poniedziałek, 4 maja 2020

Od Pandory CD. Lawrence'a

Miasto było ślicznie przystrojone, a im było ciemniej, tym bardziej się czułem, jakbym stąpał po galaktyce. Wszystko świeciło, to małymi kryształkami, to płomyczkami, fontanna błyszczała, w niej woda odbijała milion gwiazd. Bardzo dużo wilków przyszło świętować ten jeden dzień, a ja nie mogłem się doczekać najbardziej, kiedy zobaczę aktorów. Słysząc o atrakcjach, najbardziej zaciekawił mnie właśnie teatr, niż ukazanie bariery; jakoś nigdy nie miałem okazji obejrzeć występu, będąc w tłumie, zazwyczaj ukrywałem się wśród drzew, albo za jakimi budynkami, aby mnie nikt nie zauważył, przez co nie wszystko mogłem ujrzeć. Czasami wybierałem wyższe miejsca, wtedy aktorzy byli malutcy, jak mrówki. Dwa razy postanowiłem oglądnąć ich z nieba, ale w dalszym ciągu byli słabo widoczni, a bałem się blisko podlatywać, tym bardziej że raz zahaczyłem o ozdoby i wywróciłem kilka słupów z dekoracjami. Wracając do dzisiaj: zauważyłem na rynku nie tylko wiele mieszkańców ze wszystkich dystryktów, ale także samą rodzinę królewską. Chociaż każdy miał być równy, nigdy tak się nie stanie, bo z tyłu głowy, gdzieś w głębinie myśli zawsze jest ta jedna myśl, że on jest wyżej postawiony i nie powinienem do niej podchodzić jak do zwykłego mieszkańca. Zresztą, mi starczyła obecność Lawrenca, z którym dobrze się bałem. Podzieliłam moją radość i dużo rozmawialiśmy i nie tylko na temat tego święta. Dwie godziny przed północą, a chwilę przed występem aktorów medyk zaproponował mi nocleg. Szczerze powiedziawszy, nie pomyślałem o nim, chyba miałem zamiar po prostu wrócić do domu, chociażby by był środek nocy.
- Jesteś pewny? Nie chce się narzucać – powiedziałem, gdy zaczęliśmy iść w stronę sceny, na której zaczęli się zbierać aktorzy.
- Oczywiście – powiedział z lekkim uśmiechem, więc pokiwałem głową. Zamierzałem skorzystać z jego propozycji, samotny powrót do domu o tej porze może być niebezpieczny, nawet jak na tak miłą atmosferę i przyjemny dzień.
- Z chęcią zostanę – po chwili dotarliśmy na główny plac. Znaleźliśmy sobie dobre miejsca, dostatecznie blisko sceny i po kilku minutach rozpoczął się seans. Oglądałem z zaparciem tchu, prawie nawet nie mrugając, a ogon ciągle mi się kręcił na boki ze szczęścia. Może temat aż tak bardzo mnie nie interesował, ale bardzo podobały mi się stroje, jakie na sobie mieli. Z czasem, kiedy pojawiła się ciekawsza akcja, nie mogłem oderwać wzroku od postaci, a kiedy skończyli, prawie jako pierwszy zacząłem klaskać, tupiąc przednimi łapami o ziemię. Aktorzy otrzymali gorące brawa, ktoś rzucił na scenę kwiaty, a po chwili pojawiła się królowa, która podziękowała aktorom i zaprosiła wszystkich do wspólnego oglądania bariery, poprzedzając to poważną mową o naszej historii. Kiedy skończyła, wkroczyli magowie. Wszyscy zadarli łby do góry i po chwili bariera zaczęła się mienić. Nie wytrzymując, rozłożyłem skrzydła i jak kilka innych wilków, wzleciałem do góry. Mogłem zobaczyć, jak daleko ona sięgała i jaka była ogromna. Na chwilę zapomniałem, co tu robiłem, a kiedy się ocknąłem i spojrzałem w dół, okazało się, że zgubiłem towarzysza. Zacząłem go szukać wzrokiem, aż w końcu wylądowałem na ziemi, sądząc, że może on mnie pierwszy znajdzie. Zamiast niego, spotkałem Haidera. Uśmiechał się i miał łagodny wyraz pysku, ja za to byłem bardzo szczęśliwy, dlatego przestałem się na chwilę go bać.
- Cześć, widziałeś może Lawrenca? - zapytałem.
- Czy widziałem? Hm… - podniósł łeb i zaczął się rozglądać. - A coś dostanę za tą informację? - zapytał, siadając na ziemi. Przechyliłem lekko łeb w bok. - Może się spotkamy jutro? - zaproponował. Chwilę milczałem.
- Nie mogę, muszę wracać do domu – znowu rozłożyłem skrzydła. - Ale dziękuje za propozycje – powiedziałem nieco chłodno i odleciałem od niego. W końcu zobaczyłem jasnobrązowe futro w tłumie na rynku, podleciałem do medyka.
- Widziałeś? Wyglądało, jak zorza – powiedziałem zafascynowany.

<Lawrence?>

Słowa: 583

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics