czwartek, 16 maja 2019

Od Spero CD. Lysandra

- Piękne - wyszeptałam. Wbijałam roziskrzony wzrok w krople wody unoszące się nad naszymi głowami. I choć sama władałam o wiele potężniejszą, bardziej rozwiniętą magią, to proste zaklęcie mnie oczarowało. Bardziej niż cokolwiek, co widziałam do tej pory.
Chwilę trwałam nieruchomo, zapatrzona w te "gwiazdy". Nagle na moim nosie usiadł motyl o przezroczystych skrzydłach, zmuszając do oderwania spojrzenia od błyszczących kropli i skupienia wzroku na jednym z niewielu pięknych owadów, które są w stanie przeżyć w tutejszych warunkach.
Uśmiechnęłam się nieznacznie uważając, by gwałtownym ruchem nie spłoszyć stworzenia.
- Czyli nie tylko zwierzęta cię lubią - zauważył Lysander. - Owady też.
Spojrzałam na niego jednym okiem, nie zmieniając położenia głowy. Wpatrywał się we mnie z dziwną miną, której nie potrafiłam rozszyfrować.
Motyl odleciał. Śledziłam go wzrokiem, aż nie zniknął za którymś z krzewów Szklanych Róż. Dopiero potem odwróciłam się do skrzydlatego basiora.
- Dziękuję ci - powiedziałam cicho, ze spuszczoną głową. - Za wszystko.
- Cała przyjemność po mojej stronie - ugiął łapy w lekkim ukłonie i uśmiechnął się do mnie szeroko.
I choć natrętne wspomnienia nawiedzały mnie już do końca wieczora, kiedy to Lysander odprowadził mnie do mojego mieszkania w Centrum, humor zdecydowanie mi się poprawił. A to wszystko zasługa tego skrzydlatego basiora.
Z resztą, prawdopodobnie w ogóle by mnie tu nie było, gdyby nie on. Zawdzięczałam mu więc o wiele więcej, niż pomoc podczas wyprawy i dzisiejszego Balu...
A zważywszy na jego deklarację, której umyślnie nie skomentowałam, bo zwyczajnie się jej wystraszyłam, będę mu zawdzięczała jeszcze dużo, dużo więcej...

~•~

Tydzień po Balu Zimowym był prawdziwym urwaniem głowy.
Nagle okazało się, że magiczne osłony strzegące wejścia do jakiejś tajnej sali w bibliotece zostały naruszone. Trzeba było je więc naprawić oraz znaleźć wilka, który do tego doprowadził, a także wybadać, co zdołał z niej wynieść. Podczas gdy pozostali magowie zajmowali się tym pierwszym, mnie wysłali w pogoń za owym ktosiem. Złapałam go raptem po godzinie poszukiwań przy pomocy zaklęcia tropiącego i przyprowadziłam przed oblicze pozostałych.
Następnie wyszło na jaw, że z Sali Magów zniknęła magiczna laska jednego z zasiadających przed wiekami Wielkich Magów. Zadanie znalezienia jej także spadło na mnie...
A na koniec, żeby było ciekawiej, okazało się, że duchy z Oceanu Dusz powariowały. Przy tej okazji wyszło też na jaw, że wśród magów tylko ja mam choć szczątkowe umiejętności rozmowy z duchami. Czyli i tym razem najgorsza część roboty spadła na mnie.
Jeszcze trochę i zacznę uważać, że magowie białej magii to w zasadzie nic innego nie robią, tylko siedzą na tyłkach w Sali Wielkich Magów, podczas gdy ci posługujący się czarną magią, czyli w tym momencie ja, odwalają za nich całą brudną robotę...
Chcąc nie chcąc, musiałam się więc tam udać. Dzień wcześniej przeniosłam się z mojego mieszkania w Centrum do jaskini w Dystrykcie I, żeby przygotować się do tej krótkiej, acz potencjalnie niebezpiecznej wyprawy. Przeszukiwałam właśnie półki pełne składników, które wykorzystywałam do produkowania domowej roboty leków i przydatnych eliksirów, kiedy usłyszałam chrobot pazurów na kamieniu i wołający od strony wejścia do jaskini znajomy głos.
- Spero?! - sądząc po głośności, Lysander znajdował się już w głównej jaskini, pełniącej funkcję salonu. Podskoczyłam zaskoczona i wyrżnęłam głową w półkę powyżej tej, którą przeszukiwałam. Kilka flakoników z różnymi płynami, proszkami i nasionami pod wpływem uderzenia spadła, roztrzaskując się na podłodze. Zaklęłam szpetnie.
- Spero? - w wejściu pojawiła się głowa skrzydlatego basiora. - Co się stało? - zapytał, wyraźnie zaniepokojony hukiem, jakiego narobiłam.
- Nic - mruknęłam, badając ostrożnie łapą głowę, w poszukiwaniu urazów. Na szczęście nic nie znalazłam. - Po prostu...
- Wybierasz się gdzieś? - przerwał mi, lustrując wzrokiem torbę leżącą koło mnie. Wypełniały ją ciepłe ubrania i kilka specyfików na rozgrzanie. W jego głosie pobrzmiewała lekka uraza. Albo mi się wydawało.
- To... - zaczęłam, ale nie dane mi było dokończyć.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś, że wyjeżdżasz? - kontynuował Lys. Skuliłam się pod jego badawczym spojrzeniem.
- Bo uznałam, że masz ważniejsze sprawy na głowie - po części było to prawdą. Z drugiej jednak strony uznałam, że wizyta przy Oceanie Dusz nie będzie dla niego przyjemna, jeśli nawiedzają go duchy z przeszłości. - Poza tym planuję wrócić jeszcze dziś wieczorem, nie wybieram się nie wiadomo jak daleko...
- To po co ci tyle tego? - wskazał moją torbę. Odruchowo też na nią spojrzałam, choć doskonale wiedziałam, co do niej zapakowałam.
- Bo mogę zmarznąć?
- Aż tak?
- Kąpiel w wodzie o tej porze roku do najprzyjemniejszych nie należy - wzruszyłam ramionami.
Odwróciłam się, by kontynuować poszukiwania rośliny, która po zjedzeniu, na chwilę umożliwiała oddychanie pod wodą. Wolałam ją wziąć. Tak na wszelki wypadek. Gdyby duchy okazały się wyjątkowo niespokojne i postanowiły zatrzymać mnie w wodzie...
Zaraz poczułam jednak, jak na moim ogonie zaciska się łapa basiora. Pisnęłam, gdy pociągnął za niego, by odciągnąć mnie od szafki. Znalazłam się tuż przed jego klatką piersiową. Musiałam zadrzeć głowę, by spojrzeć mu w oczy.
- Gdzie idziesz? - zapytał Lysander ze śmiertelnie poważnym wyrazem pyska.
- Nad Ocean Dusz - powiedziałam. - I nie, nie pójdziesz tam ze mną - dodałam natychmiast, starając się przybrać jak najbardziej stanowczy ton. - Dziękuję za miłe chęci, ale tym razem naprawdę nie potrzebuję eskorty - chciałam się już odsunąć, ale Lysander objął mnie jedną łapą i przyciągnął stanowczo do siebie.
- A jest jakiś konkretny powód, dla którego się tam wybierasz? - zapytał.
- Mam uspokoić szalejące tam dusze... - mruknęłam, próbując odwrócić od niego wzrok. Jednak przyciśnięta do niego nie miałam zbyt dużego pola manewru.
- Nie uważasz, że to dość niebezpieczne? - Lys ponownie spojrzał na moją torbę. - Samotna wyprawa tam? W takim celu?
- Dla ciebie z pewnością jest jeszcze bardziej niebezpieczna - fuknęłam, próbując wywinąć się z jego uścisku. Wywalczyłam jednak tylko tyle, że westchnął, niby zbolały, i przewrócił mnie na grzbiet, po czym zawisnął nade mną, skutecznie uniemożliwiając mi ucieczkę.
- Idę z tobą - oświadczył. - Czy tego chcesz, czy nie.
- Ale duchy... - próbowałam jeszcze protestować.
- Jestem już dużym chłopcem, Spero, poradzę sobie - mrugnął do mnie zadziornie. Trącił nosem mój nos, po czym odsunął się, pozwalając mi wstać. Co zrobiłam z kilkusekundowym opóźnieniem, jakby mój mózg potrzebował czasu by załapać, co się właśnie wydarzyło.
- Czyli się ciebie nie pozbędę? - zapytałam, rzucając mu spojrzenie spode łba, jednak na moim pysku pojawiał się już powoli uśmiech.
- Nie w tym życiu - Lysander wyszczerzył się i podszedł do porzuconej przeze mnie torby. Podniósł ją i zarzucił sobie na grzbiet, nim zdążyłam w jakikolwiek sposób zareagować. - To co, idziemy?
Uniosłam brwi, zdziwiona jego gorliwością. Pokręciłam jednak tylko głową i ruszyłam w kierunku szafy-szklarni, którą dostałam kiedyś w prezencie od Sukki. Mogłam w niej hodować wszelkiej maści rośliny, które nie wytrzymywały tutejszego klimatu. Otworzyłam ją i z jednej z "grządek", zalanej wodą, wyłowiłam pojedynczy liść. Skrzywiłam się już na samą myśl o zjedzeniu tego, ale innej opcji nie widziałam. Ususzonej wersji tego umożliwiającego oddychanie pod wodą glonu nie znalazłam.
- Możemy iść - odpowiedziałam Lysandrowi, umieszczając liść w małym pudełeczku. Mijając basiora wrzuciłam je do torby na jego grzbiecie i ruszyłam do wyjścia z jaskini.

<Lysiu? ^^>

Słowa: 1110

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics