czwartek, 9 maja 2019

Od Leonarda CD. Renayi

Ledwie zdążyłem zareagować, zanim poczułem jak grunt osuwa mi się spod łap, a ogień który dawał nam światło gaśnie, porzucając nas w otchłani mroku. Rzuciłem się mimowolnie w przód, próbując wyczuć w ciemności pod łapami stabilny grunt, na którym mógłbym się utrzymać, ale zanim udało mi się tego dokonać, runąłem w dół razem ze skałami, na których stałem jeszcze chwilę temu. Wszystko działo się dosłownie w ułamku sekundy, zanim poczułem jak zanurzam się w lodowatej zimnej, wciągającej mnie wgłąb siebie pod wpływem uderzenia wodzie. Ogarnął mnie nagły, nieopanowany lęk, próbowałem młócić łapami, aby wynurzyć się na powierzchnię, lecz miałem wrażenie że coś ściąga mnie jeszcze głębiej w otchłań nicości, w której czekał on. Ostrzegał mnie, abym nie zbliżał się do wody. 
Coś uderzyło mnie w bok tak mocno, że straciłem dech. Moje płuca wypełniła klująca lodem ciecz i już czułem jak odlatuję, gdy nagle coś mocno szarpnęło mnie ku górze. W jednej chwili znalazłem się na powierzchni i nagle poczułem pod łapami stabilny grunt, na nowo zaczynając przebierać ociężałymi łapami, by całkowicie wynurzyć się z wody. Krztusząc się jeszcze ostatkami tego, co dostało się do moich płuc upadłem na chłodną, kamienną powierzchnię. Wreszcie mogłem zaczerpnąć powietrza po panicznej walce o życie. 
– Jesteś cały? – usłyszałem nad sobą znajomy mi głos. Renaya. Uchyliłem powieki i wyciągnąłem łapę, aby zapalić nad nią mały płomień, który pozwoliłby mi zobaczyć gdzie jestem. 
– Ta. Dzięki. – mruknąłem cicho, dopiero po chwili próbując się pozbierać. Gdybym czuł ból, to zapewne wszystko by mnie teraz rwało, ale go nie czuję, więc jedyne co teraz przeszkodziło mi we wstaniu, to jedna z tylnych łap, na której nie potrafiłem stabilnie stanąć. 
– Jesteś ranny. – odezwała się samica. Właściwie swój stan bardziej wywnioskowałem po jej tonie, w jakim to wypowiedziała, niż z własnych odczuć. Zerknąłem na swój bok, gdzie spomiędzy zabarwionych już na szkarłatny kolor kosmyków skapywała powolnie ku ziemi krew. Oprócz tego również moja łapa, ta na której nie potrafiłem stanąć nie wyglądała zbyt ładnie.
– To nic. Wyleczę jak się stąd wydostaniemy. - Przeniosłem spojrzenie ponownie na waderę, aby skontrolować czy jej nic się nie stało. O dziwo nie potrafiłem dostrzec na jej ciele żadnych ran. – Jesteś cała? – zapytałem bardziej ze zdziwieniem niż troską. 
– Rozszczep atomowy. Naprawdę się przydaje. – odpowiedziała, po chwili znowu poważniejąc. – Przecież nie zajdziesz daleko w takim stanie. – upierała się. Zacząłem się zastanawiać czy to dlatego, że może się martwi, czy raczej dlatego, że wyjście stąd zajmie nam więcej czasu i być może zdążę do tego czasu paść. 
Zaśmiałem się. 
– Spokojnie, bywałem w gorszej formie. Jedyne co teraz mnie męczy to to, że zaraz zamarznę. – mówiąc to powiększyłem swój płomyk tak, aby mógł ogrzać nas oboje. Poczułem miłe ciepło muskające moje futro. 
– Jak możesz być tak spokojny, skoro wyglądasz jakby przetrącił cię niedźwiedź? – miałem wrażenie, że nieco się zdenerwowała. 
Westchnąłem. 
– Nie czuję bólu. – odpowiedziałem niechętnie. – Dobrze, że chociaż ty jesteś cała bo byłabyś zmuszona dźwigać się sama. – wyszczerzyłem zęby w szerokim uśmiechu. 
– No tak, bo przecież wtedy ty byś tam utonął. –teatralnie odwzajemniła mój gest, ruszając przed siebie, wgłąb jedynej drogi, którą przed sobą mieliśmy. 
Pokręciłem pyskiem na boki, ruszając niezgrabnym krokiem za nią. Oświetliłem długi, kamienny korytarz przed nami, by wiedzieć z czym mamy do czynienia. Zanim się jednak oddaliłem, mimowolnie zerknąłem za siebie, w stronę wody, gdzie jeszcze chwilę temu mogłem zginąć. Podziemne jezioro było duże, a przy jego innych brzegach rozchodziło się wiele tuneli. 
Jak długo zajmie nam odnalezienie wyjścia? Jakby na potwierdzenie mojego niepokoju usłyszałem gdzieś w oddali cichy odgłos, jakbyśmy nie znajdowali się tutaj sami. 

<Renaya?>

Słowa: 580

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics