie był to częsty widok w tak zimnych rejonach, jednak skoro nie wyglądał na zamarzającego i nie prosił o źródło ciepła, postanowiłam nie wnikać.
- Absolutnie, najwyżej się trochę rozruszam. Możemy trochę pobiec?
Quigley skinął głową, więc bez pośpiechu obraliśmy odpowiedni kurs.Słońce było wysoko, a chmury daleko, więc przeprawa zapowiadała się całkiem spokojnie. Po niedługiej chwili, starszy wilk zabrał głos.
- Widzę, że pani również wybiera się na spacery po zaopatrzenie- zauważył, a podążając za jego spojrzeniem stwierdziłam, że gestem głowy wskazał na torbę przerzuconą przez moją szyję.
- Owszem- odparłam z lekkim uśmiechem- Jestem zielarzem, potrzebowałam pewnej rośliny do naparu na rozgrzanie.
- Zapewne chodzi o tego krewniaka anyżku? Minąłem go parę razy.
- W rzeczy samej- skinęłam łbem, spoglądając z zainteresowaniem na towarzysza, zaraz jednak z powrotem wbiłam wzrok w drogę przed nami- Swoją drogą, jak pan trafił do Symfonii Północy? 

<Quigley?>

Słowa: 845

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics